BohaterOn, 397 x TAK!
Ten tekst, nie jest o nagrodzie, on jest o BohaterON-ach i BohaterON-kach, tych z 44 r. i tych dzisiejszych. Bo dobrze jest mówić o tym co ważne, nie o tym czy jakiejś gwiazdce założyło się za krótką spódnicę, czy influenserka złamała paznokieć, a nawet nie o tym, czy pan dziennikarz posunął się za daleko w cieniu Wieży Eiffla?
Stanisław Kruszyński handlarz, albo jak mawiają na fyrtlach “handlyrz z Kongresówy”, ułan ranny nad Bzurą, do ostatnich swoich dni o świcie zawsze glancował oificerki. Nigdy nie wyszedł nawet na próg, gdy nie lśniły jak buty generała Kutrzeby na defiladzie. Był też sadownikiem.
W każdy wtorek i piątek wstawał o 3 rano sprawdzał zabezpieczenie skrzyń na wozie; a potem wio! Na targ do Gniezna! Tu od rana ustawiały się kolejki do „pana Stasia z Pyzdrów„. Niby nic wielkiego, On tylko sprzedawał jabłka z sadu, który z profesorem Pieniążkiem prowadziła jego Janeczka.
Te jabłka, nie były tu jednak ważne, spektakl był o miłości. W pierwszej kolejności miłości do życia, potem do ludzi i darów ziemi. Ten jakby to dziś nazwać storytelling był o każdym w tej kolejce: bez znaczenia, czy chciał kupić kilo Jonatana, czy skrzynkę Koksy. Przyznaję jednak Koksę, Stanisław kochał najbardziej. Prawie jak swoją Janeczkę, może nawet jak konie, z którymi rozstał się dopiero gdy trafił do szpitala we Wrześni po raz ostatni.
Opowieść o smaku i zapachu jabłek, pełna ciepłych, poufałych zwrotów do klientek, które każdą z osobna znał po imieniu i wszystkie darzył atencją. Było też wiele w tej opowieści do mężczyzn, ich szanował, bo każdy, kto lubi jabłka to musi być dobrym człowiekiem, a przede wszystkim prostym – to najbardziej cenił w ludziach. Do tego ta wiaruchna z „Fyrtli” zawsze była dla niego ważna. Spędzał z nimi w Gnieźnie przynajmniej te dwa dni, ale bywał też na “Budulcu” w soboty.
Stanisław pewnego dnia gdzieś na łąkach nadwarciańskich w czasie sianokosów, posadził na stogu sześcioletniego chłopca by powiedzieć mu o tym co naprawdę jest ważne. Nie było w tej prawdzie życiowej nic co byłoby wielkie, czego dzieciak nie mógłby pomieścić w małej głowie. Żadnego “kto ty jesteś Polaku mały?” Mówił krótko, ale na pewno nie było tam bieli i czerwieni, nie śpiewał też hymnu. – Jeśli kochasz to niech to będzie miłość, którą może ogarnąć twoje serce, a nie słowa, te pomieszczą wszystko. Podwórko, sąsiedzi, koledzy, rodzice, piłka skórzana, którą kupił ci ojciec i piłka na gumce z odpustu świętego Wojciecha, drewniana pukawka i konik na biegunach, koleżanka, która wspaniale skacze w gumę i kapsle do Wyścigu Pokoju. Pamiętaj tylko dla tak ważnych spraw możesz narażać życie. A poza tym bądź mistrzem swojego podwórka, innych mistrzostw nie ma, a nawet jeśli się wydaje, że są nie mają realnego wpływu, nie niosą dobra – tak to kazanie na górze siana pamięta po ponad 50 latach dorosły facet, który nie kocha nic dalej niż na szerokość fyrtla, bliskość osoby i wysokość sztyndera (trzepaka).
