Skip to main content

Lista Jarka Mikołajczyka rednacza Popcentrali z Miasteczka

10 ważnych płyt 2021

 |  Jarek Mikołajczyk  | 

Lubię. Rzadko jednak praktykuję. Tworzenie różnego rodzaju list: najlepszych: płyt, książek, filmów minionego roku. To dobra zabawa. Jednocześnie czas refleksji. Unikam prób obiektywizowania czegokolwiek, więc wolę taką listę nazwać: 2k21 płyty ważne – Lista rednacza Popcentrali..

Zmotywowany przez Roberta Kaźmierczaka i Tomka Jankowskiego podejmuję rękawicę. 

Zacznę od przyznania się winy. 

2021 rok to pierwszy, w którym w większości odsłuchiwanie muzyki przerzuciłem na spoti. Nie jest tak, że przestałem kupować płyty. Kilka istotnych krążków, których fizykale nawet jeśli mam, nigdy nie wędrowały ze mną i moim przyjacielem Sony D-50. Słuchawki bez kabelka skierowały na inne nośniki i odtwarzacze. Konserwatyzm przegrał z wygodą, nareszcie kabel przestał się motać zahaczać o bryle albo plecak. 

1. Dziki książe – Variete

Słuchałem ostatecznego masteringu płyty długo przed premierą. Po pierwszym odsłuchu palce świerzbiły by o niej pisać. Niezwykły trening siły woli. Wiedzieć, że słuchasz cholernie ważnej płyty, a nie móc się tym dzielić. W kategorii ważne Variete było u mnie w najgłębszych zakamarkach umysłu już dawno. Obok: Kryzysu, Izraela, Siekiery i Braku. Pierwszy kontakt zmiótł mnie z powierzchni, nie da się ukryć koncert na Jarocin 84, zostawił piętno. Moje, „takie moje” Variete do tej pory to były płyty Variete i Nie wiem. Do tej pory, bo Dziki książę wydaje się być syntezą tego co poruszało mnie na Variete i na Nie wiem.

Odwoływać się do tego co już napisałem?

Cholera to nie w tym, rzecz, że megalomanem jestem zakochanym we własnym słowie. Ta recenzja, która ukazała się minutę po północy w dniu premiery była jednak taką: donoszoną, dopisaną, dosłuchaną do bólu. – Dziki Książę to kolejna efektywna płyta, piękna lub poszukująca Piękna. Natomiast efektowność jest jedynie następstwem, koleją rzeczy, a nie celem. Gęsto, choć ascetycznie, a może tym razem po prostu oszczędnie. To co słyszymy na płycie, każdy dźwięk i słowo wypływa z namysłu, z kompozycji, z potrzeby – jest zasadne. Jeśli tak nie jest – to jest tu też muzyka intuicyjna. 

I dalej – Potężna płyta, która właściwie może przepłynąć przez nas nie budząc egzaltacji, bo wszystko tu na miejscu, w punkt i poukładane tak, że nawet Detektyw Monk nie poczułby dyskomfortu. Po pierwszym przepływie zaczyna docierać, że Piękno niesie tęsknotę, niepokój – emocje. Mocny tekst nie musi być krzykiem, zimna fala przestała nosić tapira i czarne koszule The Cure, bywamy już dorośli, Variete też. Już dawno zespół wyzwolił się ze swojej legendy. Album pełen słów: Jak, auta, patrzę w górę, piachu i wiatru w niektórych kawałkach wszystkich tych szeleszczących słów, których Kaźmierczak potrafi użyć. Muzycznie to niezwykle dopracowana maszyna. Płyta chyba, jak mało, która poza niektórymi Pink Floyd czy Petera Gabriela i Black Star Bowiego komponowana była nie tylko w kontekstach i ciągach harmonii, ale i brzmień konkretnych dźwięków, już nie tylko instrumentów, ale i słów – całości. Wydaje się, że ekipa Variete to niezwykle świadomi właśnie brzmień artyści. Variete słyszy dźwięki dokładnie tak jak mają brzmieć nie tylko w sensie tonacji ale ciężaru, koloru, faktury już na poziomie kompozycji.

1. Pieśni współczesne – Miuosh Zespół Pieśni i Tańca Śląsk

Miuosh stał się bliski moim uszom i sercu od razu gdy odkryłem, że mamy wspólną miłość.

