Radex i Matylda. „Kastet i wrażliwość” – Sold Out w Blue Note
Duet, a jednak trio, chyba tak jakoś było w poznańskim Blue Note, bo obecność Kajetana Pietrzaka za zestawem perkusyjnym, kompletnie była nieprzypadkowa.Poznański klub, po remoncie zaczął się ponownie zaludniać, co na tym konkretnym koncercie potwierdziła sprzedaż kompletu biletów.
Matylda Łukasiewicz już nazwa “projektu” pokazuje poczucie humoru. Warto jednak, zaznaczyć, że choć momentami flow pomiędzy Łukasiewiczem a Damięcką przypominało Stand Up koncert kompletnie nie miał wymiaru heheszków. Było radośnie, a jednak nie zabrakło momentów ściskających za gardło. To było kompletnie niewymuszone emocjonalne show. Przy czym show może być niefortunnym określeniem.
Jeśli koncert może stać się formą wspólnoty – efemeryczną społecznością, komunią emocji bez aspektów mistyki mitologii i religii to tak właśnie stało się z Blue Note w Poznaniu, podczas występu Matyldy Damięckiej i Radexa Łukasiewicza. Stało się, tak po prostu spotkanie, a spotkania rzadko się dzieją po prostu.
Klimat nabudowywał się właściwie od wejścia. Artyści nie kryli radości, że po raz drugi sprzedali komplet. Poznań, po prostu lubi Matyldę i Radexa, to proste.
Jeśli nas pamięć nie myli gdzieś na starcie zabrzmiała Myszka. Publiczność nie potrzebowała żadnych zabiegów czy rozgrzewek. Blue Note popłynął od pierwszych dźwięków. Spójne to wszystko i pewna czystość, bez przegięć w image, a stajl jest. Koszula Radexa i ta wpierdolka na głowie Matyldy jakaś uśmiechnięta mniej stadionowa niż bywa na męskich głowach. Myszka przez moment mimowolnie w Poznaniu pobrzmiewała Pustkami.
“Miałeś wyjść mi z głowy
jak po fajki na 5 minut
ze dwa lata nie wracasz”
Mimowolnie gdzieś tam za uchem pobrzmiewa Basia Wrońska, może być, że to raczej kompozycja i aranż Radexa…jak punca złotnik, albo gmerek rzeźbiarza. Koncertowo dłonie Damięckiej tańczą tu swoje. One ogólnie robią robotę choreograficzną trochę jakby układały się w mudry lub tańczyły Kathak. Matylda to też inna wrażliwość. Głos niesie w sobie coś jeszcze.
To co dzieje się pomiędzy, sceną, a publiką dzieje się ładnie. Jakaś taka życzliwość i wzajemne lubienie się i sytuacji spotkania polubienie też. Sympatycznej niedzielnej, choć odwagi ani epickości nie brakuje. Ktoś napisał, że to co grają Matylda i Radex to pop, napisać można wszystko. Jeśli to pewnie nowa fala avant popu. Bliżej tu do klimatów koncertów Yo La Tengo, czy może nawet podobne emocjonalne odzieranie się z introwertycznych klatek jak u Kristin Hersh. Gdyby, ktoś w polsce miał coverować Your Gohst, to koniecznie zamiast Michael Stipe – Radex a Damięcka idealnie jako mniej depresyjna, bardziej jasna Hersh. No dobra Kristin gra jeszcze na gitarze. Nie o tym jednak było w Blue Note.
Zamknąć chyba koncertowo zabrzmiało lepiej niż w studiu. To ewidentnie widać i słychać (nawet jeśli za małżowinami sprzęt firmy Signia wspiera nasze wycięte przez pracę w słuchawkach pasma), tym państwu dobrze się gra z ludźmi i dla ludzi. Paradoksalnie kompletnie nie ekspansywni artyści nie boją się śpiewać o relacjach, nawet jak intymnie jak w tym lovesong. Przedziwne jak to nie oczywiste, że miłość to relacje, że to nie “będę brał cię w aucie” a raczej:
Czy mogę cię schować
w moim portfelu
Gdzie będziesz nocować
Z dala od czeluści moich
Będę cię karmić okruchami
Poić szampanem, winem, burzami
Od wiatru, nie smutku łzami…
Zabrzmiało pięknie, niby oszczędnie a także pod skórą włos się zjeżył.
Taki pan. Kawałek zapowiedziany bez kontekstów, a jednak, że się trochę lżej myśli i oddycha od października. Pogodnie z uśmiechem. A muza szła, że jak w dobrej klubowej z lat nieważne których. Dobrych dla muzyki klubowej po prostu. Dobra robota bębniarza zapewne, kołysała. No tekst wiadomo, nie tak wprost jak w “kołysance dla hejtera, a jednak…Dobry to był moment koncertu. No popłynęło już tak do końca. Bardzo ciekawy i pouczający dialog z jedenastolatką, stojącą pod sceną. Ten zresztą w pewnym momencie doprowadził do uroczego wzruszu, a nawet wzruszenia się przez Matyldę.
