Skip to main content

koń jaki jest każdy widzi? Emocje i stres, czyli robota u Fredry

Potwór z Loch Ness, mobbing i inne przemoce. Akt I i II

 |  Jarek Mikołajczyk  | 

Potwór z Loch Ness, mobbing i inne przemoce. Akt I i II

Artykuł nie jest próbą znalezienia odpowiedzi na pytanie „czyj ból jest większy?”. Każda osoba ma swój próg bólu i swoją rezyliencję. W przypadku „wydarzeń w Teatrze Fredry” nie mamy jednej “ofiary bólu, cierpienia, zaszczucia i poniżenia” – nie da się chyba powiedzieć też o jednym „oprawcy”. Te 25 tysięcy znaków-elaborat, kolubryna większa niż szwedzka armata z Potopu, to pierwsza część. Tylko 2 Akty i 2 Interludia.

Prolog

”Trzymajmy kciuki, żeby artykuł był lepszy niż tytuł” – komentarz na Facebooku pod postem zapowiadającym artykuł.

Paweł J. Bąkowski

Potwór z Loch Ness jest trochę jak mobbing. Każdy opisuje go inaczej. Jedni nie widzieli, a uwierzyli inni widzieli, a nie zareagowali. Kryptozoolodzy począwszy od Bernarda Heuvelmansa mówią o potrzebie naukowych badań, a jednocześnie nielekceważenia osobistych opowieści opartych na doświadczeniach. Na szczęście mobbing zaczyna być coraz bardziej definiowalny. Choć niestety nadal mamy rozdźwiek między prawem a psychologią.

„Obraźliwe i mściwe zachowanie, wyrażające się poprzez okrutne, złośliwe i upokarzające usiłowania zaszkodzenia jednostce lub grupie pracowników, którzy stają się przedmiotem psychicznego dręczenia. Mobbing zawiera w sobie bezustanne negatywne uwagi lub krytykę, izolowanie osoby od kontaktów społecznych, plotkowanie lub rozpowszechnianie fałszywych informacji „ – tak określa to zjawisko Międzynarodowa Organizacja Pracy.

Mobbing i przemocowe zachowania w teatrze? Kiedyś to była norma, standardy się zmieniają. Zapewne sposób, w jaki prowadził próby Tadeusz Kantor, sprawiłby, że mistrz prawdopodobnie stanąłby przed sądem lub pisaliby o nim w dzisiejszych mediach. Słuchacz Państwowego Studium Kulturalno Oświatowego o specjalności teatralnej wraz z grupą kaliskich studentów zapamiętał nie mniej przebieg próby, w której uczestniczył niż samo: „Wielopole, Wielopole”.

Wprawdzie pomiędzy przemocowym zachowaniem a mobbingiem jest pewna różnica. Zachowanie przemocowe jest przemocowym, nawet gdy jest incydentalne, a mobbing ma charakter długotrwały.

Dziś niemożliwe. Dziś nawet Pan Bóg Wszechmocny polskich scen „marzyciel” z Krakowa — Krystian Lupa musiał zawinąć dupsko w Szwajcarii. I „Les Émigrants” nie tylko nie pojechał do Awinionu, ale też nie doszło do premiery, Szwajcarzy zerwali współpracę nie tylko ze względu na to, co wykrzykiwał reżyser do tłumaczki: – „Agnieszko, nie możesz w środku, kurwa, zdania mi pójść, do cholery! Nie możesz, kurwa, lekceważyć mnie w tym momencie, kurwa mać!” – jak cytuje na e-teatrze Teresa Węgrzyn. Taki tylko przykład z brzegu. Zderzenie „polskiej tradycji teatralnej” z neutralną Szwajcarią. Czy u Fredry w Gnieźnie też było lupowato, czyli po naszemu? Przede wszystkim nie każdy reżyser to Krystian, nie każdy też przemocowo inscenizuje. I w drugą stronę: mobbing i przemocowe działania w teatrze nie są tylko domeną wielkich inscenizatorów czy nawet reżyserów.

Widziałem na ulicy gaz, gaz, gaz, na ulicach.