“Różowe powietrze”. Ta jego cholerna śląskość, niosła dla mnie zawsze jakieś uniwersum. Polubiliśmy się, kiedy Tymek (syn mój) mając chyba 13 lat robił z nim w gnieźnieńskim klubie Lokomotywa wywiad do swojej audycji granej w Radiu Pawarota, albo Toksyna FM. Zostawmy osobiste historie. Wiele w tej mojej atencji było naszej dobrej znajomości z Jankiem Skrzekiem. 

To nie pierwsza płyta, na której Miuosh daje coś innego niż rap. Spektakl w NOSPRZE – kopalnia Wujek no i to ze Smolikiem i praca z Jimkiem.  

Pieśni współczesne to magiczna próba uniesienia, podniesienia współczesnych zwłaszcza w brzmieniu songów polskich do rangi “pieśni”. Przy tym zaznaczenie długiej historii ZPiT Śląsk. Miuosh poszedł dalej niż ktokolwiek. Jeśliby szukać ostatniego podobieństwa – inna struktura utworu, inna faktura tekstu, a jednak ciężar i „pieśńowa moc” – tylko “Ballada o pięciu głodnych” z drugiej płyty SBB z tekstem Mateja i może choć tam inny ładunek emocjonalny Requiem ludowe – Strug i Kwadrofonik.

Obłędna moc doskonałości tak wpisanej w ZPiT Śląsk, niesamowicie współczesne brzmienia orkiestry ale i elektroniki oraz tak perfekcyjnie dobrane głosy solistów tworzą coś, czego tak naprawdę kultura polska potrzebowała szukając obecnej definicji. Pewien patos i smutek Góreckiego pobrzmiewa tu bardziej niż Moniuszko i Chopin. Dziś pieśń to nie tylko Jontek, tabaka i kuranty czy pieśni Fryderyka o słoneczku na niebie. Nasza emocjonalność, ma inną motorykę, inny puls, taki jak choćby “Wołanie”, w którym tak tęsknie uzupełniają się Król i Śląsk.

Rozbijanie płyty na części pierwsze, jakakolwiek licytacja, który kawałek jest „the best” – mija się z celem. Wokaliści, którym swoje cholernie gęste teksty, współczesne, kipiące esencją i tradycją powierzył Miuosh – w żadnym punkcie nie są obok absolutu. To tylko osobista częstotliwość winna temu, że łzy płyną po twarzy przy: Orlińskim, Komoszyńskiej i Królu. 

Stawiam na półce Absolutnej, obok: Szymon Nidzworski Project feat. Andrzej Seweryn – Behind Your Eyelids, Variete – Dziki książę, Miles Davis – Kind of Blue, Herbert von Karajan – Beethoven Missa solemis, David Bowie – Black Star, Katarzyna Nosowska – Basta, Maria Pomianowska Ensemble – Stwórco Łaskawy, Guru – Jazzmats 1 i kilku nielicznych. 

3. Inner Symphonies – Hania Rani i Dobrawa Czocher

Miłość do Hani, zaczęła się na koncercie. Latarnia na Wenei – Gniezno. Inner Symphonies sprawdziłem dość późno. No i tak mi zostało.

W samej wiolonczeli, bez specjalnych akrobacji – rozkochał mnie maestro Mischa Maiski. Teraz duet polskich wiolonczelistek, debiutuje w Deutsche Grammophon i znowu po prostu wspaniała płyta. Tej matowej nostalgii – nieco tęsknego, by nie powiedzieć smutnego piękna wiolonczeli dawno już chyba nie wydobył nikt. Powtarzalność elektroniki i to rozdzierające momentami piano jedynie wygładzają fakturę niezwykle gęsto malowanych dźwiękiem obrazów wiolonczeli. Niezwykle zatapiam się przy Scream, gdzie muzyczne przyjaciółki zaprosiły jeszcze fantastyczne młode skrzypaczki Karolinę Gutowską i Kornelię Grądzkę i młodego mistrza altówki Mateusza Wasiucionka. Pewien nabożny rodzaj duchowości, daleki od relaksacyjnej ściemy New Age, brzmieniowe uniwersum – pozwala wejść w głąb siebie i istnienia bez pytań o teologię jakąkolwiek, w świat ducha. Kiedyś mój syn słuchając Nidzworskiego Behind Your Eyelids – powiedział, że tak wygląda dusza świata. Chyba można to zapożyczyć. Inner Symphonies przepływa gdzieś z tyłu głowy i w komorach serca. Niezwykle wyważona tradycja i klasyczność z minimal elektronicznym kontekstem. Jeśli nie przy Malasana to zaraz po monumentalnym chwilami Dunkel, tak 1’2 kiedy nasilają się młoteczki zaczynam czuć mrowienie karku, a włosy przedramienia stoją już na baczność, około 2 minuty delikatność wiolonczeli sprawia, że czuję słoną wilgoć pod oczami. Klasyka? Nie wiem, nie potrzeba mi żadnych dopowiedzeń, dookreśleń. To jest tak nasączone tu, teraz i współcześnie, a jednocześnie jest i echo Arvo Parta i minimal Erika Satie. Kompletnie od czapy kojarzę z tym Zbyszka Chojnackiego. Jednak to skojarzenie mi się podoba.