Andrzej był wtedy smykiem jeszcze, w pokoju za stołem przy Chmielnej 18, toczyły się wcale niełatwe rozmowy. Choć, ci którzy rozmawiali imponowali mu zarówno kindersztubą, słownictwem, wiedzą a także szarżą, którą mimo, że nie byli w mundurach “Mały” (później też pseudonim Marek) dobrze znał…
Nad stołem, przetaczały się nie tylko wielkie słowa: Polska, odpowiedzialność, sprawa. Tu mówiono o konkretnych: ulicach, ludziach, o Heli i Janku, o wdowie po Kapitanie, o dzieciach w wytartych spodniach bo rodzice zginęli, o tym, że dobrze, że nie jest to zima, bo ludzie pomarzną, że profesorowa, po tym jak mąż zginął w Auschwitz bieduje.
Czasem też usłyszał, że do cholery, uważać trzeba „Antki Bose”, nie można pozabijać ludzi, bo Miasto to Ludzie, a Miasto jest najważniejsze bo to Miasto to Warszawa.
Czy to właśnie tu zaczęli mówić na niego “Mały” oficerowie z rodzinnego salonu? Tego nie pamiętał nawet On. Później jednak został Markiem
Po latach, kiedy jako blisko 85 latek rysował we Francji wizje swoich szklanych domów, wychowany na Żeromskim, Andre Główczewski, bardzo chciał by Warszawiacy mieli tanie wygodne mieszkania. By tych podwórek, ulic i warszawiaków było więcej i by się lepiej żyło. – To przecież to samo o co szliśmy się bić, wtedy 44 r. Moja Chmielna, to na niej i dla niej wyszedłem w mrok. Nie wiem, czy powtórzyłbym to, większość z nas mówi, że tak. Chcę w to wierzyć, że wystarczyłoby mi ponownie tej szczenięcej wiary w to, że warto bić się “za każdy kamień Twój Warszawo ma” – to tak naprawdę łatwo się jedynie śpiewa. Dziś to już wiem – mówił czterdziestolatkowi z Wielkopolski, który kocha swoje fyrtle. Rozmawiali we Wrocławiu przy okazji targów nieruchomości może w 2006 r. Dziwnym trafem rozmowa zeszła jeszcze w dwa przedziwne zaułki. – Ta muzyka wybacz, to dla mnie hałaśliwa nieco, ale chłopaki są mądre, (Lao Che przypis redakcji) nikt nie opisał tego co czułem. Miron Białoszewski nie był tak blisko, choć sam to przeszedł. Ta piosenka o tym, że “jeden z drugim będzie w portki rżnął” – my nie mieliśmy czasu rżnąć, ale to jest prawda. Wiesz ten Andrzej, którego nazywali Markiem, co to jest na wielu zdjęciach to ja, młody jak sprężyna, ale nie ma zdjęć, bo wtedy mi nikt nie robił, kiedy ryczałem w bramie bo kolegę z sąsiedniej kamienicy rozwalili jak worek kartofli. Ten zapłakany zasmarkany to też byłem ja. Dziś mówią o Nas bohaterowie, a ja po prostu wychowałem się w ukochanym moim mieście w Warszawie i za nią poszedłem się bić. Za moją Chmielną, podwórko, ulicę za kolegów, koleżanki, rodzinę – kontynuował w holu targowym Andrzej Główczewski.