Zapytani przez dziennikarza PAP, podczas spotkania 3 lutego 2025 r., o to, od kiedy zaczęła się sytuacja paraliżująca prace teatru i odkąd rośnie ich poczucie zaszczucia — pracownicy teatru w sporym przedstawicielstwie podają konkretną datę. 10 września minionego roku. Wtedy ukazał się artykuł w Gazecie Wyborczej. „Kiedy trwa próba, budzą się demony. Aktorzy teatru w Gnieźnie oskarżają męża dyrektorki o przemoc”. Maria Spiss wyraźnie wskazuje na to, że to 10 września, sugeruje też, że to było nieprzypadkowe. To właśnie w tym dniu ruszyły prace ze spektaklem „Czuję wstyd, żyjąc w takim świecie”.

Od publikacji tego artykułu zaczął się bojkot teatru i zdaniem szefowej artystycznej regularny hejt. Zaczęło się odwoływanie biletów, pustoszeć zaczęła widownia. Tytuł spektaklu w zbieżności z oskarżeniami o przemoc podbijał rzeczywiście temperaturę wokół teatru. Zanim jednak spróbujemy zastanowić się nad zasadnością zarzutów Martyny Rozwadowskiej — aktorki Fredry, która zdecydowała się pójść do mediów intryguje pytanie, czy to był rzeczywiście początek „dymów” w Teatrze im. A. Fredry? – Dla mnie 10 września zdecydowanie nie jest początkiem tej opowieści. to oczywiście jest moment publikacji. to jest ten moment, kiedy się to wszystko objawiło, zostało podane do informacji publicznej, albo, że ja po prostu podpisałam pewne rzeczy swoim nazwiskiem. Zaczęło się dawno temu. Moja historia głównie zaczyna się od sytuacji w spektaklu Gaz w 2021 r. Tu byłam zaatakowana przez Rolanda, który mało co nie skończył się tragicznie — zaczyna Martyna Rozwadowska. – Wtedy pierwszy raz zapisałam do raportu z prób przekroczenie Rolanda, bo one się zdarzały wcześniej, ale chyba wszyscy baliśmy się reagować. Wtedy też, jeśli chodzi takie relacje międzyludzkie, coś zaczęło pękać. Ja na przykład wcześniej współpracowałam przecież choćby z Marysią Spiss i ta praca była doskonała. Choćby przy Wirginii. My zrobiłyśmy, tak uważam kawał dobrej roboty, że wywiązała się relacja. Jak się jednak okazało po tym „incydencie” w Gazie, że Marysia, nie przyszła porozmawiać do mnie, a wypytywała choreografa, czy ja aby nie prowokowałam Rolanda, to wtedy dla mnie skończył się pewien etap w Teatrze — mówiła dalej Martyna Rozwadowska.

Na razie jednak jesteśmy na etapie odczuć i emocji, tych jak mówi dzisiejsza psychologia, negować nie można. Aktorka opowiada o tym, że nie często wchodzi w głębsze relacje, wspomina koleżeńskie sytuacje z Pawłem Dobkiem czy Maciejem Hązłą. O to, że częściowo się pokończyły, nie ma do nikogo żalu. Przyznaje też, że sama zaczęła zmieniać priorytety, myśleć bardziej o rodzinie. Owszem myśli, że ten zbieg zdarzeń, był dobrym momentem, w którym można się było zacząć jej pozbywać. Rozmawiamy o próbach „Gazu” o „Krótkiej rozmowie ze śmiercią”, o tym, że wtedy jeszcze miała grupę ludzi ze sobą. Odczucia, emocje — mają do nich prawo wszystkie 3 strony medalu. Dlatego kontynuujemy rozmowę pytaniem konkretnym.