Te właśnie autentyczne, zaangażowane emocjonalnie momenty wojowniczki, która nie jest heroiną, która się wzrusza, której więźnie głos w gardle, a nawet zadrży, były pięknem i siłą tego wieczoru. Było ich kilka. Wszystko podczas koncertu płynnie przechodziło z radosnego, spotkania w momenty ważne, pełne wzruszenia.
W Sepleń, Matylda trochę jak urokliwa laleczka kunsztownej pozytywki, pozwala sobie na powolna snująca się zmysłowość. “Oczy Twoje zapowiedź styczniowych upałów”. Episko rozkręca się ten niemal leśmianowy erotyk. Gitara, której prawie nie ma rozbraja kundalini. Uczy sięgają lędźwi, tantra…na szczęście jesteśmy w klubie, co nie przeszkadza poczuć mrowienie…takie niby, że go nie ma a jednak…”słodsza od malin jest tylko Twoja krew”.
Słuszna decyzja o zmianie klimatu. Nie mamy pewności czy to taka kolejność tracklisty, zdaje się że po tym poszło Mężczyźni. Kawałek płynie slow transem. Taki tykający zegar, metronom rytmicznie. Mocny tekst a jednak Matylda nie wrzeszczy, tu nie ma SIKSY, jest wrażliwa choć odzyskująca asertywność kobieta. Wrzutki “męskiego poskramiania” live wychodzą Radexowi zupełnie dobrze. Tu nic już się nie zepsuje, koncert płynie, to co poza muzyką przekomarzania się artystów, kontakt z publiką idzie, że nawet kraśko by nie dostał Telekamery, gdyby ludzie to widzieli, znaczy szerzej gdyby.
Coraz piękniej koncert zlewał się w całość. Przestaliśmy ćwiczyć mindfulness, nie potrzeba uważności, gdy oddech autonomicznie staje się muzyka i tekstem. Jeśli nawet nie zapamiętamy tu Daleko od Metropolii kolejności utworów, słów, które padły między nimi …
“Jesteśmy tu, ludzi tłum
A myśli dookoła
Nie wiem czy sam tego chcę
Chyba jedź do domu
… Myślę, że nie stało się nic”
A tak to też poszło. Po prostu Matylda/Łukasiewicz to zrobili niby cover a tak siadł po prostu. Wbił się w całość wydarzenia, totalnie bez kantów, gładko na okrągło. To było ładne.
Kochanka, jej chyba nie znaliśmy. Jakoś tak, ale siadło…Gdzieś pomiędzy dyskusje o bardzo młodym zespole, który w sumie nie ma płyty ale ma jedna już jednak pracuje nad drugą.Ta debiutancka w pierwszym zamyśle miała się nazywać The Best Of, ale jak zdradza Matylda już artysta Sławomir nazwał tak swoja pierwszą.
Jest jednak w tym materiale, generalnie o prawie do miłości i prawach kobiet, też jest o prawie faceta do wrażliwości i czułego barbarzyństwa.Radex jest przekonujący jako Czuły barbarzyńca. No i czujemy, że tak…,że każda osoba ma prawa, że nie ma praw kobiet, praw mężczyzn…prawa są prawami człowieka. I ten Radek Łukasiewicz taki wiarygodny gdy pokazuje dłonie:
“rozwiesiłem tysiąc prań i na rękach mam sińce
tak jak one wszystkie
chcesz czułego barbarzyńcę”
Eh…czy tu jest aby follow Up do literatury czeskiej? No tytuł bardzo jakis taki jak z Bohumila Hrabala. Zostawmy dywagacje godne jedynie Mariusza Szczygła. A jednak ta równie rozbrajająco szczera jak wybitnie znana każdemu “jemu” prośba.
i kochanie ostatnią mam prośbę
nie mów tyle o tacie
jak on dobrze wbija gwoździe…
W Blue Nocie Radex zmiażdżył tym delikatnym dmuchnięciem wszystko. Zawalczył o to byśmy mieli prawo do przegranej.
