O złocie, Wielkopolsce i ulicy Farnej 1. Wracamy do fascynującej osoby Karpińskiego
W ramach muzealnego projektu: “Interaktywne Muzeum Gniezna 2022. Niepodległość na ulicach” Muzeum Początków Państwa Polskiego przygotowuje fabularyzowany reportaż historyczny “Miasteczko”. Wśród historii spalających losy różnych gnieźnian pojawi się także ponownie Zygmunt Karpiński. Powracamy więc i my z fascynującą historią. Zanim jednak ujawnimy nowe watki trochę powtórki, by nowych czytelników wprowadzić w temat.
Kiedy około roku 2007 przyszły Muzealny Detektyw opowiadał o swoim ukochanym Gnieźnie zagadnięty przez ponad 80 – cio letnią panią w harcerskim mundurku nie miał pojęcia, kim jest jego rozmówczyni. Zapamiętał jedynie nienaganny akcent i imię Ewa. Zapytany o Farną, mógł wówczas powiedzieć jedynie o aptece Kuglera. Daleko było mu jeszcze do wiedzy o Zygmuncie Karpińskim. Kiedy rozstawał się ze starszą panią z Ameryki usłyszał tylko: proszę pana bo ja tu mieszkałam To było właśnie przeds Farną 1. Wcześniej w latach 80. XX. wieku jeden z gnieźnieńskich cinkciarzy, sprzedając dolary pod Pewexem* przy ul. Moniuszki lubił powtarzać, że „uprawia stary szanowany zawód, ale ruble to przed wojną na Farnej Königsbergerowa w niemieckich gazetach miała pochowane”. Rzecz jasna, cinkciarze podobnie jak taksówkarze wiedzieli wiele, a w każdej miejskiej legendzie jest trochę prawdy.
Zostawmy jednak gnieźnieńskie legendy, opowiadane przez tych, którzy kładli podwaliny pod kantory wymiany walut w latach PRL-u. Kwerenda uliczna, bywa bardzo inspirująca, detektyw w spektrum swoich metod musi wiedzieć gdzie ucho przyłożyć, z kim zagadać – muzealnik jednak ma obowiązek to potem sprawdzić i znaleźć potwierdzenie w źródłach.
Jak podkreśla profesor Krzysztof Zamorski: „żyjemy w czasach, które zostają nazywane rewolucją pamięci”. Jednak już Pierre Nora, widząc moc i znaczenie pamięci historycznej i związanej z nią historii mówionej, przestrzegał przed zastąpieniem słowa historia słowem pamięć i przed oddaniem pracy nad historią w służbę pamięci. Opisując historie opowiadane przez mieszkańców poszczególnych kamienic, staramy się więc je weryfikować. Dziś historie z pierwszej ręki. Farna 1, choć zapewne o samej kamienicy więcej w następnym artykule. Dziś z racji na czas publikacji wiele miejsca poświęcamy udziale zamieszkałego przy Farnej Zygmunta Karpińskiego w Powstaniu Wielkopolskim.
Czerwone sztandary na ratuszu? Oburzenie kościoła
Przyjmujemy, że w Gnieźnie Powstanie wybuchło 28 grudnia 1918 roku. Oficjalne dane mówią o początku poznańskich działań dzień wcześniej. Niezwykle ważnym, często pomijanym jest jednak wydarzenie z 10 listopada 1918 roku. To właśnie wtedy Rathaus przy Friedrichstrasse przyozdobili czerwonymi flagami dwaj członkowie Rady Robotniczej z Gniezna.
Było to dzień po abdykacji Wilhelma II Hohenzollerna. Cesarz szukał azylu w Holandii, a Bolesław Kasprowicz senior i Zygmunt Karpiński zamieniali flagi Niemiec na symbole Rad Robotniczych. Wówczas przede wszystkim były to symbole „końca” cesarza Wilhelma, choć w swoich wspomnieniach Karpiński, który jednak podczas studiów uczęszczał na wykłady Lujo Brentano i Wernera Sombarta (ekonomicznego socjalisty), dostrzega ideowe znaczenie czerwieni sztandarów.