Pytany o Ojczyznę, patriotyzm, o szeroki kontekst odpowiadał: – To też ważne. Dziś można mówić o tym, czy powstanie wybuchło słusznie, czy może dowództwo ma krew na rękach. Czy np., że Twój wuj Stanisław wysłał nas na śmierć, że dał się oszukać Stalinowi, choć tak naprawdę chciał zastraszyć Sowietów. Byłbym ostrożny zarówno w oskarżeniu jak i w gloryfikowaniu. Czy z zezwoleniem rządu, czy bez; poszlibyśmy – Warszawa wrzała. Na Chmielnej od dłuższego czasu nie mówiło się o niczym innym. Tylko o tym, że coś się szykuje. Po za tym, my poszliśmy, ja przynajmniej poszedłem, by odbijać Warszawę, poszliśmy bo nikt z nas już nie był w stanie tego dłużej wytrzymać. Nie pozwalali nam wychodzić na nasze ulice, wtedy kiedy chcieliśmy. Zabrali nam wolność naszych podwórek. Dziś często o tym rozmawiamy, sprzeczamy się, z ludźmi z powstania, bo przecież łączyła nas ta miłość do Warszawy, ale nie byliśmy monolitem. Wiele spraw widzieliśmy inaczej. Niezależnie od tego nie pozwolę szargać pamięci moich koleżanek i kolegów. Możesz wątpić w Powstanie, nie wolno wątpić w Powstańców. Nie byliśmy święci, nie myśleliśmy też o sobie jak o bohaterach. Czuliśmy, że trzeba, że tak czy owak to by wybuchło. Przede wszystkim szacunek dla kolegów, koleżanek, którzy zginęli – to strzępy rozmów, którą odkrywam na nowo.
Rozmów, które nauczyły mnie tego oprowadzania po wycinkach mojego Miasteczka i tego że tylko działanie z miłości do podwórek, dzielnic a przede wszystkim ludzi można działać. Było w nich jeszcze: – rozumiem, że tam w Wielkopolsce nasze powstanie może być trochę obce, mów więc o swoich powstaniach jak najwięcej. Nie zazdroszczę Poznaniakom, bo ten ich czyn został zapomniany i zepchnięty do rynsztoka niepamięci i do tego nie żyją już powstańcy wielkopolscy. Nie mogą się bronić. Ostatni z nas jeszcze walczą z życiem. Kiedy patrzę na nas to większości ta walka codzienna wychodzi całkiem godnie. To chyba ważne byście o nas pamiętali. Jeśli zapomnicie może Was czekać to samo co przeżywaliśmy w 44 r. my. Pamiętajcie o ludziach ze swoich podwórek, wśród nich nie brakuje bohaterów. Idź i opowiadaj, odprowadzaj, o pięknym Gnieźnie, może nie będziesz musiał o nie walczyć na barykadach. Mów tak jak ze mną, tak po prostu, o tym, że Miasto to ludzie. O tym co czujesz- to przesłanie z jednej z ostatnich rozmów z panem Andrzejem czasem się przypomina gdy idę przez Farną w Gnieźnie. Gdy opowiadam sceny jak z hollywoodzkich filmów i widzę Zygmunta Karpińskiego, który pod ostrzałem Junkersów wsiada na statek do Anglii. W pierwszej kolejności Zygmunt jeszcze na trapie wyrzuca walizkę z koszulkami sukienkami, laleczkami Mizi (ledwie co nastoletniej) potem w wodzie ląduje kuferek jeszcze młodszej Kizi. Obie córki na rękach, a w dłoni tylko jedna potężna skrzynka. W tym właśnie kufrze zamknięta była cała dokumentacja Polskiego Depozytu Bankowego i dwa zdjęcia zabrane z mieszkania ojca przy Farnej 1, jedno pokazujące sędziego Antoniego przed wejściem do kamienicy, drugie rodzinę Karpińskich na tle katedry w Miasteczku.

Z tej samej prośby Marka o pamięć o swoich o wiaruchnie z fyrtli, obok Chrobrego 5 opowiadam na spacerach 100 metrów historii o Bogdanie Gruszczyńskim, którego torturował w Jastrzębiu Morel – stalinowski oprawca. Chłopaku z Karei, który tuż po amnestii motorem ruszył na poznański Czerwiec, jak Andrzej Główczewski z Chmielnej do Powstania. Czasem pośród radosnego oprowadzania, bo przecież ja chłopak jestem Szczun z Kareji wyjmuję zdjęcie godnego pięknego człowieka. Zygfryd Gruszczyński nr obozowy 20172 były kulturalno-oświatowy w Powstaniu Wielkopolskim, (po jednej ze szkół też jestem z zawodu KO-wcem) uratował tak wielu na początku II wojny od obozów i wywózek, dzięki znajomości prawa i języka niemieckiego, a siebie od zastrzyku śmierci w Auschwitz nie zdołał. To zdjęcie ma jednak w sobie godność i człowieczeństwo Gniezno i Polskę.