4. Ballady i protesty – Fisz Emade Tworzywo

“Synku tatusia”, wchodzisz bardziej i głębiej niż Wojciech. Postpunkowa troska o świat i równie post dekadencja? To jednak strasznie uproszczona i bardzo osobista definicja płyty Ballady i protesty.  Wiadomo przygoda od Hrabia Miód, a z tą konkretną płytą, przygoda ponurego czasu covida, nic nowego tu nie odkryję, znaczy w tym podsumowaniu, bo na płycie owszem. Nie za miłe wiadomości – powaliły. Dawno, żaden artysta tak nie przejął się światem. Wiesz, bo wkurwu jako takiego jest sporo, aż po szyję niebawem każdemu z nas się zacznie ulewać. Jak to zrobiło się Kashllu, a sensowniej już dawno SIKSIE. 

Tu jest poruszenie, spokojne może przez to bardziej dojmujące, przejmujące, bo przejęte się.  Muzyka jest o nas – brzmienie głosu wykręcone jak Wojtek Waglewski na Świniach albo raczej I Ching – Ja płonę. I? Przecież Fiszu sam o sobie z dystansem że inni widzą w nim synka tatusia. Tak na marginesie trochę po chamsku – lepiej być synkiem tatusia, niż listonosza, chyba że tatuś jest listonoszem. To spoko. Patyczak przepraszam to nie że coś – kocham cię koleżko. Tak bez części pierwszych. Dawno nie mieliśmy albumu tak bardzo o czymś. Trochę o sobie, w sensie Bartek o Bartku, sentymenty, a jednak nie tylko opowieść o Beastie Boys i desce czy berlińskim techno. To nie jest protest song, na szczęście wbrew tytułowym protestom. Jest tu coś więcej. Nie tylko w tym pierwszym kawałku. Kurz, daje nie tylko rytmem w łeb, tekst piękny aż kurde myślę o moich kumplach i koleżankach. Fish stawia właściwe pytanie: Co zrobisz? – Ja mówię zrobię im obiad, podam im deser…

Dresiarze w garniturach – cudne. Generalnie po prostu Pięknie jest. Jest też trochę wsobnie, osobnie w odosobnieniu. To piętno covidowe. 2020 piękna metafora czarnej samby. I ten dystans 1,5 m. Nikt chyba publicznie tak nie przepracował wirusa, czy tylko korona? Tak to my homosapiens w pułapce. Mantrujemy półtora metra – takie nasze OM.  No i jeszcze taki wprost trochę wkurw jednak Mój kraj znika. Momentami sieje punkowym Brakiem i Kryzysem. Emade sprawnie punkuje i punktuje. I te dwa kontrapunkty. Dobre Wieści. Fisz śpiewa jak Fisz, nawet jak znowu skojarzenia płyną w stronę I Ching, albo Hołdys, Morawski, Waglewski, Nowicki. Rozładowuje mój smutek – trochę katharsis oczywiście – Ok. Boomer. 