– W Gnieźnie łączność z Poznaniem była początkowo słaba, przewodniczącym Rady Robotniczej został Bolesław Kasprowicz, jak wiadomo właściciel fabryki wódki i likierów, a zatem był przedstawicielstwem posiadających, kapitalistycznych. Cech radykalnie społecznych rada była całkowicie pozbawiona wprawdzie razem z Kasprowicza przystąpiłem (gdyż i ja byłem członkiem rady) do ważnego aktu mającego symbolizować zachodzące zmiany – na balkonie gmachu magistratu zawiesiliśmy czerwoną flagę, wzbudzając tym czynem zdziwienie czy nawet oburzenie księży i bogobojne jej części społeczeństwa, było ono bowiem niemal w całości pod wpływem Narodowej Demokracji i kleru. Nawet radykalny działacz ruchu robotniczego Julian Marchlewski przyznał, że w Wielkopolsce wobec braku przemysłu proletariat fabryczny był bardzo nieliczny i ruch robotniczy nie mógł nabrać szerokiego rozmachu – zaznaczył w swoich wspomnieniach Zygmunt Karpiński.
O Bolesławie Kasprowiczu pisaliśmy już wcześniej. Kim jednak był ów drugi przedstawiciel Rady, która szybko przemianowała się na robotniczo żołnierską?
W przekazie gnieźniaków czasem bywa mylony z producentami wódek z ulicy Warszawskiej. LUKA jednak to firma późniejsza, rozwijająca swoją działalność, w latach kiedy Zygmunt Karpiński robił już karierę w Warszawie. Zapewne do Ludwika Karpińskiego i jego fabryki wrócimy, bo to także tajemnicza historia.
Doktor ekonomii w Powstaniu Wielkopolskim
Zygmunt Karpiński, syn wybitnego prawnika Antoniego Karpińskiego, który niejednokrotnie bronił Polaków w procesach „wzniecanych” przez hakatystów. Spore patriotyczne tradycje miała także rodzina matki. Wanda, z domu Święcicka była siostrą Heliodora Święcickiego rektora Wszechnicy Piastowskiej, czyli Uniwersytetu Poznańskiego. Bratem babci Zygmunta był z kolei Kazimierz Jarochowski, dziennikarz i publicysta i działacz niepodległościowy. Dalsze koligacje rodzinne prowadzą do Korytkowskich, Trąmpczyńskich, Hulewiczów. Wśród bliskich krewnych Karpińskiego byli powstańcy listopadowi i styczniowi. Nie mogło więc zabraknąć samego Zygmunta wśród powstańców wielkopolskich. W 1917 roku został wcielony do armii pruskiej. Jego młodość opisana na wikipedii wygląda nieco sucho. – Po zdaniu w 1910 matury udał się na studia do Strasburga, Monachium i Berlina. Na tych uczelniach jego wykładowcami byli ówczesne sławy ekonomii: Georg Friedrich Knapp, Lujo Brentano, Werner Sombart. Uzyskał tytuł doktora ekonomii na Uniwersytecie Goethego we Frankfurcie, pracą pt. Die Wechselkurse während des Weltkrieges vos dessen Beginn bis Ende 1915[2]. Zaangażował się w działalność Związku Młodzieży Polskiej „Zet”. Podczas studiów praktykował w Kasie Pożyczkowej w Gnieźnie, w Banku Towarzystw Spółdzielczych w Warszawie, w Austriackim Zakładzie Kredytowym w Wiedniu, a bezpośrednio po studiach podjął pracę w Disconto-Gesellschaft, jednym z największych banków niemieckich.