Ktoś zapyta czy ja jestem tym samym człowiekiem, który kilkanaście lat temu na słowa Powstanie Warszawskie kontrował Powstaniem Wielkopolskim? Ktoś inny pyta, dlaczego gorzko czasem mówiłem o wybuchu, o bezkresie ran Powstania Warszawskiego? Mocno też akcentuję, że tu u Nas na Karei rozpoczynały się inne walki powstańcze, że na tych fyrtlach właśnie trzeba mówić i śpiewać o walkach z 1918 roku.
Tak to prawda, czuję żal do polityki historycznej, do kreowania mody na pamięć wybiórczą. Ci z pod Lenino to według niej, często zdrajcy, ci spod Monte Cassino bohaterowie. Jeszcze kiedy chodziłem do szkoły uczono mnie odwrotnie. Jedni i drudzy walczyli poza krajem, jedni i drudzy po to by wreszcie wrócić do kraju. Bohaterki i Bohaterowie to nie politycy i dowódcy, to jedni i drudzy żołnierze, żołnierki.
Tak to widzę. Mocne akcentowanie Powstania Warszawskiego przez polityków jednej opcji z jednej strony było wspaniałe, z drugiej prowadziło do budowania kapitału politycznego dzięki powstańcom – to było tym co raziło wielu również samych powstańców. To najzupełniej było wobec nich nieuczciwe. Nie możemy jednak niechęci do: Czarnków, Piątkowskich czy tych drugich przelewać na Powstanie Warszawskie a przede wszystkim na Powstańców.
Jeśli dziś nastąpiłby jakiś odwrót, jakieś zaniechanie, to w tych ostatnich już latach, gdy możemy się z garstką ostatnich spotkać byłby grzech zaniechania bez możliwości rozgrzeszenia, bo grzech nie tyle przeciwko duchowi narodu co przeciwko konkretnej coraz mniejszej grupie ludzi.
Tak jestem tym samym człowiekiem i tym samym, który zapraszał przyjaciela sprzed lat Jarka Wróblewskiego na spotkania z jego książkami o Powstańcach Warszawskich. Rozmowy z autorem “Zośkowca” i “Gryfa” – to przecież były rozmowy o ludziach, którzy kochali swoje Miasto. O mistrzach swojego podwórka, którzy poszli do Powstania Warszawskiego, poszli z miłości do Fyrtli. To że nazywali swoją wiaruchnę – ferajną, nie ma tu kompletnie znaczenia.

Lala, Edek, Paproć, Mała i Niebieska, Kapiszon, Hipek, Lena, Bystry, Antek, Jaś – oni wciąż żyją. Dziś jest ich łącznie 397 z tego 67 na emigracji, tam odnaleźli swoje: podwórka, ulice, Miasta i ferajny.
Dziś walczą o swoje Miasto, pięknem człowieczeństwa.

Kiedy widziałem ich w pierwszym rzędzie podczas ubiegłorocznej gali BohaterOna, z każdym ułożonym włosem nienagannych fryzur tych już “nie panienek”, wyczesaną brodą już “nie kawalerów”, lub elegancko wyciągniętymi oczyma, szminką dyskretnie położoną na ustach byłych sanitariuszek i łączniczek, za każdym lśniącym trzewikiem, wykrochmalonym mankietem, odprasowanym mundurem, szła ich ulica, podwórko, ferajna i Miasto – Warszawa Oni byli Warszawą tą piękną. Za tą ukrytą w ich elegancji Polską popłynęła łza.
