Emocja zapomnianego Mistrza
To było bezprecedensowe wydarzenie! Bo oto w Międzynarodowy Dzień Zabytków (18 kwietnia) odbyło się w Gnieźnie spotkanie na temat obrazu, który już jest pewnym zabytkiem, a na pewno jednym z wybitniejszych dzieł polskiej sztuki, zaś jego autor wpisujący się w nurt swej epoki i tworzący jednocześnie „obok”, pozostawał przez lata zapomniany.
Mowa oczywiście o obrazie „Emocja” autorstwa Witolda Wojtkiewicza (1879-1909), który powstał w 1907 roku podczas krótkiego pobytu tego malarza i rysownika w Paryżu. Artysta żyjący niespełna 30 lat i tworzący w okresie Młodej Polski, z jednej strony na pewno wpisywał się w malarskie założenia epoki jak symbolizm, ale też do pewnego stopnia realizm, zaś z drugiej zapowiadał będący sprzeciwem wobec bezrefleksyjnego kopiowania rzeczywistości ekspresjonizm czy nawet burzący porządek rzeczywistości surrealizm.
Wojtkiewicz Brzozowskim malarstwa?
Bo też tym co zdaje się wyróżniać Witolda Wojtkiewicza, żyjącego i działającego tak jak Stanisław Wyspiański, Wojciech Weiss czy Leon Wyczółkowski u którego zresztą się szkolił w pracowni – był jego własny styl. Niby wpisujący się w młodopolskie cechy malarstwa, ale jednak odmienny czy chwilami wręcz krytyczny wobec nich. Można rzec, że Wojtkiewicz był dla ówczesnego malarstwa tym kim stał się Stanisław Brzozowski dla literatury. Obaj twórcy, którzy żyli podobnie krótko, odcisnęli jednak wyraźne piętno na swej epoce i obaj też zostali… niesłusznie zapomniani. Brzozowski bowiem jako człowiek pióra był inteligentem społecznie zaangażowanym, który krytykował konserwatyzm myślowy i cywilizacyjny polskiej kultury z początku XX wieku, w tym nacjonalizm i zaściankowy katolicyzm, ale też carską opresję i bierność inteligencką czy już szerzej alienację człowieka oraz jego życie pozbawione refleksyjnej głębi i działania, sprowadzające się do konsumpcyjnej fizjologii. Natomiast Wojtkiewicz choć nie był aż tak progresywnym twórcą, to również w swym malarstwie poddawał krytyce myślenie współczesnych mu osób, zastane relacje międzyludzkie czy kształt rzeczywistości. Dziś odnajdziemy tam elementy groteski, parodii, pastiszu czy wręcz „ironii wojtkiewiczowskiej”.
Kolekcjoner z pasją o krytycznych obrazach
Tymczasem wspomniane spotkanie w Gnieźnie wokół malarza i jego dzieł, stało się możliwe dzięki osobie lokalnego kolekcjonera i antykwariusza Jerzego Kaźmierczaka oraz świetnej inicjatywie instytucji Starego Ratusza i Miejskiego Ośrodka Kultury, co trafnie wyczuły moment na publiczną prezentację. Kaźmierczak bowiem to prawdziwy pasjonat, który w 2008 roku zakupił w Niemczech dzieło zidentyfikowane jako „Emocja” Wojtkiewicza, o którym to przez blisko 100 lat nie było nic słychać. Dziś, czyli w kwietniu 2023 roku po szeregu badań i analiz znawców historii sztuki oraz poprzez wspomniane instytucje – zdecydował się na jego prezentację w sali koncertowej Starego Ratusza. Jednak zanim o tym niewielkim gabarytowo dziele, warto poznać też inne. Tym bardziej, że kolekcjoner z zaangażowaniem i wiedzą godną uwagi, wspaniale o nich opowiadał podczas rozmowy z równie wrażliwą i zorientowaną animatorką Martą Karalus-Kuszczak.
