Miała być Olga Sipowicz znana głównie jako Kora, ale okrutna rzeczywistość sprawiła, że w tym bodaj najgorszym roku XXI wieku, chciałabym upamiętnić zmarłego nagle Jarka Walerczaka. Człowieka z którym miałam przyjemność pracować i poznać go choć trochę z najlepszej strony.
I mimo, że moje wspomnienie nie będzie może tak obszerne jak te, które uczynili już Olo Karwowski i naczelny Popcentrali Jarek Mikołajczyk, to z potrzeby serca też dorzucę kilka słów o dobru, szlachetności i profesjonalizmie Jarasa zwanego sympatycznie z racji swej ilości ciała – „Grubym”.
Na pewno więc rację ma Olo pisząc w ostatnich „Przemianach”, że Jarek z każdym witał się zawsze serdecznie, a jego humor był najwyższej próby. Dodałabym, że po tym poznaje się ludzi dobrych, których intencje zawsze są szczere. Sama wraz z koleżanką Ewą Jakubowską, również uwielbiałyśmy z nim rozmowę w jego redakcyjnym pokoju, bo jak mało kto potrafił i lubił słuchać, a gdy pojawiał się problem to pocieszał lub, co często się zdarzało,… szukał rozwiązania. I choć również bliska mojemu sercu Ewka była dopiero na początku swej dziennikarskiej drogi, a ja już trochę dalej, to właśnie troską i autentycznym zainteresowaniem otaczał nas Jarek. Co ważne, był pomocny zarówno w sprawach zawodowych jak i prywatnych, czyli gdy trzeba było napisać trudny artykuł lub zdobyć cenny kontakt, ale też, gdy potrzebowałyśmy rady co do kulturalnej aktywności. Bo to Jarek był przekonany o nieprzeciętnym talencie fotograficznym Ewki i to Jarek kibicował mojej poetyckiej pasji, ba, na początku naszej znajomości był jedną z wybranych osób, które dostały zaproszenie na amatorski wieczorek poetycko-fotograficzny, który z kolei jakoś z dekadę temu robiłyśmy z Izą Budzyńską w Centrum Aktywności Społecznej Largo.
I sporo racji oraz bogatsze wspomnienia o Jarku Walerczaku ma także Jarek Mixer. Takimi przeżyciami jak on się raczej nie pochwalę, ale też nie o to chodzi. W zamian chciałabym zauważyć, że ludzie dobrzy i szlachetni zazwyczaj też kochają kulturę, ale nie takie „odpadki” jakie promuje obecna władza, tylko twórczość, która zawsze ubogaca w refleksje, wrażliwość i konstruktywne działania. A Jarek kochał kulturę, w tym na pewno muzykę rockową, jazz i nie tylko. O tej pierwszej oraz jej klasykach jak Marek Piekarczyk, ale też koncertach młodszych kapel w Młynie, mogliśmy długo rozprawiać. Z kolei jazz promował także czynem, nieraz zapowiadając wraz z Krzysztofem Gronikowskim organizowane przez jego Agencję Artystyczną Jazz Gra występy, a przede wszystkim o nich pisząc. No i rockowy „Testament” w wykonaniu wspomnianego Piekarczyka popłynął… na jego pogrzebie. Bo ponoć kiedyś przyznał, że chciałby żeby ten kawałek zagrano na jego pożegnaniu. Co do rodziny, którą jako kolejna osoba, mogę potwierdzić, że autentycznie kochał, to nigdy nie poznałam jej bliżej, choć z jego żoną Kasią wymieniłyśmy ukłony w Teatrze, gdy Jarek nas przedstawił, synowi Olkowi sprzedałam rower, a córkę Maję to jedynie z opowieści kojarzę. Dziś już niestety nie będzie tym wspaniałym pośrednikiem dziennikarskich wyzwań, społeczno-kulturalnego życia i ciekawostek czy swej kochanej rodziny. A może się mylę i jego pośrednictwo w sprawach tylko zmieniło swój charakter? A i w mojej pamięci będzie żył na zawsze… Fot. K. Kasprzak-Bartkowiak, gdzie drugie zdjęcie przedstawia fragment ze wspomnieniem Aleksandra Ola Karwowskiego z „Przemian na Szlaku Piastowskim”, które też warto przeczytać.