4. Kwasy i zasady – Błoto

W konserwacji zabytków są dwie zasadnicze koncepcje, albo jeśli firma jest kiepska, czy inwestor i wojewódzki konserwator głupi (lub pod naciskiem) – robi się na blachę, albo się docieka, nie szczędzi odkrywek, – poszukuje względnego oryginału i nie tylko zachowuje go jak najwięcej, ale i retusz kładzie się tak jak malowano w epoce oryginału. Że jazz jest zabytkową muzyką tłumaczyć nie trzeba. Granie go na blachę, nagrywanie na total dzisiejszym sprzęcie i brzmieniach – to koncepcja, która wprawdzie nie zawsze prowadzi do smooth jazzu czy elevatora, niektórym się udaje coś wybłyszczyć. Błoto pewnie w zgodzie z nazwą poszukuje tego co w jazzie pierwotne. Tego błota, brudu i szaleństwa, być może nie z New Orleans, ale z 50-60 lat. Jeśli pojawiają się nowe sprzęty i elektronika – to jest to po prostu nagranie low fidelity. Jednak to sposób nagrania, technika – zatem dostajemy najwyższą jakość przy niskiej dokładności. Piękna płyta i tyle.

Fantastyczne nazwy kawałków: Chryja, Prostactwo, Farmazon, Ignorancja. Uderzyła mnie adekwatność tytułów do faktury i struktury utworów. Chryja – kurcze pachnie komedowym szaleństwem piana, trochę awanturą spotkanie saxu trochę jak z afrobeat Feli albo total solarnie jak u Marshalla Allena z Sun Ra Arkestra z Rune Carlssonowym uderzeniem. Farmazon brzmi jak naparzany jeszcze w latach 80-tych XX. wieku na każdej jazzowej bibie fusion ala lajtowy Zawinull tyle, że z selektywną perkusją – po prostu Farmazon. I tak dalej. Kurde młode chłopaki i to słychać grają dzisiejszy jazz, ale jakby trochę wczoraj. Kompletnie może mimochodem obnaża to błazenadę wielu starych wyjadaczy, którzy od 20 lat grają to samo i tak samo, bez radości muzyki intuicyjnej i improwizacji nie granej z pamięci. I bas…

6. Szaroróżowe – Muchy

Długo zabierałem się do odsłuchu. Tak jestem prosty jak cep, choć próbuję robić za intelektualistę ponad podziałami. Pierwszy kawałek – Szarorózowe, adnotacja Jan Borysewicz, wystarczyła bym odkładał płytę na koniec kolejki. To czego szukam w muzyce rockowej – zaprzeczeniem tego w całej rozciągłości jest Jan Bo. Rzecz jasna nie mówię tu o umiejętnościach. Sorry – stygmaty z dzieciństwa. Dopiero myśl o tym, że jeśli dziś w Polsce, jest promotor-manager na miarę Kuby Florka czy Normana Granza to jest to mój kolega Michał Wiraszko. Dobra włączyłem – mam 100 % muzycznego zaufania do “Wirachy”. Zresztą po Provinz Posen – wybaczyłbym mu wszystko. Jessu jaki ja byłem głupi. Szaroróżowe niesie max. Borysewicz tu bardziej z epizodów z Budką, no jest gitarmen, nawet jak gra nie wiele to gra tyle, że trzeba tyle. No i Bela Komoszyńska to dopiero pachnie najlepszym okresem Budki, takiej z Urszulą. To już druga płyta ważna 2k21 z udziałem Beli. Prawdę mówiąc Janem Bo – bardziej sieje gitara w Psach miłości. No kurde straciłem wszelkie opory.

Trudno by Muchy dziś były tymi, które pamiętam z drugiego ich w karierze koncertu. To było w Młynie w Gnieźnie, byli supportem – nie pamiętam już kogo, gwiazdy nie pamiętam Muchy tak. No i Michał bardzo dziękuję za Pawła Krawczyka. Tak idź tą drogą – czekam na Anioły. Zostawmy recenzowanie każdego kawałka. Dałem ciała, kiedy płyta wyszła, nie ma co nakładać pudru na twarz. Jednak każdy kolejny kawałek daje dobre rockowe granie, być może bez ambicji odkrycia Ameryki, bo ona dawno odkryta i już nikt nie wierzy, że tam raj. Ej 22 godziny, z kim z czym mi się to kojarzy cholera… Im bardziej słucham, tym bardziej lubię pobrzmiewają w tym najfajniejsze rzeczy Lady Pank. Może to tylko ja tak mam. No cholera, mimo to – bardzo dobra płyta. I ten niemal Pablopavo w Guliwerze, spokojnie tu nie ma kalki, to jest trochę podobna stylistyka miejscami i ta genialnie umiarkowana Monika Borzym. Dobra, kurde jest dobrze. A piosneczka ze Zbyszkiem Krzywańskim najmniej wydumany i wymuszony kawałek w historii polskiego rocka, zaraz po Przebudzeniu Buzu Squot. 