Co tak naprawdę wydarzyło się w tym Gazie? – pytamy. – W tym Gazie, stało się tak, że mieliśmy próbę choreografii do spektaklu. Ta próba była bez reżysera tylko z choreografem. Tam był do wykonania wspólny układ taneczny. Reżyser zaznaczył wcześniej, że jedyną osobą, która nie tańczy w tym układzie, jest Wojtek Kalinowski, poniewaz jego postać po prostu w tym układzie tańczyć nie może, bo to byłaby sprzeczność ideologiczna. wszyscy inni muszą wystąpić w tym układzie. Roland stwierdził, że on nie chce i nie będzie tańczył. To było takie klasyczne, tyle razy już to przechodziliśmy i to przecież z różnych stron. Jednak on tego dnia się jakoś bardziej irytował, to też nie tak, że wcześniej nie znaliśmy sytuacji, w których rzuca krzesłem, albo uderza pięścią do krwi w stół. Takie rzeczy się już zdarzały — kontynuuje Martyna Rozwadowska. Rzecz jasna, każdy, kto choć raz w obliczu stresu bliskiej premiery mierzył się z emocjami przełamywania własnych blokad czy choćby chwilowych niedyspozycji, rozumie, że trudno takie stany nazwać przemocowymi. To rzecz jasna pewien patent indywidualny na nadmiar emocji. Nie zawsze skuteczny i nie zawsze nieszkodliwy dla innych, ale w środowisku artystycznym na granicy akceptowalności. – Tu jednak Roland stanął naprzeciwko nas, my byliśmy w tej pozie, która jest uwieczniona na zdjęciach…Ja siedzę na ziemi i choreograf prosił: Roland stan w tym miejscu proszę cię, na chwilkę już nie będziemy do tego wracać, nie będziemy tego tłuc. Stań tam na chwile – muszę zobaczyć obrazek, żeby to skończyć zamknąć — relacjonuje Rozwadowska – Roland mówi nie!. On nie będzie. Wszyscy mówimy, Roland prosimy cię. Byliśmy już chyba zmęczeni. Roland stań tam na chwilę. Roland mówi Nie ja nie będę, mnie kolano boli. Prosiliśmy dalej. Konsekwentnie jednak nasz kolega mówi nie, zaczął, krzyczeć stwierdził, że to pierdoli i wyszedł. Wydaje mi się, że wszyscy odetchnęliśmy, poczuliśmy ulgę, tak mi się wydaje. Znaczy nie mogę, mówić za wszystkich. Pomyślałam choreograf, jest pewnie, zrobi inny układ i już — dodaje aktorka.

Wydawałoby się, nic się nie stało, tak bywa — zawód aktora to potworne obciążenia, czasem blokada pojawia się przy najprostszych zadaniach i nagle — to jest ludzkie. To co dalej opisuje Rozwadowska, a co w sporej części jest w raporcie wygląda jednak nieco inaczej. – On wrócił, tak jakby naładował się wściekłością. zaczął “kurwić”, że nikt mu nie będzie rozkazywał, będzie robił co chce. Reagujemy, bo nie tylko ja mówiąc spokojnie. Ja natomiast powiedziałam tylko, Roland spuść z tonu. Spuść z tonu. Chciałam zaproponować, ok, może zróbmy to jakoś inaczej, ale nie kurw do nas nie stój nad nami. Wtedy powiedział do mnie zamknij się! Jeszcze raz poprosiłam, Roland spuść z tonu, a siedziałam na podłodze. powtórzył, zamknij się i zaczął na mnie iść. Ja się zorientowałam kiedy już widziałam jego nogi, jego buty. W tym momencie wskoczył Dobek przede mnie, stanął przed nim i powiedział Roland co ty k….robisz? Wtedy ostentacyjnie Roland się odwrócił i wyszedł. Więc nie doszło do pobicia mnie — Rozwadowska wyjaśnia, że w artykule z „Wyborczej”, kiedy jest mowa o pobiciu, to nie dotyczy jej, ani sceny gnieźnieńskiej i to nie ona o tym opowiadała autorce artykułu.

Jest raport z prób, jest świadectwo Martyny Rozwadowskiej. Jest też to, co mówią po „wylaniu się mleka” inni aktorzy i pracownicy teatru. Wersje się wersje się nie pokrywają. Jak powiedziałby młody psycholog po SWPS Tymoteusz Mikołajczyk: To wcale nie musi być o kłamstwie, to zapamiętanie tych zdarzeń inaczej. Do tego innego zapamiętania prawo ma każdy, swoje prawo. Tak jak do swoich emocji. Podobnie jak zespół — ten w kontrze do Rozwadowskiej, ma prawo czuć się zaatakowany, zaszczuty i hejtowany po artykule w Wyborczej i Newsweeku. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Hejt, który się rozlał, jest również zjawiskiem przemocowym.

