Poczułam ten flow na scenie
Z Zuzanną Czerniejewską-Stube, aktorką w Teatrze im. Aleksandra Fredry – o aktorskiej pasji i ciężkiej pracy, śpiewaniu, muzyce i filmowych pokusach, ulubionych rolach oraz doświadczeniu bycia młodą mamą, a także gnieźnieńskiej o kulturze – rozmawia Kamila Kasprzak-Bartkowiak.
Kamila Kasprzak-Bartkowiak: Co aktorka teatralna robi w czasie, kiedy teatry mają wakacyjną przerwę?
Zuzanna Czerniejewska-Stube: Aktorka teatralna wtedy odpoczywa. Ponieważ to jest tak naprawdę jedyny dłuższy wolny okres w roku. Normalnie, pomiędzy próbami do spektakli mamy jeszcze sztuki, które graliśmy wcześniej, albo na przykład jakieś castingi. Przez te dwa miesiące mamy większy luz, ja odkopuję swoje domowe życie. Jadę na wieś, gdzie odpoczywam i siedzę z dzieckiem, bo na co dzień nie mam aż tyle czasu dla niego. Ładuję baterię na nadchodzący sezon i oczywiście przygotowuję się na wrzesień, czyli na przykład uczę się ostatniej sceny i powtarzam cały scenariusz najnowszej sztuki, żeby – kiedy już wrócę na scenę – być przygotowaną na premierę.
KKB: Teatr Fredry przygotował na jesień dwa spektakle: „Miłą robótkę” w reżyserii Agnieszki Jakimiak, realizowaną wraz z Teatrem Nowym im. Kazimierza Dejmka w Łodzi oraz „Cierpienia młodego Wertera” w interpretacji Marii Spiss. Czy masz w nich swój udział?
ZCZS: Tak, biorę udział w „Miłej robótce” i gram tam panią redaktor Zuzannę. Nie powiem nic na temat „Cierpień młodego Wertera”, ponieważ nie jestem w obsadzie. Natomiast „Miłą robótkę” próbujemy z Agnieszką Jakimiak już od dwóch miesięcy, mieliśmy przerwę wakacyjną, ale wróciliśmy w połowie sierpnia, bo premiera jest we wrześniu. Jest to spektakl bardzo przyjemny, bo przenoszący nas do lat 90. XX wieku, do mojego dzieciństwa. Jest bardzo sentymentalny tak naprawdę.
Oczywiście wiadomo, że wiele osób szokuje myśl o tym, że jest to spektakl o pornografii, ale on nie jest pornograficzny, tylko opowiada o realiach lat 90. O tym, co działo się w tych latach, kiedy pornografia zaczęła być dużo bardziej dostępna i jak to zmieniło postrzeganie społeczne seksualności.
Jednak moim zdaniem jest to przede wszystkim spektakl komediowy, bardzo zabawny, więc muszę powiedzieć, że praca nad nim sprawia nam dużo radości. Poza tym jest to jedna z niewielu prac w teatrze, która daje możliwość współpracy z reżyserem na poziomie partnerskim, a nie hierarchicznym.
Po raz pierwszy spotkałam się z czymś takim, że Agnieszka Jakimiak, czyli nasza pani reżyser, podczas pierwszej próby spisała z nami kontrakt. To się bardzo często dzieje w teatrach na Zachodzie, ale w Polsce nie miałam z tym jeszcze do czynienia. Taki kontrakt polega na tym, że ustaliliśmy na samym początku prób, na co się decydujemy, a z czego rezygnujemy. Przy spektaklu o seksualności było to bardzo ważne, żeby określić te ramy.
Oprócz tego ustaliliśmy takie zasady, jak na przykład to, że nie spóźniamy się na próby i podczas nich nie używamy telefonów, a podczas każdej próby jest przynajmniej jedna przerwa w ciągu czterech godzin i możemy wtedy spokojnie zjeść. To jest dla mnie szczególnie ważne, bo jako matka karmiąca mogę odciągać pokarm w czasie prób. Zatem ten kontrakt daje mi poczucie bezpieczeństwa i zadowolenia z tego, że wiem, gdzie jest moje miejsce w tej współpracy.
KKB: A jak zaczęła się twoja aktorska przygoda? Czy to taka klasyczna historia, że od dziecka chciałaś występować, czy może były po drodze inne marzenia?
ZCZS: Nie wiem, czy to jest klasyczna historia, ale już jako dziecko mocno przyciągałam uwagę, to znaczy skakałam po parapetach i robiłam z siebie małpę, jeśli można tak to określić. Natomiast jako nastolatka marzyłam, żeby zostać lekarzem i biologia była moją ogromną pasją, ale okazało się niestety, że aby dostać się na medycynę, trzeba zdawać chemię i fizykę na maturze i zdać je bardzo dobrze, co było dla mnie nieosiągalne.