I tu po prostu tylko pamiętać zostaje i próbować żyć po prostu czyli godnie, bo to, o Tę Godność swoich podwórek, ulic i Miasta poszli się bić i Kraju.

Miasteczko Gniezno ma choćby swojego Pługa – Adama Borysa, pierwszego dowódcę Batalionu Parasol. Zapewne w czasie tych spacerów, które sprawiły, że znalazłem się na scenie BohaterONa 2023 r. trzeba w roku 80. rocznicy warszawskiego zrywu (1944 – 2024) może jesienią wspomnieć choć część tych, których 70. wypisał kiedyś Rafał Wichniewicz. Są tam bliskie nowemu regionalizmowi nazwiska: Holka, ale też niesamowity Jan Bauer, o którym tak często wspominam na mieście, przez lata mieszkał przecież przy Grzybowo 13. Wnuczka Jana Bauera, pani Ania ofiarowała Muzealnemu Detektywowi pamiętnik jego córki Teresy. Pamiętnik życia prawdziwego, który mógłby być kanwą scenariusza niejednego filmu.

Trochę chyba ten neuroatypowy artykuł miał być inny. Jednak myślę o tym momencie gdy odbierałem statuetkę BohaterONa Publiczności w kategorii Nauczyciel. Do dziś nie wiem, czy te łzy wzruszenia to był wzrusz, bo doceniono moja miłość do fyrtli, z którą tyle już lat spaceruję po ulicach i podwórkach. Myślę jednak, że to ci niezwykle piękni ludzie w pierwszych rzędach, ci którzy z Miłości do swojej Warszawy po prostu poszli. Oni nie szli na spacer. Chcę o tym pamiętać, zwłaszcza w kontekście nieobecnego już wśród nich Andrzeja Główczewskiego.
Właśnie o tym myślałem wdzięczny każdej, każdemu, kto oddał głos, kto przyczynił się, że stało się to co wydawało się nie realne. Wdzięczny Kapitule i Agnieszce Łesiuk-Krajewskiej.
I tak sobie dziś myślę, to miłość Stasia Kruszyńskiego do jego sadów i łąk i miłość Andrzeja Główczewskiego “Marka” z Powstania Warszawskiego do jego Chmielnej, Jan Bauer, Zygmunt Karpiński jego opowieść “O Wielkopolsce złocie i dalekich podróżach” pozwalają spacerować, a te pierwsze rzędy z gali BohaterONa zobowiązują by dbać by spacer z Miłości do Fyrtli nie przerodził się w marsz na barykady, zapewne z tej samej miłości.

Dziś już wiem, w rocznice – tę 80. Powstania Warszawskiego, wyślę kandydaturę do BohaterONa Nagrody im. Powstańców Warszawskich, nawet pewnie w 3 kategoriach. Rzecz jasna, nie będę zgłaszał samego siebie. Myślę, też że jest kilka godnych osób w mojej ukochanej Wielkopolsce. Bo wartości Powstańców Warszawskich aktualne są w każdym Mieście i Miasteczku.
Jeśli podobnie jak ja, kochasz swoje: podwórko, ulicę, fyrtle, Ojczyznę bez patosu, bez potrzeby manifestacji – masz wybór, możesz zgłosić wybrać swojego BohaterONa. Z rozmów z Powstańcami wiem to ma dla nich znaczenie, nie mniejsze niż apele, salwy i pieśni.
Jarek Mixer Mikołajczyk: przewodnik, regionalista, edukator muzealny w MPPP, dziennikarz – BohaterOn Publiczności 2023 r.
Zdjęcia, poza podpisanymi inaczej, pochodzą z sesji przygotowującej promocję plebiscytu BohaterON 2024 r. Tomasz Tołłoczko