O tym, że muzyka jazzowa ma dziś wiele twarzy, chyba nie trzeba przypominać, podobnie jak faktu, że zespół z uznanym dorobkiem, zawsze może pozwolić sobie na więcej. Dlatego pewnie nie ma się co dziwić, że muzycy Niechęci wzbogacają swe nowe brzmienia taneczną elektroniką, a nawet palą papierosy na scenie.
Koncert Niechęci, który odbył się ostatniego lutego w poznańskim Centrum Kultury Zamek, był właściwie inauguracją jej nowej trasy koncertowej (nie licząc pierwszego występu w Łasku), promującej jeszcze ciepły album pt. „Reckless Things”. I co tu dużo pisać, przede wszystkim zgromadził komplet publiczności z całym spektrum muzycznych upodobań, co można było rozpoznać po koszulkach z takimi nazwami jak Idles, Cannibal Corps czy już bardziej „na temat” Polish Jazz. Natomiast gdyby pokusić się o profil wiekowy odbiorców, to w większości były to osoby w średnim wieku, a więc znające i pamiętające wcześniejsze dokonania Niechęci, które przywitały muzyków gromkimi brawami.






Sami artyści zaś, a właściwie założyciel zespołu, który ostał się jedynie z pierwotnego składu, czyli gitarzysta Rafał Błaszczak, tak zwrócił się do słuchaczy: – Dobry wieczór, dziękujemy za waszą chęć na Niechęć. Cieszymy się okrutnie na to spotkanie z wami! – a następnie opowiedział o stylu pracy kapeli i o tym, że najbardziej oczekiwanym momentem, są dla wszystkich koncerty oraz kontakt z publicznością. Spotkanie w CK Zamek z kolei można było podzielić na trzy części, gdzie grane były utwory przedpremierowe, czyli najprawdopodobniej na kolejną w planach płytę, kawałki z „Reckless Things” oraz kompozycyjne i kultowe już „starocie” z poprzednich krążków. Co ciekawe, zespół, mimo wspomnianej już zmiany składu, a może właśnie z jej powodu, zachował w sobie tę pasję i bezkompromisowość, którą ponad dekadę temu zdobywał pierwszych fanów. Prezentując nadal swój psychodeliczny i „szatanistyczny” styl, postanowił dodać do niego, jak to określił Błaszczak – „chamskie dicho”, ale też przywołane papierosy wypalane pomiędzy utworami przez instrumentalistów na scenie.






Z kolei próbując opisać czym jest dziś Niechęć, trzeba wsłuchać się w słodkie i melodyjne dźwięki klawiszy Michała Załęskiego, które w „Napisach końcowych” mają w sobie urok płynącego strumyka, albo w zmysłowy i porywający saksofon, bodaj najmłodszego z członków bandu Alexa Clova w „Napisach…” czy „Nowych płucach”, które jak zarzekali się muzycy nie są o ich nałogu nikotynowym, lecz nowych relacjach i przyjaźniach. Dalej, podobnie zachwycała perkusja Dominika Mokrzewskiego, w jednych kawałkach obecna zaledwie w tle, a w innych wybijająca już bardziej marszowe czy wręcz punkowe, brudne brzmienia, a nawet, po nałożeniu filcowych lub podobnych im nakładek na pałki – afrykańskie rytmy. I wreszcie gitary – Rafała Błaszczaka oraz basowa Macieja Szczepańskiego, jak dla mnie trochę za bardzo subtelne i schowane, ale miało być disco, więc drugi z muzyków sięgał też po elektronikę. Disco zaś było, a chwilami i na przekór stereotypom pod sceną tańczyli głównie panowie. Jednak najnowsze kompozycje Niechęci, to przede wszystkim triumf kreatywności i różnorodności, co też zdradzają po trosze ich pozostałe tytuły jak „Afazja”, „Noumen” czy faktycznie dający w sobie usłyszeć brak powietrza „Bezdech”.



Warto dodać, że poza wysokim poziomem artystycznym, cały występ był też sentymentalnym powrotem do Poznania, który jest jednym z ulubionych miast artystów oraz podziękowaniem dla Bożeny Szoty, organizatorki koncertu w Zamku czy wspomnieniem zapraszającego ich tu niegdyś Benka Ejgierda z kultowego klubu Meskalina.
Fot. Paweł Bartkowiak