Jesienią 1917 został wcielony do armii pruskiej, do kompanii roboczej. Po zwolnieniu z wojska, pozostał w Berlinie, gdzie włączył się w działalność polskiej organizacji Saison Arbeiter Fürsorge (Opieka nad pracownikami sezonowymi). Rewolucyjne wydarzenia roku 1918 w Berlinie zmusiły go do powrotu do Gniezna. W rodzinnym mieście wstąpił w szeregi powstańcze. Jako członek Rady Robotniczo-Żołnierskiej został oddelegowany do kontrolowania pracy niemieckiego burmistrza miasta, Heinricha Nollnera. Wziął udział w pertraktacjach w Zdziechowie pod Gnieznem z dowództwem Grenzschutzu – tak podaje wikipedia.
Pierwszym odnotowanym przez historię faktem jest wspomniane już wywieszenie sztandaru na ratuszu wraz z Kasprowiczem Seniorem w dzień po abdykacji cesarza Wilhelma. 26-letni ekonomista z ul. Farnej był członkiem Rady Robotniczej, jednak trudno wyobrazić sobie by syn czołowego przedstawiciela patriotycznej rodziny, szanowanego prawnika, umiarkowanego członka Narodowej Demokracji, był idealnym kandydatem.
O jego podejściu, postawie i miłości do Wielkopolski i Gniezna, nie musimy dowiadywać się od osób trzecich. Zresztą trudno szukać dziś wśród żyjących przy Farnej tych, którzy by gnieźnieńskie lata Zygmunta Karpińskiego mogli pamiętać. Zmarł wprawdzie w sędziwym wieku dożywszy blisko 90. lat, jeśli jednak żyją jego bliscy to pamiętają głównie lata, w których już tylko bywał w rodzinnym Gnieźnie. Opis rozmów z butnym i nie zorientowanym w powadze sytuacji oficerem pruskim z Karpińskim i innymi negocjatorami pozostawmy. Kwitując tym tylko, że ów oficer bodaj w randze pułkownika wyśmiał propozycje i oświadczył, że jeśli gnieźnieńscy powstańcy do rana nie oddadzą broni zabranej z koszar Grenzschutz ma już wymierzone działa zarówno w wieże katedry jak i kościoła w Zdziechowie. Jak te groźby spełzły na niczym wiemy dziś dobrze. Tak widział to Karpiński dzień później.
– Gdzieś około północy ze snu zbudziła mnie muzyka orkiestry, a z okien mieszkania ujrzałem jasno pochodniami oświetlony Rynek. Powstańcy prowadzili cały oddział wzięty do niewoli pod Zdziechową, razem z owym pułkownikiem, który tak butnie do nas przemawiał. Na czele pochodu jechał zwycięzca doktor Wojciech Jacobson na białym koniu. Tejże jeszcze nocy cały oddział wzięty do niewoli został załadowany do wagonów kolejowych i odesłany „na granicę kraju” do Zbąszynia. Grożące Gnieznu niebezpieczeństwo zostało zażegnane epizodem, który do historii powstania wielkopolskiego przeszedł pod nazwą zwycięstwa pod Zdziechową, dokonał tego lekarz wspomniany wyżej Jacobson, który tegoż dopiero dnia wrócił z zachodu do Gniezna i bezzwłocznie przystąpił do akcji. W czasie gdy rada zastanawiała się nad wytworzoną sytuacją, on zmobilizował rwące się do czynu i od dni dwóch uzbrojone grupy powstańców, prowadził je kilku drogami ku Zdziechowej i tam zdołał obezwładnić ową zdemoralizowana już i nie skorą do walki załogę. Po tym zwycięstwie, które jego energicznemu wystąpieniu należało zawdzięczać doktor Jakobson brał dalej czynny udział w organizowaniu i kierowaniu walkami pod Inowrocławiem i nad Notecią. Później gdy przystąpiono do spisywania historii powstania wielkopolskiego ukazywały się liczne głosy i broszury w rozmaity sposób oświetlające Zdziechowski epizod. Zainteresowane osoby nie szczędziły sobie wzajemnie krytyk i wymówek główne osoby dramatu dyrektor cukrowni Kittel i lekarz doktor Jacobson w odrębny sposób oświetlały ówczesne wydarzenia – pisał Zygmunt Karpiński uczestnik a przede wszystkim obserwator wydarzeń.