7. Muzyka kameralna na Wzgórzu Lecha – Sara Powaga, Krystian Klej Nowowiejski Chamber Orchestra pod dyrekcją Macieja Bąka 

Tak. Subiektywny na maxa – zawsze. Zresztą nie pierwszy raz podkreślam za moim mentorem ojcem Bocheńskim – obiektywnie znaczy bez zdania, znaczy nijak, znaczy w strachu przed dużymi słowami i ich konsekwencją. Od samego początku lobbowałem w Miasteczku, by to projekt Sary Powagi i Krystiana Kleja nagrodzono Stypendium Sławka Kuczkowskiego, czyli stypendium kulturalnym miasta Gniezna. To jednak, że Sara i Krystian wraz z Nowowiejski Chamber Orchestra dokonali cudu, organizując za “zawrotną sumę” 5 tysięcy złotych koncert w katedrze w Gnieźnie, przygotowując w tej samej kwocie repertuar, przy czym Krystian stworzył specjalna kompozycję, orkiestra nie tylko zagrała ale też przygotowała perfekcyjnie materiał na próbach. To jest małe Miki. To, że jeszcze materiał został świetnie zrealizowany i nagrany przez Macieja Szymańskiego i w tych samych 5 tysiącach wydano skromna edycyjnie płytę robi na mnie wrażenie. Płyta jest jednak ważna bo – jest dobrą płytą z klasyką zagraną przez młodych, świeżych muzyków, którym się po prostu chce grać, którzy nie są ani zblazowanymi profesorami, ani nadmuchanymi megagwiazdami. Płyta poza wykonawstwem, choć nie lubię klasyki nagrywanej z koncertów, porusza mnie repertuarem.

Otwarcie Karlem Jenkinsem zaskakująco lekko definiuje kameralistykę, bliskość kompozycji, stwarzająca wrażenie bliskiego pola i niezwykle dynamiczny aranż. To pozwala się zatopić, a jednak nie daje wrażenia rozbuchanego patosu, muzyka klasyczna nie znaczy – poważna. Powtarzalność motywów jest piękna. Smyki tu robią mi dobrze. Przyznaję przy Vivaldim dekoncentruję się – więc często po prostu sprzątam. Dzięki jednak Sarze i Krystianowi, że to koncert D – dur na skrzypce i organy. Jak na Vivaldiego bardziej efektywny niż efektowny utwór. Jeśli ktoś potrafi w skrzypce, czy inny instrument nie musi w Cztery pory roku przebierać napierdalanki. Organy w katedrze gnieźnieńskiej pozwoliły Klejowi zagrać Toccatę i fugę d – moll BWV 565 monumentalnie. Na tej płycie młodych ludzi jest też jedna z piękniejszych wersji jaką znam Impromptu for String Sibeliusa. Brawura Anny Kręplewskiej nie zabiła nostalgii Arii na strunie G Bacha. Nieźle się tu musiał Szymański napracować by jakoś wybrnąć z tego płaczącego dziecka. Słychać, ale nie rozbija bardzo. Wzruszam się przy Agacie Nowak w Czajkowskim. Jasne, że Mater et Caput omnium Ecclesiare Polonie. Wybaczcie ja tę matkę Kościoła mam 400 metrów za oknem, codziennie oglądam ją na tle zachodu słońca. No i ta chropawa  faktura niezwykle współczesnej wariacji zahaczającej o pieśń, którą wszyscy znamy…Prawykonanie to zawsze pra. Dojrzałość Sary Powagi pozwoliła jej wyciszyć ambicje własne – na zamknięcie koncertu – płyty w Astorze Piazzoli Oblivion solo nostalgii i tęsknoty snuje Anna Kręplewska. Bardzo ważna płyta. Materiał na festiwale kameralistyki i nie tylko. 