“ty zrozumiesz że szczyt jest za stromy
chociaż byłem uczony
jak być niezwyciężonym”
W którym momencie zdarzyła się inna piękna historia? Moment nie ważny ważna historia, bo ważny jest człowiek. Radex wspomniał o poście 10 października jaki wrzucił na fejsa. “Dziś Światowy Dzień Zdrowia Psychicznego. Dobrze że jest. Szkoda że to jedna z niewielu okazji, żeby o zaburzeniach psychicznych rozmawiać poważnie. Trzymajmy się, a w razie potrzeby szukajmy pomocy.” Tak brzmiał post, a istotą wspomnienia był fakt że tam pod tym postem pojawiła się deklaracja realnej pomocy przez Agnieszkę Magdalenę. Na deklaracji się nie skończyło, jak powiedział Radex co potwierdziła Matylda Agnieszka pomogła pro bono kilku osobom z fan page. I potem Agnieszka na scenie a my biliśmy brawo. Niby nic a jak to cholernie cieszy, że artyści propagują dobre reakcje. I jeszcze jeśli to wyjscie na scene nie wychodzi sztucznie, przymilnie bo ktos jak jest dobry to jest po prostu doby, tak po prostu. A nie fikołki. Przytulanie było i oksytocyna w powietrzu gęsta i słodka jak żelki które robią hop hop hop. A się nam łza w oku zakręciła.
Chyba jeszcze przed Matką poszedł ten wspomniany Gawliński. Myślę że nie stało się nic kurcze stało się piękna piosenką chyba Matylda pozwoliła nie jednej osobie odkryć na nowo te liryczna pieśń.
Matka. Kurde no jak było? Świetna pieśń to w Blue Note nie miała żadnego powodu by świetną nie być. Bez wymóżdżenie recenzenckiego i analizy literackiej. Osobisty tekst, muzycznie ładnie a jednak śpiewanie o rzeczy ważnej o emocjach. Ta nieznośna lekkość kontrastu prawie jak z tekstów Dymitra Czabańskiego. Jeśli nawet nie jest to song autoterapeutyczny Damięckej – nazwane stany, a raczej ich nazwanie jak słyszeliśmy od czterdziestoletniej singielki zaprzyjaźnionej…Ona też; “od kiedy ma serce liczyła na więcej” i przecież to o niej jest: “Boję się, że przeoczę moment, kiedy zacząć żyć”.
Generalnie tak już bez idologizowania bez feminizmu i wcale nie sprzecznych z nim teorii Men’s Rights Movement. Wrażliwość i prawo do niej, jak i prawo do lęków i obaw ma do kroćset i Matylda i Radek. My też je mamy, nawet jeśli trudno w to uwierzyć ten koncert był o tym, że kobiety mają prawo być silne faceci słabi, ale prawo to nie obowiązek. Był jeszcze o tym, że człowiek jest ludzki albo nawet jak nie jest to coraz bardziej tęskni za tym.
Przede wszystkim Matylda/Łukasiewicz pokazali, dali usłyszeć, że muzyka to jest kurde dopiero coś kiedy jest tu i teraz od człowieka do człowieka. Ten koncert to sinusoida ale nie ekstremalna. Emocje jeśli je artyści tak jakoś empatycznie pokazują to są kurde takie nasze i takie naturalne.
W tym kalejdoskopie jakoś uciekł nam Koniec tchu. Siadł podobał się i prysnął. Więc pewnie to było nowe.
Nie no jasne, że Nudny rok taka adekwatna zawsze piosenka. Gdzieś pomiędzy odwagą, a zmęczeniem tą odwagą. Ważne nie tyle sam robaczek – świetlik, którego od czasu do czasu Matylda o cos tam ze światłem i on to robił zawodowo, nie mniej realizator to nie tylko się realizował ale nawet dźwięk. Blue Note akustycznie należy do ciężkich poligonów, a jednak docenić trzeba. Brzmiało. To wazne bo gdyby nie usłyszeć słów, to prawie nic nie usłyszeć, znaczy one ważne bo artyści nie wstydzą się że chcą coś powiedzieć. Tu w tym utworze szczególnie teksty celne jak grafiki Matyldy:
chcę oddychać, a tu wszędzie astma
chcę być miła, ale jestem szczera
Zanim jeszcze zaczęła się zabawa z Kastetem i nagrywaniem audio i wideo, ze będziemy na płycie…
Taki cudowny był oczywisty moment. Ktoś krzyknął Polskie znaki – Radek, że chętnie ale gdyby to był koncert zespołu Polskie znaki a nie duetu…Matylda bez zawahania acapella anielski orszak…osz kur jak to padło – to nic ze jakies tło dźwiękowe rozmów. Ciarki na plerach. Już nie dopisujemy że po kilku dniach, kiedy odszedł pan Maciej Damięcki – wspomnienie zaczęło mieć inną wagę…Wtedy jednak pojawił się żal, że nie krzyknęło się Bowie…może poszło by matyldowe Let’s danca…
Mam kastet w ustach, mam kastet w ustach…No nauczyli nas tego refrenu śpiewaliśmy bo nagranie…Potem prośba o filmiki…Dobra przyznajemy znaczy ja przyznaję się bez bicia to ja krzyczałem pytająco: pion czy poziom?…
Piękne to wszystko było…ten rzymski teatrzyk z bisem panie Radku też ładnie się skleił.