Skip to main content

Fragment wywiadu z Kultury u Podstaw

Kultura jest jak oczywiste i niezbędne dotlenienie

 |  Kamila Kasprzak-Bartkowiak  | 

Z Lidią Łączny, dyrektorką powiatowego Centrum Kultury „Scena to dziwna” w Gnieźnie – o nowej roli, kulturalnej ścieżce w życiu, teatralnej magii, marzeniach i wyzwaniach, znaczeniu kultury, pracującym zespole i planach rozmawia – Kamila Kasprzak-Bartkowiak.

Kamila Kasprzak-Bartkowiak: Na początku tego roku zostałaś dyrektorką powiatowego Centrum Kultury „Scena to dziwna”, które swoją siedzibę ma w Gnieźnie. Jak to się stało?

Lidia Łączny: Tak, 1 lutego objęłam stanowisko dyrektora eSTeDe. Ale nie kryje się za tym jakaś szczególna historia. Otrzymałam propozycję i pomimo licznych obaw, które w najprostszy sposób można ująć pytaniami w stylu: czy sobie poradzę, czy się sprawdzę, jak zareaguje pracujący w eSTeDe zespół, zaryzykowałam i ją przyjęłam. Nie było w tym wypadku trybu konkursowego, czego trochę żałuję, bo może wyciszyłby część moich wewnętrznych rozterek i obaw, gdybym została w nim otwarcie wyłoniona jako przyszły lider. Przeszłam pomyślnie procedurę powołania na dyrektora samorządowej instytucji, otrzymując pięcioletni kredyt zaufania.

K.K.-B.: Czy prowadzenie instytucji kultury było twoim marzeniem i celem w karierze, czy może traktujesz to jako kolejne, pojawiające się przy okazji wyzwanie?

L.Ł.: Marzeń zawsze miałam i nadal mam wiele. Czy to akurat było jednym z nich? Nie do końca. Fajnie kreować wizje, w których pokonujemy kolejne szczeble samorozwoju, osiągamy jakieś sukcesy, idziemy do przodu. Lubię marzyć, ale o rzeczach nie do końca materialnych. Myślę, że to bardziej kolejne wyzwanie. Nie zakładam oczywiście, że ostatnie, bo doświadczenie nauczyło mnie, jak zmienne potrafią być plany i jak łatwo obalają je czynniki, na które nie mamy wpływu.
Cała moja droga zawodowa to pewna wynikowa, na którą składają się spotkani ludzie, propozycje nie do odrzucenia, nawet pewne życiowe, osobiste sytuacje, które prowadziły mnie w takim, a nie innym kierunku.
Prowadzenie instytucji to pewna próba – umiejętności, odpowiedzialności, predyspozycji, w moim przypadku nawet charakteru. Ale to nie jest cel ostateczny ani sam w sobie. Mam pełną świadomość, że dziś jestem tutaj, jutro, kto wie? Byle być w miejscu, w którym czuję się dobrze i mogę się realizować, także zawodowo. Wtedy spełniać się będzie permanentnie jedno z moich marzeń.

K.K.-B.: Jak Lidia Łączny znalazła się w kulturze?

L.Ł.: W tej instytucjonalnej, związanej z organizacją i kreowaniem, zupełnie przypadkiem. Ukończyłam kulturoznawstwo na Wydziale Nauk Społecznych UAM w Poznaniu. Ale nie był to mój pierwszy, wymarzony kierunek, tylko pewna opcja awaryjna. Chciałam zostać architektem. Miałam jednak mylne wyobrażenie, nawet nie tyle o studiach wyższych, co o całej procedurze naboru.
Nie miał mnie kto przygotować na spotkanie z akademickimi realiami. Pochodzę z rodziny robotniczej, w której przede mną był tylko jeden absolwent wyższej uczelni. Nie zdawałam sobie sprawy, jaki wysiłek i zasoby trzeba włożyć w przygotowania do rekrutacji, że talent plastyczny może się sam nie obronić, jeśli nie zna ścieżki, którą rysowane kreski na egzaminie powinny podążać. Ale tak właśnie było.
Wychowałam się w rodzinie wyspecjalizowanych fachowców z doskonałym warsztatem zawodowym. Otaczali mnie „nieśmiali pragmatycy” – osoby bardzo praktyczne, z drygiem do rzemiosła i umiejętnościami wytwarzania czegoś z niczego, takie prawdziwe złote rączki. Nazwałam ich nieśmiałymi, bo wiem, że nad swoją dużą wrażliwość estetyczną i artystyczną przedkładali właśnie te praktyczne aspekty swojego codziennego działania. Mieli i mają ukryte talenty, ale zabrakło odwagi i okoliczności, by je wydobyć.
W moim wielopokoleniowym domu etos pracy zawsze brał górę. Ale wiemy, jak się kończy tłumienie wewnętrznych, niezaspokojonych wyższych potrzeb. Będą szukały ujścia…
Na kulturoznawstwo dostałam się bez problemu. W tamtym czasie oferowano kilka dróg specjalizacyjnych. No i wygrał ten zaszczepiony w genach „nieśmiały pragmatyzm” – bezpieczna ścieżka, która miała otwierać ewentualne drzwi zatrudnienia także poza sektorem kultury. „Kultura i rynek” oferowała dostęp do wiedzy z dziedziny marketingu i zarządzania. Pomyślałam, że to świetna opcja dla mnie.