Rozmowa zaczęła się więc od rysunku Wojtkiewicza pt. „Wiosna idzie” z 1900 roku, który zainspirowany został okolicznościowym artykułem z „Kuriera Warszawskiego”. I tak jak tekst nie stanowił pochwały uznawanej za najpiękniejszą porę roku wiosny, tylko raczej traktował o szaro-burym przedwiośniu, tak artysta postanawia zobrazować ten klimat podkręcając go dodatkowo… martwymi żurawiami. Dalej było o obrazie „Krucjata dziecięca” z 1905 roku, który jak dopowiedziała Marta Karalus-Kuszczak „przedstawia dzieci w nietypowych dla siebie rolach”, bo tak jest faktycznie. Już nie wspominając, że najmłodsi zostali w te role „wtłoczeni” przez krzywdzącą indoktrynację religijną, to samo słowo „krucjata” brzmi raczej złowrogo. Obraz bowiem jest ponurą wizją dziecięcych wypraw krzyżowych do Ziemi Świętej, które miały miejsce w 1212 roku i obie skończyły się śmiercią czy niewolnictwem dla małych pielgrzymów spośród których żaden nie dotarł do celu. Jeszcze bardziej krytyczna wobec ówczesnej już malarzowi rzeczywistości, zdaje się „Orka”, która z jednej strony polemizuje z realistycznymi obrazami polskiej wsi Józefa Chełmońskiego, zaś z drugiej może być krytyką pańszczyzny. Bo oto ten „co żywi i broni”, a raczej utrzymywał cały szlachecki stan, był w istocie „malowniczym pariasem”, czyli takim trochę smutnym klaunem orzącym drewnianym konikiem pole, którego widzimy właśnie u Wojtkiewicza.
Równie ciekawie prezentuje się historia trzech kolejnych dzieł, czyli „Portretu Elizy z Muhleisenów Pareńskiej” i „Idylli – swaty, z cyklu Ceremonie IV” z 1906 roku oraz „Lalek” z tego samego czasu. Dwa pierwsze obrazy, jak wyjaśnił Jerzy Kaźmierczak, wiązały się ściśle z krakowskim salonem Pareńskich, który prowadziła wspomniana rodzina młodopolskich mecenasów kultury. Dzieła te przedstawiają odpowiednio matkę Elizę i córkę Marynę, której sylwetka posłużyła autorowi do pokazania tytułowych swatów, zaś ona sama była platoniczną i niespełniona miłością malarza, co oprócz wrodzonej, nieuleczalnej wady serca, zapewne wpłynęło na jego twórczość. Z kolei „Lalki” to swoiste przedstawienie sióstr Witolda i wariacja na temat łączących ich relacji, a przede wszystkim kolejny wyróżnik jego malarstwa obok dzieci, klaunów, kuglarzy czy nieco baśniowego, przerysowanego i pesymistycznego nastroju. Warto dodać, że omówionych tego wieczoru prac było oczywiście więcej, a każda z nich okazała się godna uwagi i skłaniała do różnych interpretacji, co tylko potwierdza wybitność ich twórcy.
Emocja z piekielnego raju
Jednak najważniejszy, przynajmniej z gnieźnieńskiej perspektywy, był obraz „Emocja”, którego oryginał towarzyszył rozmowie i prezentacji kolekcjonera w Starym Ratuszu. Powstały w Paryżu, tylko dzięki wcześniejszemu zauważeniu Wojtkiewicza przez francuskiego pisarza André Gide’a i malarza Maurice’a Denisa, którzy zachwycili się jego talentem i osobowością podczas wystawy z Grupą Pięciu (poza Wojtkiewiczem tworzyli ją Leopold Gottlieb, Mieczysław Jakimowicz, Vlastimil Hofman i Jan Rembowski) w 1906 roku w Berlinie. Następnie już w stolicy Francji zorganizowali mu indywidualną wystawę na dwa lata przed śmiercią, czyli 23 maja 1907 r. w Galerii Druet. Co ciekawe, Wojtkiewicz jednak nie pojawił się na wernisażu własnej ekspozycji, co znów pokazuje jak bardzo był wrażliwy i niedopasowany do otoczenia. Zresztą, jak zauważył Kaźmierczak, tak odpowiadał na zapytania o paryską karierę „Uciekam z tego raju dla wszystkich jak z piekła.”
Być może więc te słowa artysty są też kluczem do interpretacji „Emocji”. To niewielkie gabarytowo dzieło, utrzymane w ciemnych barwach, przedstawia bowiem nocny koncert skrzypka na poddaszu, gdzie wśród zasłuchanej i być może rozgadanej artystycznej bohemy, tylko jedna postać w czerwieni siedzi odwrócona od wszystkich. Jerzy Kaźmierczak analizując tę niezwykłą pracę, zasugerował, że odwróconą osobą może być sam Wojtkiewicz, który będąc człowiekiem przywiązanym do swego kraju i świadomym faktu, że niedługo umrze, poddawał w wątpliwość wszelkie artystyczne uznanie i radości, twierdząc, że one są niczym wobec… śmierci.