8. Niecierpiące zwłoki – Niecierpiące zwłoki

Ważna, cholernie ważna płyta. Tu nie chodzi tylko o to, że jako muzealnik mam zajawkę na tle pamięci. Kelner i bez tej płyty zostanie w pamięci tych, których pamięci jest wart. Tak ostatnie nagrania z udziałem Pawła Kelnera Rozwadowskiego. Cholernie brudne z prób. Trochę mało znany obraz, a raczej brzmienie Kelnera, bo choć był Nikiforem polskiej piosenki: – Dusza w Podróży, Biada, biada biada…Wszystko nawet z działań Max & Kelner brudne nie było. Jeśli nawet był czasem w Technoterrorze brut – to jednak nie brud. Czyste to było, a w intencji zawsze czyste – taki punk, który bardziej miał ostrzec, ukochać niż dopierdolić, choć bywał szorstki. Kiedyś ktoś powiedział już nie pamiętam o kim romantycy muzyki rockowej, Kelner nie był romantycznie rozmemłany, raczej szczery może wrażliwy. To był człowiek, mógłby spokojnie cytować “Ecce homo”. Tu w Niecierpiących zwłokach kiedy dostaje tekst Wróblewskiego idzie mocno. Napisałem już kiedyś o tej płycie. Dehumanized punk? Czymkolwiek jest, więcej mówi o człowieku i pełen jest tęsknoty za człowiekiem. Element gry słownej w nazwie projektu, wbrew pozorom bardzo ludzka ta gra i bardzo o człowieku. Podwójne dno nazwy, to już gilotyna losu, a jednak ciarki na plecach…Trudno słuchając tej pieśni w wykonaniu Agnieszki Wosińskiej nie odnosić do tego co stało się dodanym przez życie wymiarem. Nie można nie myśleć o kuchni, którą zdążył jeszcze Kelner wyremontować, o szczęściu z towarzyszką ostatnich lat, o kolekcji płyt Rozwadowskiego…

Pomijając ten skurcz i ciepłe myśli w sercu, myśli o duszy w podróży i marzycielu to niezwykle szczera, wolna od kalkulacji płyta. Prosta, choć trudno zważywszy na niektóre tempa, powiedzieć, że ascetyczna. Nowocześnie szamańska, pierwotna w potrzebie i przekazie. Nie ma tu też wrażenia służebności ani tekstu, ani muzyki. Całość – spójna i może przez to, że krótka tak bardzo wydaje się dynamiczna. Słychać fazę poszukiwań, to też jest siłą krążka. 

Nagranie z próby w 2019 roku. Wydane w nakładzie 300 egzemplarzy. Mastering: Mariusz Maniok Kumala. Okładka Karola Zielińska.

I jeszcze ważna, bo przypomina naszą z Kelnerem rozmowę w Widrynach. ostatnią, a mówiliśmy o Afie, o duszy w podróży i marzycielu.  

9. Karaimska mapa muzyczna – Karolina Cicha

Przyjaźń moja, pewnie jednostronna z Karoliną Cichą sięga płyty Gajcy z 2009 roku. Tam usłyszałem tę dziewczynę (wówczas dziewczynę) między innymi wykonawcami. Potem Wawa2010. Gdzieś również w moim rodzinnym Miasteczku koncerty. Kiedy jednak usłyszałem pieśni moich legendarnych przodków Tatarów – byłem gotów intronizować Karolinę, a nawet mianować muftim w moich zbiorach muzycznych.

Moje słuchanie Karaimskiej mapy muzycznej zbiegło się z rozmowami z Dawidem Jungiem o Karaimach mieszkających w pobliskim dla Miasteczka Kłecku. Podatny grunt – zaciekawienie. Domorosły etnograf musiał to sprawdzić. I weszło, oj jak weszło do ucha, do głowy, do serca. Jakie to wielokulturowe, wielowpływne…Karaimowie: lud, wiara – zagadka, synteza ksiąg. Nie chcę i nie umiem rozbijać tej płyty na utwory, kawałki, nastroje, tęsknoty. Świat Karaimów jest sumą nie różnicą. Jak ja kocham piękną tęsknotę –  jakie to kochanie jest piękne!

10. BDG Roots Rockers – Dubska

Ważna nie dlatego, że trochę z Malarze ulotni nie daliśmy rady z klipem do Bramy niebieskie. Ważna bo chyba poza Sashamane to jedno z niewielu wydawnictw reggae w kraju, które się broni z 2021. Poza tym: to ważni ludzie i dobra płyta. Dubska zawsze były trochę bliżej poetyckiego tekstu i muzyki niż wszechobecny w polskim reggae Babilon i sensimila.