Byłam raczej przeciętną studentką, niepewną siebie i swoich poglądów, która na tle znajomych z roku wypadała, w moim odczuciu, słabo i tak… zwyczajnie. Czytałam inne niż oni książki, oglądałam inne niż oni filmy, słuchałam innej muzyki. „Inne” w tym wypadku oznaczało dla mnie gorsze, słabsze dla kogoś, kto chce działać w przyszłości w kulturze, a co dopiero w tej wysokiej.
Ale znalazłam swoją drogę, z której z perspektywy upływającego czasu jestem całkiem zadowolona. Pod koniec studiów podjęłam pracę w dziale marketingu jednej z wielkopolskich sieci hoteli. Dało mi to naprawdę dużo. Kontakt z ludźmi, kreowanie ofert, organizacja wydarzeń. Praca w prywatnym przedsiębiorstwie ma swoje reguły, a ja potrafiłam się w nich odnaleźć. Na tyle, że gdy pojawiła się oferta pracy u międzynarodowego przewoźnika, postanowiłam spróbować. Miałam takie poczucie bezpieczeństwa. Wyznaczone godziny pracy, ściśle określone zadania. W tym czasie polubiłam się z liczbami, bo większość moich obowiązków skupiała się na liczeniu, raportowaniu, zestawianiu.
I tak popadałam w codzienną rutynę, która w pewnym momencie zaczęła mi wadzić, uwierać. Nie wiem, jak długo bym tam została. Możliwe, że z przyzwyczajenia dość długo, ale zarządzona przez właścicieli spółki optymalizacja procesów sprzedaży i wdrożenie nowych technologii zakończyły się likwidacją oddziału, którym kierowałam. Los sam zadecydował o konieczności szukania nowej drogi zawodowej.
Wtedy okazało się, że Klaster Turystyczny „Szlak Piastowski w Wielkopolsce” szuka koordynatora. Pracę w dziale marketingu miałam za sobą, w rozliczeniach również, ale turystyka i praca w stowarzyszeniu? No i wtedy mnie olśniło – bo to turystyka kulturowa. Dla mnie z naciskiem na „kulturowa”, czyli znowu obszar, w którym powinnam potrafić się poruszać.
I tak zaczęłam stawiać pierwsze nieśmiałe kroki w turystyce. Ale wewnętrznie, z biegiem czasu, czułam, że potrzebuję ludzi i odskoczni, szczególnie w czasie, gdy zostałam jednoosobowym reprezentantem organizacji. Satysfakcja z pracy konsekwentnie ulatywała. Do tego pandemia, która zaorała wręcz turystykę. Tyle, że gdyby nie Klaster, nie trafiłabym do teatru.

K.K.-B.: No właśnie, przez Teatr Aleksandra Fredry stałaś się widoczna dla kulturalnego środowiska.

L.Ł.: Zupełnie przypadkiem spotkałam profesor Joannę Ostrowską, która była wtedy odpowiedzialna za dział marketingu Teatru Fredry w Gnieźnie. A Joannę znałam, bo była moją wykładowczynią. Joanna poruszyła dawno uśpioną we mnie strunę. Teatr Fredry był zawsze, od dziecka, miejscem w mojej świadomości magicznym.
Może przez to, że we wspomnianym wielopokoleniowym domu, w którym się wychowywałam, mieszkali gnieźnieńscy aktorzy? Bawiłam się na zwyczajnym podwórku w sąsiedztwie nadzwyczajnych ludzi – aktorów. To działa na wyobraźnię kilkuletniej dziewczynki.
A może przez to, że tylko do teatru miałam odwagę pójść sama, a często na inne wydarzenia kulturalne już nie? Zawsze miałam nieco inne zainteresowania niż otaczający mnie rówieśnicy i nieczęsto miałam kompanów do wspólnego „uczestniczenia w kulturze”.
W każdym razie postanowiłam, że część mojego wolnego czasu spędzę w weekendy w teatrze. Zostałam bileterką, co nie oznaczało dla mnie tylko obsługi widzów, ale dostęp do świata sztuki, spektakli, ludzi, którzy tworzą teatr i tak jak ja, po prostu go lubią. I ten świat mnie pochłonął na tyle, że gdy pojawiła się możliwość przejścia do działu marketingu – od razu z niej skorzystałam.
Przez pewien czas stałam nawet na jego czele. Ale tylko do momentu, w którym pojawiła się opcja dołączenia do zespołu tworzącego eSTeDe. Ta propozycja pojawiła się nagle i niespodziewanie. Była dla mnie interesująca i zaskakująca. Padła w takim momencie mojego życia, że pragmatyzm, a nie miłość do teatru wzięła górę. Tak trafiłam do Centrum Kultury „Scena to dziwna”. I nie żałuję, przy czym teatr darzę nadal wielką sympatią i sentymentem.

Fot. Dawid Stube

Cała rozmowa na portalu Kultura u Podstaw:

https://kulturaupodstaw.pl/kultura-jest-jak-oczywiste-i-niezbedne-dotlenienie/
Kamila Kasprzak-Bartkowiak
Kamila Kasprzak-Bartkowiak