Tyle że czy uprawnionym jest winienie za cały hejt i skutek publikacji medialnej — Martyny Rozwadowskiej? Żal, emocjonalne rozgoryczenie — owszem. Orzekanie o winie to domena sądu. A przecież media ogólnopolskie ponawiają artykuły. 3 marca kolejny artykuł Marty Danielewicz w Gazecie Wyborczej, sugeruje, że taki ostracyzm dotyka ofiar gwałtu. Nie trudno pomyśleć, że jest tu też paralela, dziś prawo zaczyna się zmieniać, a jednak wciąż pokutuje myślenie, że to ofiara musi dowieść, że jest ofiarą. Przecież domniemanie niewinności nie może być odwróceniem kota ogonem.

Od początku

Niewątpliwie pierwszym dymem u Fredry był ten, który dławił widzów na spektaklu rozpoczynającym nowy rozdział w historii gnieźnieńskiej sceny. Rzecz nie tylko w nie przetestowanej ilości dymu scenicznego, a raczej w rozwałkowaniu tekstu Masłowskiej. Sama autorka Dorota Masłowska nie kryła, że czuje się oszukana i choć nie cofnęła praw, poprosiła o zmianę tytuł — zaznaczenie, że spektakl „Między nami dobrze jest” – jest jedynie inspirowany jej dziełem. To “dym” artystyczny, szybko wybaczony dyrekcji i zespołowi. Mimo wszystko czuło się, że idzie nowe. Po napisaniu recenzji z tamtego spektaklu – piszący te słowa, usłyszał kilka zdań w stylu: „Nigdy więcej nie kwestionuj moich decyzji o obsadzie. Lepiej byłoby dla ciebie, gdybyś nie kopał w nas, zwłaszcza że daliśmy ci poprowadzić spotkanie z Masłowską.” I kilka mniej wybrednych zdań. Zamarłem przerażony absurdem większym niż u Mrożka, a do tego mało śmiesznym. Osoba, która to powiedziała, nie pracuje już w teatrze, a do tego nie ma już możliwości się obronić, więc zostawiamy to. Choć pewnie był to pierwszy Red Alert, jeszcze niezauważalny, ale już mówiący o polityce informacyjnej ówczesnego wice.

Dalej artystycznie zaczęło się toczyć coraz lepiej. Zatem jeśli ktoś szukał tu Teatru, w teatrze Fredry znajdował go raz na wyższym, raz na niższym diapazonie, ale regularnie. Na premierach zaczęli bywać goście, na scenie młode, a jednak znane nazwiska. Coraz bardziej rozpoznawalni reżyserzy, krytycy, nie tak dawno nawet rektor Malajkat. Wymarzony teatr w Miasteczku, niejednokrotnie większy niż ambicje i przyzwyczajenia mieszkańców. Z teatru, o którym na Miodowej w Warszawie dowcipkować, nawet Lech Śliwonik nie bał się określać dosadnie, Fredro stał się miejscem naprawdę dobrego i ważnego Teatru. Tego Gnieznu było potrzeba.

Sygnał o tym, że w którejś realizacji będzie SIKSA niezależnie od tego, czy jako Alex Freiheit i Piotr Buratyński, czy jako duet był tym, na co warto było czekać. Potem jasny komunikat, że sorry, ale nie taki teatr widzi się tej dwójce artystów. Gdzieś, krótko po tej sprawie w prywatnej rozmowie przewija się postawa Rolanda Nowaka i niesprawiedliwe traktowanie zespołu przez dyrektorkę. Powiedzmy uczciwie, Alex jest osobą wrażliwą, nie tylko artystycznie, ale i społecznie. Często bezkompromisową wobec pewnych zjawisk, przez co częściej szczerą niż miłą (można by tu wkleić piosenkę innego duetu Matylda Łukasiewicz:

„Chcę oddychać a tu wszędzie astma,

chcę być miła, ale jestem szczera

To z czym walczę jest takie małe

a ogromne to, co walczy ze mną”).

Ok. Ludzie się czasem nie dogadują. Scena aspirująca do awangardy, na której reżyserują tacy ludzie jak choćby Marcin Liber, muzykę tworzą geniusze tacy jak Wacław Zimpel pozwala tak po prostu odejść jednemu z ważniejszych zjawisk forpoczty sceny niezależnej i zaangażowanej…Czy to aby nie jest kolejny Red Alert?

