Tak można by jednym zdaniem podsumować miniony już, ale ciągle żywy w pamięci VI Weekend Grajków Ulicznych „Po drodze”. I choć był moment, że cała impreza stanęła pod znakiem zapytania – to zwyciężyła wola porozumienia, podobnie jak moc bezpośrednich spotkań w dobie pandemicznego strachu.
O Grajkach miałam już dawno napisać, właściwie tuż po tym wydarzeniu, a do tego niezależnie od Naczelnego, ale intensywność działań kulturalnych tego lata – porwała mnie w wir kolejnych aktywności. Jednak mimo wszystko, w tym przez głos Jarka, mam nadzieję, że warto wspomnieć to wydarzenie, także dlatego, że uliczne akcje mają już swoją markę i odbiorców w Gnieźnie. Tak było z Gnieźnieńskimi Spotkaniami Teatralnymi „Bez kurtyny”, tak jest i z kolejną edycją Weekendu Grajków Ulicznych „Po drodze”.
Tym, co udało mnie się docenić podczas tegorocznej odsłony ulicznego muzykowania, nie była paradoksalnie ulica, tylko mała scena zorganizowana dodatkowo na Rynku. Scena na której po zagraniu na ulicy, prezentowała się raz jeszcze część artystów i która to pozwoliła właśnie posłuchać ich w tym niedosycie czasowym.
Pilas i Buchu okazali się więc pierwszymi wykonawcami na których trafiłam. Niecodzienny duet codziennych muzealników, gdzie jeden nie rozstaje się ze swoją gitarą, zaś drugi za instrument obrał sobie wiadro. Muzyka, którą zaprezentowali, to głównie polskie rockowe covery takie jak „Zanim pójdę” Happysad, „Piła tango” Strachów na Lachy czy „Lubię mówić z tobą” zespołu Akurat. Przy czym wszystko to zaśpiewane zostało „po swojemu” przez Michała Pilasa obdarzonego mocnym i wyrazistym głosem, oraz w nieco zmienionych aranżacjach, przez co to „coverowanie” zyskało kreatywny charakter. Oprócz tego nie brakowało też żartów z ksywki Buchu i wiadra, a także żywej reakcji dobrze rozgrzanej publiczności.
Ta ostatnia na pewno się przydała przy kolejnym artyście, czyli Tomaszu Krzemińskim, niegdyś basiście takich kapel jak Variete czy Dopamina, a dziś śpiewającym kontrabasiście i muzyku w Teatrze Ochoty. Bo też jego instrument jak i repertuar w postaci piosenek z dwudziestolecia międzywojennego, ale i tych z lat 60. XX wieku, wymagał nieco większej uwagi. Choć jak się po chwili okazało, klasyki z międzywojnia jak „Bo to się zwykle tak zaczyna” Mieczysława Fogga, „Umówiłem się z nią na dziewiątą” Eugeniusza Bodo albo „Szczęście trzeba rwać jak świeże wiśnie” Tadeusza Faliszewskiego – zostały dobrze przyjęte przez słuchaczy. Zapewne również przez emocje i serce wkładane w ich wykonanie, charyzmę i zachrypnięty głos Krzemińskiego czy zmysłowe, lecz nie zawsze trafione tangowe rytmy.
Natomiast na koniec wieczoru wystąpiła Kapela Hanki Wójciak, czyli grupa całkiem odmienna od swych poprzedników, gdzie na plan pierwszy wysunęła się wyrazista i charyzmatyczna jednocześnie liderka. Pasująca swym niedopasowaniem, rozgadana i bezpośrednia góralka z Olczy – podhalańskiej miejscowości, gdzie jak przyznała, żyją tacy prawdziwi górale z plusami i minusami tej sytuacji, ale ona stara się wyławiać to co dobre. Zresztą potwierdziły to zaprezentowane utwory śpiewane m.in. gwarą góralską jak i szczery, bezpośredni kontakt Hanki z publicznością, do której wychodziła… na boso. Wśród utworów o zróżnicowanej, uniwersalnej tematyce, zaś mogły podobać się choćby romantyczne „Dwa Michały”, poruszająca „Matula”, żywiołowa „Zima” czy energetyczni „Artyści”, którymi zespół wygrał ponad 10 lat temu konkurs piosenki studenckiej. Warto dodać, że barwnej Hance towarzyszyli bardziej stonowani jeśli chodzi o strój i temperament muzycy grający na skrzypcach, kontrabasie, instrumentach perkusyjnych, gitarze i mandolinie.
Jaką więc imprezą były Grajki? Na pewno, patrząc na powyższy wycinek, a dokładnie część jednego z tych sierpniowych, weekendowych dni – stabilną. Bo kolejna edycja może być tylko zwyżkowa jeśli nie zabraknie współpracy i, jak pisał Mixer, wcześniejszego planowania albo… Jednak nie zapeszajmy, bo muzyka, to tak jak gwar rozmów, zawsze ten lepszy dźwięk ulicy.