Muzycznie reggae jest tu tylko podszewką i wokalem Dymola. Funky, rap, ska, coś na kształt lekkiego fuzionreggae. Słucham – tańczę, po czasie jednak tekst niby taki o niczym, drąży skały, dociera do żył. Ambicja ponad stan oddala od niebieskich bram – bardzo blisko poetyki wspomnianego przy innej płycie Kelnera. No i ten prawie G-funkowy Supeł. Nie tylko, że Bisz. Tak, to jest Brda, inna niż ją znamy od Karnowskiego czy Kaźmierczaka, a jednak to ta rzeka. Wokalnie jeden z ciekawszych polskich kawałków 2021. No i to trochę wolna od opłatków i krawatów kolęda, chyba po prostu piękna prawda, mega groov. W nowym towarzystwie matowo – pastelowy wokal Dymolla mnie rozbija i składa jednocześnie.

No weźmy taki kawałek Nico, Mery i Al – ta delikatność, może trochę jeszcze szukam punkowego miejscami Muchy, a jednak wszystko siedzi – nie ma dziury. Generalnie polubiłem Dianę od pierwszego się z nią usłyszenia. Muzycznie pięknie płynie Jeden procent. Bębny i bas – fajna praca gitar, dęte trochę schowane. Zadziwiły mnie Alkaloidy – trochę Chojnacki, trochę Demono, a jednak idzie to ładnie. No i jest na tym krążku perełka. Może nie jedyna, ale kawałek mnie po prostu zabił. Donę, a raczej Donna, Donna słyszałem w kilku wersjach. Rzecz jasne stary hippie najbardziej lubi we mnie Joan Baez i Donovana. Obok tego fan warszawskiej jesieni uwielbia Dos Kelbl w wykonaniu Ivy Bittowej…

Wróćmy do jednej z ważniejszych płyt, jak się okazuje nie tylko dla mnie w 2021. Dona zaśpiewana przez Dymitra i zagrana przez Dubska. To jest taka wersja, w której nic nie spłyca tego rozdzierającego i jednocześnie pięknego tekstu i nic nie odbiera “lekkości” a raczej łatwości – metaforycznej tego przemijania. To jest song o wolności. I tylko czekam, aż Dubska zagrają Bella Ciao. I jeszcze tym co jak Pudel śpiewają „reggae kocia muzyka” – polecam posłuchać bębnów Dubska, Harry po prostu Maestro.

Post scriptum – Ważna może nawet naj

R.A.P. – Front Page News

Trudno tę płytę klasyfikować w 2021. Tak wyszła teraz, i wiem, że i Leszek Gnoiński i Maken wpisali w zestawienie minionego roku. Płyta, na którą czekaliśmy, a ja na pewno czekałem bodaj 35 lat.

R.A.P usłyszałem chyba na Jarocin 86 – to było pierwszy raz. Nigdy tego nie zapomnę. A słyszałem jeszcze wiele razy. Polskie reggae tamtych czasów oprócz: Izraela, Bakshisha (wtedy Bakszysza) i muzyki serc Daabu, czy uduchowienia Gedeona było, powiedzmy szczerze dość rozlazłe.

Nagle wyskoczyli panowie, o których wiedziałem, że część ze Śmierci Klinicznej i poszły drzazgi. Energetyczności tego bandu mógł zazdrościć nawet Dilinger. Moc! ale żadne tam punkyreggaerparty. Wokale szalały. RRRRRRRRRAAAP Geenerrisonnn! I to dostajemy dziś po wielu latach. Płyta relikwia, z ogromną historią, mocą. Płyta bez precedensu. Dziękuję Manufaktura Legenda. Dziękuję Sławek Pakos.

Czy to wszystkie płyty, których słucham z 2k21? Nie. Wiadomo jest jeszcze Kashell, Szczyl, Shashamane, Patric The Pane, Baster Quartet, Mordor Muzik, Dezerter, Ala Kryształ, Brodka i kilka innych. Może i część z niewymienionych jest ładniejsza, mocniejsza, lepsza. Jednak ważne jest to co jest ważne. 

Jarek Mikołajczyk
Jarek Mikołajczyk