Równolegle w Łodzi cały czas uczestniczyłam w zajęciach Studia Piosenki „PRO-FORUM”, które prowadziła Teresa Stokowska-Gajda. Dla mnie fascynujące było również śpiewanie, piosenka aktorska i dzięki temu również aktorstwo wzięłam pod uwagę.
I właśnie mam takie wspomnienie z dzieciństwa, a właściwie z wczesnonastoletniego okresu, gdy miałam 12 lat i byłam w szóstej klasie szkoły podstawowej. Mieliśmy wtedy jakąś galę z okazji świąt i każde z dzieci coś mówiło lub śpiewało, czyli były występy.
Ja recytowałam wierszyk, i w tym wierszyku było takie zawieszenie… coś tam mówię, pauza i dopiero podczas tej pauzy… wszyscy wstrzymali oddech, a ja wtedy poczułam ten flow na scenie. Takie poczucie, że „mam was w garści”, że to ja mam teraz władzę nad widownią, a nie ona nade mną.
I muszę przyznać, że to jest bardzo magnetyczne i narkotyczne uczucie. Wychodzi się na scenę i to nie widownia patrzy na mnie, tylko ja na widownię i to ja zarządzam jej uwagą. Tak sobie myślę, że moje dążenie do aktorstwa wzięło się właśnie z tej potrzeby, że „mam was w garści”, czyli tak naprawdę z pragnienia poczucia władzy.
KKB: Kiedy już wiedziałaś, że będziesz aktorką, to jak przyjęła tę decyzję rodzina?
ZCZS: Dla mojej rodziny to nie było zaskoczenie ani problem, tylko coś zupełnie naturalnego. Moja mama jest z wykształcenia wiolonczelistką, a ojciec operatorem filmowym, w związku z czym dla nich to było naturalne, że będę artystką. Natomiast przygotowanie do szkoły teatralnej – od szesnastego roku życia – było, tak bym to określiła, totalnym hardcore’em.
Chodziłam wtedy jednocześnie śpiewać do „PRO-FORUM”, przygotowywałam się indywidualnie do egzaminu z tekstów u jednej z aktorek: Barbary Dembińskiej w Łodzi, uczęszczałam na akrobatykę i na konie. Przygotowania do samego egzaminu to były trzy lata ostrej orki, która się potem okazała adekwatna do studiów w szkole teatralnej, które wyglądają podobnie.
Zatem moja rodzina bardzo zaangażowała się w moje przygotowania: zainwestowali mnóstwo czasu i pieniędzy, żeby to się udało. Dostałam się za drugim razem i myślę dziś, że jest to ważne, aby mówić ludziom, którzy zdają do szkoły teatralnej, że czasami trzeba zdawać kilkukrotnie, zanim zostanie się do niej przyjętym.
Oczywiście może tak być, że ktoś przychodzi na egzamin i od razu się dostaje, ale najczęściej takie osoby nie przygotowują się rok czy dwa lub trzy lata, ale rozpoczynają pracę nad swoim aktorskim potencjałem dużo wcześniej.
Tutaj chciałabym jeszcze dodać, że nasz teatr też prowadzi warsztaty i choć nie przygotowują one wprost do szkoły teatralnej, to mogą pomóc. Wydaje mi się, że dobre dla osoby, która myśli o aktorstwie będzie pójść na tego typu warsztaty i zobaczyć, czy w ogóle jest to coś dla niej, bo może się okazać na przykład, że scena jest paraliżująca i że lepiej będzie robić w życiu coś innego.
KKB: Czym dla ciebie jest dzisiaj aktorstwo – co jest w nim najpiękniejsze, a co trudne?
ZCZS: Aktorstwo to przede wszystkim mój zawód i praca, która daje mi dochód, ale też moja ogromna pasja. Najpiękniejsze w aktorstwie jest to, że jest to zawód nieprzewidywalny, to znaczy, że ja w ciągu roku jestem w stanie robić szalone i dzikie rzeczy. Co miesiąc się to zmienia, raz latam z parasolką, a innym razem skaczę po scenie jako Śmierć.
Natomiast to, co jest najtrudniejsze, przynajmniej na tym etapie, na którym jestem teraz, to tryb pracy polegający na tym, że idę do pracy na dziesiątą, a kończę o czternastej i wracam na osiemnastą i kończę o dwudziestej drugiej. Ja mam bardzo małe dziecko i dla mnie ten tryb jest po prostu wykańczający. Nie wiem, czy to w ogóle jest do zmiany, bo próby teatralne po maksymalnie sześciu godzinach są zupełnie bezproduktywne. Ale dla mnie jako młodej matki szczególnie wieczorne godziny są bardzo trudne.
Fot. Dawid Stube