Mistrz i Kursanci najwyższej próby
Wystawowy dyptyk i kilkadziesiąt, jeśli nie więcej, światłoczułych prac. Mistrza oraz jego uczniów. Przejmujących, przemyślanych i niezwykłych. Osobnych i wspólnych zarazem. Pokazanych dzięki współpracy kilku instytucji kulturalnych i oglądanych przez licznych odbiorców do początku listopada.
Jerzy Sieczkowski (1957-2002), był jednym z wybitniejszych fotografów gnieźnieńskich, który do niedawna wydawał się zapomniany, choć środowisko fotograficzne w grodzie Lecha cały czas prężnie działa. Zapewne dlatego, jak mówił kurator wystawy „Jerzy Sieczkowski – Mistrz” Marek Lapis i jak możemy przeczytać w powystawowym folderze, że był on indywidualistą, który nie prezentował publicznie całej swej twórczości. Ta ostania jednak, najczęściej dokumentująca codzienne życie Gniezna, to światłoczułe dzieła na wysokim artystycznie i technicznie poziomie.



Kiedy więc oglądało się dzieła Sieczkowskiego w galeryjnie zaaranżowanych wnętrzach Starego Ratusza, trudno było oprzeć się celnemu pięknu niewymuskanych kadrów, szczególnie rejestrujących właśnie to codzienne, uliczne i osiedlowe życie gnieźnian. Jakże innemu od tych wszystkich „insta fotek” czy wystylizowanych sesji. Co więcej, czarno-białe fotografie nie były tu powierzchownym zabiegiem obliczonym „na klimat”, tylko technicznym kunsztem i znakiem czasów. Czasów siermiężnego PRL-u, a być może i transformacyjnego przełomu, które jednak u Sieczkowskiego nie są jedynie „wielką smutą”, ale kipiącym ludzkimi emocjami oraz miejskimi zdarzeniami okresem. Zresztą świetnie oddało ten charakter zestawienie zdjęć Mistrza w pary, gdzie z jednej mamy nieokiełznaną energię wspinających się dzieci, zaś z drugiej chwilę wyczekiwania przy linowych barierkach. Albo uśmiechniętego mężczyznę na dziecięcym rowerku przed blokiem i kolarzy w wyścigowym pędzie, że aż trudno rozpoznać mijany przez nich budynek. Jednak najlepiej wypadła w tym wszystkim trójka chłopców, która zapewne widząc wycelowany w ich stronę obiektyw, przybrała iście kowbojskie pozy. Zresztą do najmłodszych fotograf zdawał się mieć szczególnie czułe oko, bo uchwycenie dziecka w odpowiednim momencie i naturalnej pozie, to prawdziwa sztuka. I wreszcie „pozowane” zdjęcia przedmiotów, gdzie już ważniejszy jest pomysł twórcy niż decydujący moment, też Sieczkowskiemu wychodzą. Mnie osobiście poruszyła kromka chleba w której zamiast plastra sera czy szynki, widnieje kawałek papieru z kartkami na jedzenie…
Natomiast drugą część wystawowego dyptyku stanowiła ekspozycja „Jerzy Sieczkowski – Moi Kursanci”, bo poza pozostającą do tej pory w ukryciu twórczością, bohater całego zamieszania, był również edukatorem, w tym instruktorem sekcji fotograficznej w Miejskim Ośrodku Kultury, który wychował blisko 50 adeptów tej sztuki. I tym razem prace tych, którzy wytrwali najdłużej w światłoczułej pasji, a dziś się sami przez nią wyrażają, czyli Marka Lapisa, Piotra Robakowskiego oraz Przemysława Strzyżewskiego – można było obejrzeć w Centrum Kultury „Scena To Dziwna”.



Cóż zatem pokazali owi kursanci? Przede wszystkim swoją wrażliwość i światy, które tylko pozornie zdają się odległe od Mistrza, bo gdyby nie ten ostatni to pewnie by ich nie było. Albo byłyby, lecz zupełnie inne i kto wie czy tak dobre i wciągające. Tymczasem na wystawie można było obejrzeć zarówno swoisty czarno-biały reportaż Piotra Robakowskiego przedstawiający miłośników sportów motorowodnych, jak i makrofotografie faktur i struktur natury stworzone przez Przemysława Strzyżewskiego. Jednak to Marek Lapis był tym, który swą wizją i wyjściem poza strefę komfortu – przyćmił kolegów. Nie ma też co ukrywać, że to Lapis jest jednym ze zdolniejszych i nagradzanych kursantów, a swym projektem pt. „Granice Barw”, będącymi efektem pracy z osobami niewidomymi i dla niewidomych, sprawił, że mieliśmy do czynienia z fotografią przez duże F, która wykracza poza utarte szlaki i tematy. Wśród jego prac znalazły się choćby obrazy, których można było doświadczyć poprzez dotyk ich zróżnicowanej, chropowatej powierzchni albo podchodząc blisko poznać ich zapachy. Z kolei stół sensoryczny pozwolił na doznanie przyjemności obcowania z naturą, wyciszenie i ukojenie zmysłów. Natomiast świetnym, bo odważnym i mocnym akcentem dopełniającym te „fotografie dla”, stały się „prace z”, czyli z jednej strony zdjęcia gałki ocznej niewidomych, do których wbrew pozorom dociera światło, zaś z drugiej filmik pokazujący zamkniętą powiekę jednej z osób, spod której gałka bardzo chciałaby się „wydostać”, lecz przez chorobę nie może. Rzecz na długo zapadająca w pamięć…
Warto dodać, że obie wystawy stały się możliwe dzięki projektowi Biblioteki Publicznej Miasta Gniezna pt. „Rozczytana Koalicja”, który jest de facto realizacją jakże potrzebnej i ważnej współpracy, tym razem z Miejskim Ośrodkiem Kultury i Starym Ratuszem oraz Centrum Kultury „Scena To Dziwna” w Gnieźnie.