Dzisiejszy artykuł, choć rozpoczęliśmy od historii zasłyszanej na ulicy to jest na tyle inny, bo jak mało kiedy mamy głos i świadectwo samego bohatera. Prawdę powiedziawszy Zygmunt Karpiński, o którego niezwykłości jeszcze pisać będziemy nie tylko po zamknięciu tematu powstania, zostawił nam ponad 100 stron niezwykłych opisów historii Gniezna, zwyczajów i charakteru miasta. Wspomnienia Karpińskiego często niewygodne dla tych, którzy próbują pamięć historyczną adaptować do historycznej narracji politycznej wybiórczo, są bez wątpienia jednymi z najwspanialszych stron gnieźnieńskich w polskiej literaturze. Wróćmy więc jeszcze do opisu powstania, który zawarł Karpiński w książce „O Wielkopolsce, złocie i dalekich podróżach”. Tym razem pisze o swoim udziale.
– 29 grudnia 1918 gdy w godzinach popołudniowych siedziałem w jednym z biur magistratu, doszedł do mnie z ulicy odgłos niecodziennego gwaru i bieganiny. Na Rynek wjechał od strony Poznania samochód z białą czerwoną chorągiewką z wiadomością, że w dniu wczorajszym rozpoczęły się w Poznaniu walki, że miasto jest w rękach zwycięskich sił polskich (mogło się wydać dziwnym dlaczego tak ważna wiadomość nie dotarła wcześniej drogą telefoniczną). Na to hasło, które w mgnieniu oka rozeszło się po całym mieście gromadzący się na ulicach tłum rzucił się ku koszarom Piechoty. Wtargnął bez napotkanego oporu, aż do składu broni i rozdzielał karabiny wszystkim nadbiegającym. Słaba, zdemoralizowana załoga ukryła się gdzieś w głębi koszar, gdy dobiegłem tam, już grupy uzbrojonej młodzieży, a także starszych udawały się w pośpiechu na miasto, aby zająć najważniejsze placówki. Na widok tego co się dzieje, stojący obok mnie zdumiony burmistrz Nollner pyta: Czy to już Polska? Gniezno zostało opanowane bez rozlewu krwi, następnej nocy słychać było wprawdzie co pewien czas strzały karabinowe, jednak nie były to objawy walki, a raczej salwy na wiwat. Widocznymi znakami dokonanego przewrotu były zburzone w ciągu nocy pomniki Fryderyka III przy dworcu kolejowym i pomnik poległych w wojnie francusko-pruskiej 1870-71 uwieńczony wielkim czarnym orłem powszechnie glapą zwanym. Na odbytej w nocy naradzie postanowiono niezwłocznie internować wybitniejszych Niemców, w pierwszym rzędzie wszystkich urzędników, aby ich unieszkodliwić i im uniemożliwić jakąkolwiek aktywność przez nawiązanie kontaktu z zewnętrznym światem. Byłem jednym z wykonawców tego zarządzenia. Zabrałem ze sobą dwóch uzbrojonych powstańców z biało-czerwonymi opaskami i weszliśmy wczesnym rankiem do mieszkań wyznaczonych osób gdzie odczytywałem z rozkazu Kittla, dyrektora cukrowni pełniącego funkcję powstańczego komendanta miasta, następujące zarządzenie: Rozkazuję aby pan nie opuszczał tego mieszkania, nikogo u siebie nie przyjmował, z nikim nie nawiązywał kontaktu. Jeżeli pan się do tego pod słowem honoru nie zobowiąże, lub złamie dane zobowiązanie zostanie pan aresztowany. Rozkaz ten wykonałem wobec adwokat Espego (znanego hakatysty) oraz kilku sędziów – wspomina.
