Skip to main content

Jeszcze jeden głos – J Dilla i Błoto

Bardzo godne upamiętnienie

 |  Kamila Kasprzak-Bartkowiak  | 

Hip hop zdaje się wdzięcznym gatunkiem dla jazzowej interpretacji nie od dziś. Jest niczym ta beatowa baza wokół której można nadbudować całą kaskadę magnetyzujących dźwięków. Wystarczy tylko pomysł i autentyczna pasja, a tej nie brakuje członkom zakorzenionego w hiphopowych brzmieniach Błota.

Kwartet, który wystąpił w piątkowy wieczór (16 lutego) w poznańskim klubie jazzowym Blue Note, mógł więc poczuć się jak przysłowiowa ryba w wodzie, a do tego licznie zgromadzona publiczność, nie pozostawiała złudzeń, że koncert był wydarzeniem oczekiwanym. Błoto, którego nie byłoby gdyby nie zespół EABS, bowiem zdążyło już na dobre wyrobić swoją markę i styl. Z kolei J Dilla, czyli James Dewitt Yancey to przedwcześnie zmarły amerykański producent hip-hopowy i raper, który w tym roku obchodziłby 50-te urodziny, a luty, określany też jako „Dilla Month”, to od lat miesiąc poświęcony jego pamięci. Teraz te dwa „elementy” spotkały się ze sobą w ponad gatunkowej synergii.

– Niezły rój się tutaj zrobił, dużo was w Blue Note. Tutaj też zaczęła się nasza historia, kiedy 5 lat temu graliśmy jeden z pierwszych koncertów, choć nie było wtedy tak pięknie… – przywitał zebranych klawiszowiec i wokalista Marek Pędziwiatr, mając na myśli zarówno atmosferę, jak i klubowe wnętrza po udanym remoncie. Sam koncert zaś zaczął się od mocnych, miarowych pomruków, które następnie przeszły głównie w perkusyjne beaty Marcina Raka, a w końcu też wzbogacone zostały rapowym wokalem. I choć bez wskazówek zespołu, nie słuchający na co dzień J Dilli odbiorcy, mogli mieć problem z rozpoznaniem konkretnych utworów, to Błoto zadbało o godny upamiętnianego „flow”. Podczas całego koncertu przeważnie perkusyjne i klawiszowe beaty, podbijane były subtelnymi wejściami gitary Pawła Stachowiaka, która w tym wszystkim zdawała się wcieleniem łagodności lub dodatkowymi bębnami, które z kolei podkręcały rytm swą energią. Podobnie różnorodnie rozbrzmiewał saksofon Olafa Węgiera, co raz płynął harmonijnie, a innym razem rwał niespokojnie w swoją stronę.

Trudno więc było zaprzeczyć, że tak zaaranżowane kompozycje Jay Dee, to w istocie najlepszy hołd dla zmarłego muzyka i twórcza radość dla Błota zarazem. Dlatego może, kiedy popłynęła rozbujana jak słoneczna Jamajka, bo oczywiście utrzymana w reggae’owym klimacie „Marihuana”, atmosfera w Blue Note mocno się rozluźniła, a będący swoistym ukoronowaniem występu kawałek „Fuck the police”, który rozpoczął się głośnym i przejmującym wyciem syreny, został wyśpiewany nie tylko przez Pędziwiatra, ale też zadowolonych słuchaczy. Jednak to jeszcze nie był koniec, a kolejne utwory to znów swobodne szarże dźwięków, raz intensywne i pewne, a innym razem będące psychodelicznym pomrukiem, po którym tylko wypatrywać jakiegoś „czarnego i gniewnego wokalu”. Natomiast kompozycja zagrana na bis i zaanonsowana jako „ostatni lot do Afryki”, to nic innego jak szalenie taneczny i dziki przez bębny oraz zmysłowy dzięki saksofonowym wstawkom i dynamicznym klawiszom „Heat” wyprodukowany przez J Dillę. Wspaniałe podsumowanie „Dilla Month”, po którym nic, jak tylko czekać na nowy materiał Błota, który już sami artyści coraz częściej zapowiadają!

Fot. Paweł Bartkowiak

Kamila Kasprzak-Bartkowiak
Kamila Kasprzak-Bartkowiak

#Tagi