Recenzja filmów „Synalek” i „Szósty zmysł”
Czym jest zło? Jedną z najprostszych definicji jest rzecz jasna fakt, że jego przeciwieństwem jest dobro. I to byłoby na tyle, ale…czym jest zło wcielone? Czy na co dzień, ot tak, niekiedy zastanawiamy nad złożoną strukturą tego zagadnienia? Raczej nie, ba, na pewno nie! Ale, gdy mamy już z nim do czynienia, to jednak bardzo często przywołujemy to określenie. Dlaczego o tym mowa?
Z pewnością większość zna kultowy film bożonarodzeniowy „Kevin sam w domu” z Macaulay’em Culkinem w roli głównej, ale czy ktoś pamięta go w roli paskudnego psychopatycznego chłopca, który delektuje się krzywdą zwierząt i tragizmem innych ludzi?
Otóż, „Synalek” z 1993 roku w reżyserii Josepha Rubena to zupełnie inne oblicze Culkina, które możemy podziwiać na dużym ekranie. Mark (Elijah Wood) wskutek śmierci matki i wiecznie zapracowanego ojca, przyjeżdża do swojej ciotki i wujka, aby przeczekać ten czas, kiedy jego tata jest w podróży służbowej. Tam poznaje swojego kuzyna, Henry’ego (Macaulay Culkin) i jego młodszą siostrę, Connie (Quinn Culkin). Niestety, przed laty zmarł ich młodszy braciszek, dlatego też na piętrze stoi pusty dziecięcy pokoik.

Z dnia na dzień, Mark podczas licznych zabaw z Henrym dostrzega w nim coś bardzo złego. Kiedy Mark pomaga kuzynowi zrzucić dmuchaną lalkę z mostu na drogę pełną rozpędzonych samochodów, to dowód na to, że z chłopcem jest coś nie tak. Ponadto, Henry strzela z procy do zwierząt, napawając się widokiem ich cierpienia, a także umyślnie wypycha swoją młodszą siostrę w stronę kruszejącego lodu na lodowisku.
Warto tutaj podkreślić, że obaj chłopcy naprawdę genialnie wyrażali swoje emocje i idealnie wpasowali się w powierzone im role. Z jednej strony mamy skromnego i nieśmiałego Marka (Elijah Wood), który jest oszołomiony po stracie swojej mamy, a w mgnieniu oka staje się rozważny i bardzo odpowiedzialny. No i nasza gwiazda, dzięki której ten film z pewnością nie byłby tak znakomity – Henry, (Macaulay Culkin), uroczy, słodki, o niewinnym spojrzeniu. Fenomenalne jest akcentowanie przez niego wszystkich wydarzeń, które mają miejsce w filmie – jego bezwzględność i ponurość wbijają widza w fotel.

Mniemam, że jest to chyba jego najlepsza rola, a „Kevin sam w domu” czy „Richie milioner” po prostu się chowają. Muszę też przyznać, że w tamtym okresie, to właśnie Maculay Culkin byłby jedynym i najlepszym kandydatem, który tak dobrze odegrał rolę wcześniej już przeze mnie wspomnianego wcielonego zła. Spojrzenie, gesty, naprawdę, coś niesamowitego. Chyba jednym z najlepszych zwrotów akcji jest też fakt, gdy Henry zaczyna zrzucać całą winę na niewinnego Marka, który z czasem postrzegany jest przez rodzinę jako dziwak i niestabilne emocjonalnie dziecko, które w ten sposób reaguje na stratę po swojej matce. Więc jeśli nie wierzycie w dziecięce okrucieństwo, wystarczy usiąść i obejrzeć „Synalka”.

Zupełnie innym, z kolei odzwierciedleniem dobra i szczerego serca jest chłopiec o imieniu Cole (Haley Joel Osment) w filmie „Szósty zmysł” z 1999 roku, który wyreżyserował M. Night Shyamalan.
Cole to chłopiec, który zmaga się z poważnym lękiem i strachem przed duchami, które codziennie go odwiedzają i informują o swoich różnych przeżyciach i sytuacjach, które doprowadziły do ich śmierci. Z pomocą przybywa Malcolm Crowe (Bruce Willis) psycholog dziecięcy, który w pełni swoich sił stara się pomóc chłopcu w sieci tego przytłaczającego go daru widzenia zmarłych.

W filmie przedstawiono obraz dziecka, które ma zdolność komunikowania się z duchami, wskutek czego jest tym samym niezwykle obciążone i udręczone. W poprzednim filmie, który opisałam, Henry co prawda był paskudnym dzieckiem, ale z dozą sporej energii. Tutaj z kolei mamy do czynienia ze smutnym, przytłoczonym codziennością ośmiolatkiem, który dźwiga ciężar przygnębienia umarłych. Jednak z pomocą psychologa, udaje im się rozwikłać kilka zagadek tajemniczych śmierci innych osób, w tym m.in. dziewczynki, której matka ją podtruwała.
Głównym przesłaniem w „Szóstym zmyśle” jest z pewnością charakter i podejście chłopca do zdolności widzenia zmarłych, ale również jego niezwykła dojrzałość, której nie podołałby niejeden małoletni. Fantastyczna gra aktorska, która nie pozostawia niczego do życzenia. Z pewnością czuć tutaj spełnienie i niesamowity rozwój osobowościowy Cole’a. Z kolei drugim, niezwykle istotnym aspektem jest sylwetka psychologa dziecięcego, który w pełni angażuje się w sprawę Cole’a i usilnie stara się mu pomóc, by choć trochę ulżyć w jego bezsilności i cierpieniu. Ważne kwestie stanowią powód, dlaczego to akurat Cole jest jego kolejnym pacjentem i co ma wpływ na tak fatalne relacje z żoną Malcolma. Dlaczego akurat te dwa filmy są względem siebie świetnym zestawieniem i odzwierciedleniem wszystkich emocji? Otóż, Henry to bezwzględny, okrutny, paskudny i mający dużą siłę manipulacji chłopiec, który jest ucieleśnieniem prawdziwego zła. Wykreowanie tak skrajnej emocjonalnie sylwetki bohatera zasługuje na złoty medal.

Gdy mowa o Cole’u, to możemy mówić o wycofaniu, skromności, odosobnieniu i osamotnieniu czy braku pewności siebie. Chłopiec jest przez nas odbierany jako ten pokrzywdzony, bezbronny, którego od razu ma się ochotę pogłaskać po głowie i przytulić. W tym zestawieniu skupiam się w szczególności na dziecięcych rolach, w tym Marka (Elijah Wood), z którymi poradzili sobie mali aktorzy, ale rzecz jasna, nie można zapomnieć o fantastycznym bohaterze, którym jest właśnie Malcolm w filmie „Szósty zmysł”. Tak naprawdę do końca filmu nie wiadomo czego można się spodziewać i o co tak naprawdę chodzi, gdy patrzymy na jego postać. Owiana tajemnicą rola Malcoma trzyma widza w niepewności aż do ostatniej sekundy filmu. To kolejne przykłady, jak fantastyczne i dopracowane jest kino lat dziewięćdziesiątych XX-wieku.
Eve Jansen
Fot. Kadry z recenzowanych filmów.