Mocna poezja Alex i poruszająca proza Aleks
Tym razem w naszym książkowym dziale, gdzie prezentujemy lektury niezbyt długie, lecz treściwe niczym wspomniany „shot”, polecamy tomik poetycki i krótką powieść. Oba tytuły autorstwa kobiet o tym samym imieniu, choć inaczej zapisanym. Zobaczcie cóż to za dzieła!
„Natalia ist sex, Alex ist Freiheit”, to debiutancki tomik, znanej chyba najbardziej w muzycznym świecie z duetu Siksa, Alex Freiheit. Wydany przez Korporację Ha!art jest częścią bardzo potrzebnej, spójnej i konsekwentnej serii poetyckiej pod redakcją Mai Staśko, która postawiła na piszące kobiety i które dzięki temu zyskały pełnoprawną reprezentację. Tomik Siksy to przede wszystkim liryczny zapis jej piosenek, które od pierwszych występów można było usłyszeć na scenie w mocno ekspresyjnej czy wręcz wykrzyczanej formie. Poza tym dziś to także zapis pewnych etapów w jej życiu, bo Siksa- Alex cały czas się zmienia jak każdy człowiek, a towarzyszący jej partner Buri zadbał by, jak możemy przeczytać na jednej z pierwszych stron, jej teksty „nie poszły się spalić”.

Cóż zatem znajdziemy w środku? Na pewno dwa najmocniejsze atuty, czyli dokumentację niesamowitej metamorfozy i różnorodność podejmowanych tematów. Przemiana głównej bohaterki z Oli, która „nie mogła z nikim nawiązać normalnej relacji” w Siksę, co „za miliony Siks kocha i cierpi katusze”, to z kolei szalenie wiarygodny i konsekwentny obraz kobiecej emancypacji z toksycznych związków, społecznych oczekiwań dyktowanych patriarchalnym wzorcem czy polskiego i lokalnego środowiska pełnego nierówności, przemocy oraz fasadowych działań. Poza tym rytm i refleksje wyznacza tu siedem rozdziałów wraz z towarzyszącym im prologiem i epilogiem, dzięki którym czytelniczka bądź czytelnik „dotknięci” zostają sprawami z którymi mierzy się podmiotka. I choć pojawia się w tym wszystkim tzw. gnieźnieński kontekst, to jego znajomość nie jest konieczna do zrozumienia przekazu bohaterki. Podobnej wielkości miast do Gniezna jest w końcu w Polsce więcej, a prowincjonalna mentalność to częściej stan ducha niż geografia.
Natomiast powieść Aleks Andry o tak zjawiskowym tytule jak „Lilipiteki z Palantusami”, wydana przez Ludową Spółdzielnię Wydawniczą, to równie debiutancka i osobista rzecz, oparta w dużej mierze na wspomnieniach z czasów PRL-u, które ze współczesnością łączy szalenie oryginalny język oraz krytyczne spojrzenie na zastany świat. Przy czym ten pierwszy zdaje się swoistym miksem w stylu Doroty Masłowskiej, z tą różnicą, że tu narratorka jawi się nie tylko jako nieokrzesana i pyskata, lecz jednocześnie wrażliwa na wszelką niesprawiedliwość i nierówności społeczne postać. Posługująca się w dodatku szalenie plastycznymi oraz rzadko spotykanymi w literaturze obrazami PRL-owskiej codzienności, dalekimi od kombatanctwa czy demonizacji ówczesnej władzy – jeszcze zgrabniej przeskakuje do kapitalistycznej współczesności, gdy staje się swoistym „głosem ulicy”, ale, co znów niecodzienne, wyzbytym egoistycznego „ja”, który w zamian boleśnie i celnie punktuje siebie i świat. Autorka, którą można śmiało określić trybunką ludową, jest szczera i piękna zarówno w momentach, kiedy opisuje swoją mocno nieidealną rodzinę z fabrycznym kasłającym ojcem, ciotką Sknerą, babką Starą Biedą czy głupio odważną siostrą Lidką, jak i gdy przemyca progresywne wątki typu: „- Na moje wychodzi, ludziska głupie, że kasą wszyscy się powinni podzielić, bezkrwawo i dobrowolnie, wszystkie bogactwa sprawiedliwie rozdzielić, tak jak cała ziemia do wszystkich należy. A nie ryzykować kolejne, wojny, rewolucje i „skórkowania”. Bo to wy przedstawiciele ludu, jesteście bimbrem tego świata, najmocniejszym, dziewięćdziesięcioprocentowym. Bo to was jest najwięcej w mięsku, na kilogramy”.

I wreszcie o sile tej niewielkiej objętościowo powieści (niecałe 250 stron, w sam raz dla wyrobionego i okazjonalnego czytelnika), świadczą również te wszystkie surrealistyczno-metafizyczne wątki jak nieco makabryczny sen Lidki o wyprawie po słoje do piwnicy, który przywodzi na myśl podobną opowieść o przetworach z „Opowiadań bizarnych” Olgi Tokarczuk. Przeżycia z gatunku „gulity pleasure”, z tą różnicą, że u Andry rzecz nie dzieje się naprawdę, a u Tokarczuk jak najbardziej realne postępowanie bohatera zostaje ukarane. Choć z jeszcze innej strony mamy też totalnie rozbrajającą typowe, wojenne narracje opowieść babki o żonie Germana albo pełne klasowego (i słusznego!) gniewu wywody o pieniądzach, śmieciówkach czy innych przywarach systemu, gdzie nad wszystkim krąży widmo tytułowych Lilipiteków z Palantusami. I tylko szkoda, że ta cała „antypowieść, kiczowata ballada antyestabliszmentowa albo lewacka propaganda” jak między innymi określa ją we wstępie pt. Ostrzeżenie, Aleks, tak boli i tak mało daje nadziei…
Fot. K. Kasprzak-Bartkowiak