Wątek powstańczy, poza czerwonym sztandarem, zapewne budzi podziw, jednak trudno tu mówić o odkrywaniu tajemnic.
Z Farnej 1 za granicę. „Cinkciarze kongresówki”
Kiedy jeden z gnieźnieńskich cinkciarzy opowiadał marzącemu o wycierusach firmy Wrangler chłopakowi historię swojej profesji, (a działo się to w bramie sklepu Pewex z wejściem od Moniuszki) – długowłosy małolat nie miał zielonego pojęcia, że dotrze do wielkiej ponadnarodowej historii, dzięki tej lakonicznej pamięci historycznej. Wrócił zapewne nieco zmieszany do kolegów w nieistniejącej kawiarni Maleńka bez dolarów za to z zapamiętanym nazwiskiem Königsberger.
O obyczajowości przełomu XIX i XX wieku w Gnieźnie, widzianej z perspektywy jednej z najkrótszych ulic Gniezna dowiadujemy się wiele właśnie ze wspomnień Zygmunta Karpińskiego. Może się wydać dziwnym, że wspomniany sprzedawca waluty amerykańskiej uzupełnił swoją wypowiedź tytułem wydanej w 1971 roku książki „O Wielkopolsce, złocie i dalekich podróżach” a w przestrzeni świadomości czy tożsamości Gnieźnian raczej ta książka jest nieobecna.
Po lekturze tej wspomnieniowej publikacji Muzealny Detektyw nie wyobraża sobie mówienia o historii i kulturze Gniezna początków wieku XX, jeśli chcemy mówić poważnie, bez znajomości tej pozycji. To z tej książki dowiadujemy się, jak często bywał na Farnej 1 Jerzy Hulewicz, szwagier Karpińskiego. Być może tu, jeśli nie w jego ośrodku pod Wrześnią, podczas jednego z pobytów u Karpińskich i Hulewiczów powstał portret Stanisława Przybyszewskiego. To tutaj też tętniła bardzo różnorodna myśl narodowowyzwoleńcza Gniezna, bywali tu nie tylko jednak zdeklarowani eNDecy. Sporo miejsca znalazło w książce ścieranie się idei. Karpiński opisuje między innymi trudną lecz wspaniała przyjaźń swojego ojca Antoniego z proniemieckim autonomistą wielkopolskim Władysławem Studnickim. Jest też wspomnienie Antoniego Chołoniewskiego i jego wizyt przy Farnej 1, znanego choćby z propagowania polskości Gdańska i Pomorza, wybitnego myśliciela linii propolskiej w Wielkopolsce. Sam Karpiński jeszcze jako uczeń Królewskiego Gimnazjum w Gnieźnie nie tylko współtworzył opozycyjne pismo, ale i udaremnił przyjazd na proniemieckie wydarzenie profesora Ćwiklińskiego, o którym pisaliśmy w jednym z poprzednich artykułów. Karpiński jako członek Towarzystwa Tomasza Zana wraz z przyjacielem ostrzegł listownie niezwykle cenionego naukowca, a wówczas ministra edukacji w rządzie Austriackim o politycznej próbie wykorzystania jego ewentualnej obecności przez władze pruskie. Szerzej o tym w kolejnym artykule, dziś jeszcze dla zachęty rozwikłamy wątek wymiany walut i pierwszego gnieźnieńskiego niezbyt legalnego kantoru. Przy okazji kolejnego cytatu wspomnianej już książki odrobina realiów związanych z wyjazdem za granicę, tu akurat najczęściej w okolice Słupcy.
– Szczególne zainteresowanie budziły wyjazdy za granicę, do zaboru rosyjskiego wymagały one specjalnych przygotowań należało wyjednać paszport (Rosja i Turcja były jedynymi wówczas krajami wymagającymi tego dokumentu) a co najmniej przepustkę zagraniczną gdy chodziło o krótki pobyt w pasie przygranicznym. Trzeba było zaopatrzyć się w ruble, co oczywiście dokonywało się bez żadnego zezwolenia dewizowego. Ruble nabywało się w Gnieźnie u Żyda Königsbergera, który przy ulicy Farnej miał sklep z mąką kaszą, olejem i innymi artykułami spożywczymi pochodzącymi z własnego jego gospodarstwa w powiecie witkowskim. Königsberger załatwiał interesy finansowe prowadząc, jak sobie szeptano różne lichwiarskie transakcje. Udzielał pożyczek na wysoki procent, przyjmował też lokaty pieniężne przynoszone przez klientów, którzy zachęceni wysokim oprocentowaniem okazywali mu większe zaufanie niż odpowiedzialnym polskim bankom ludowym. Był to jeden z ostatnich przykładów wymierających generacji żydowskich drobnych bankierów prywatnych. Kasa Pożyczkowa w Gnieźnie podobnie jak inne Banki Ludowe nie trudniła się kupnem i sprzedażą obcych walut, zbyt nikły był w tej dziedzinie obrót. Trzeba było zatem korzystać z kantoru Königsbergera i do niego mnie ojciec przed wyjazdem posyłał, gdy więc zgłaszałem się do tego kartonu po 5 czy 10 rubli, siedząc w wygodnym fotelu stara żona Königsbergera wyszukiwała egzemplarz Berliner Boersen Courier, odnajdywała w nim ostatni kurs rubli na giełdzie berlińskiej i mozolnie obliczała przypadającą w markach i fenigach należność. Po czym sam właściciel kantoru kontrolował prawidłowość dokonanego przez żonę obliczenia i wręczał wyjęte z dużej żelaznej szuflady bilety rublowe i bilon kopiejkowy – opisywał przy okazji wyjazdów do rodziny pod Słupcę Zygmunt Karpiński.
Odrobina historii kamienicy
Rodzice Karpińskiego mieszkali więc przy ulicy Farnej 1. Wybudował ją właściciel apteki Klemens Krugler. To była stara gnieźnieńska famuła. Już od 1787 roku ich nazwisko można znaleźć w dokumentach na planie miasta. Gdyby sugerować się nazwiskiem pewnie powiedzielibyśmy, że to rodzina niemiecka. Jednak to wspaniali gnieźnianie patrioci lokalni i podobnie jak część bambrów gnieźnieńskich, czy takie rodziny, jak Lange czy Knast bardzo polskie. Klemens na kratach bramy kazał wykuć swoje inicjały KK widoczne w bramie wewnętrznej do dziś. Kamienicę wraz z apteką „Pod orłem”, która tu się mieściła przejął jego zięć Stefan Gantkowski – brat wybitnego poznańskiego lekarza. Przed wejściem do mieszkania, w którym żył, na pierwszym piętrze widniał napis Entre – oznaczający wejście do antrejki, przez którą dopiero szło się do salonu.
Niedawno odkryte historię rodziny Karpińskich oraz fragmenty wspomnień córki Zygmunta Ewy opublikujemy już w następnym artykule. Dzień dodajmy jedynie, że ową spotkaną przed laty harcerką z USA była Ewa Karpińska – Gierat. Córka Zygmunta.
Artykuł publikujemy się w ramach projektu “Interaktywne Muzeum Gniezna 2022. Niepodległość na ulicach”, dofinansowanego ze środków Programu Wieloletniego NIEPODLEGŁA na lata 2017-2022 w ramach Programu Dotacyjnego „Koalicje dla Niepodległej” oraz dzięki wsparciu Banku Spółdzielczego w Gnieźnie.
Jarosław Mikołajczyk MPPP