Jest jeszcze odejście, raczej „zniknięcie” Pawła Dobka. Może to tylko jego przerwa na oddech. A jednak był przecież ten „incydent”, gdy stanął pomiędzy aktorką a wzburzonym aktorem. Zbieg okoliczności? Domniemania i pomówienia? Tych w tej historii jest sporo. Czy jednak w tej kwestii? Jak ktoś słusznie zauważa istnieją zapisy po próbach, w których moment, kiedy wspomniany aktor staje pomiędzy czującą się zaatakowaną bezpośrednio aktorką a tym, który poczucie zagrożenia w niej wywołał, nie jest tajemnicą.

I może pozornie nie na temat, a jednak bardzo.

”Maj 2016 r. II edycją projektu Restart — Łańcuch Sztuki”. W ramach projektu uczestniczące nastoletnie dziewczyny wchodzą do Katedry w hidżabach. Najpierw na stronie teatru pojawia się zdjęcie pokazujące ów „happening”, następnego dnia już płynie z Teatru narracja, że to nie Teatr, dokumentował, że to uczestniczki z własnej woli weszły do Katedry. Tak jakby za efekt warsztatów nie byli odpowiedzialni prowadzący czy instruktorzy. I może o tę nieumiejętność w PR też chodzi. Zamiatanie pod dywan. Można rozumieć. Jest to jednak taktyka skuteczna w czasach, gdy nie istniał Internet, gdy wychodziły tylko zgodne z ideą media. PRL — już minął. Opowiadanie, że celem działań nie było obrażanie uczuć religijnych? To dlaczego miejscem działania jest miejsce kultu? I to w trakcie nabożeństwa. Zostawmy pytania i domniemania. – Uczestnictwo w finale warsztatów, który odbywał się 15 maja w różnych częściach miasta, w tym również w Katedrze Gnieźnieńskiej, miało charakter dobrowolny, improwizowany, a tym samym nie odtwarzało wcześniej przygotowanego i zapisanego scenariusza. W zamierzeniu miało być rezultatem pracy własnej uczestników. Prowadząca warsztaty dr B. Hanicka była obecna podczas wszystkich działań, ponadto do dyspozycji młodzieży od pierwszego dnia zajęć pozostawał profesjonalny psycholog — terapeuta. Dyrekcja Teatru pragnie poinformować, iż intencją warsztatów nie było prowokowanie, epatowanie innością, odmiennością czy też obraza czyichkolwiek uczuć religijnych — tak czytamy w oświadczeniu teatru. Rzecz w tym, że nawet w zgodzie z Koranem, a przecież dziewczyny ewidentnie nawiązywały do kultury koranicznej — intencje może odczytać tylko Bóg, czyli po arabsku Allah (الله). Kompletnym mydleniem oczu wydaje się końcówka oświadczenia: – Wyrażamy ubolewanie, że nasze działania zostały przez niektóre osoby niewłaściwie zinterpretowane. W pełni szanujemy uczucia i przekonania wszystkich ludzi, a także prawo do ich wyrażania. Jednakowoż sądzimy, że spontaniczny gest młodych był im w jakiś sposób w tym momencie potrzebny, przyczynił się do rozbudzenia ich wewnętrznej wrażliwości, zwłaszcza że spotkał się z sympatią i zrozumieniem wielu osób — to jest pointa oświadczenia i postawy pionu PR Teatru.

„Nasze działania zostały przez niektóre osoby niewłaściwie zinterpretowane”.

Interpretacja zakłada własne odczytanie, a nie właściwe i słuszne. Taka wypowiedź w tonacji nieco “gajdzisowa” sugeruje, że my Profeci – Teatr mamy rację, a jak ktoś inaczej odczytuje nasze komunikaty i działania, to odczytuje niewłaściwie. Trudno wymagać od osoby, która w danym momencie modli się w świątyni, (jakiejkolwiek) by znała kontekst — nikt nie uprzedził jej o tym, że odbywają się warsztaty i czemu służą. Odbiorca przypadkowy nie ma obowiązku znać pełnego kodu — zatem ma prawo odczytać go wedle sobie znanych kodów. Rzecz jasna artysta ma prawo mieć swoje intencje i komunikować bez kilku elementów schematu Jacobsona, wtedy jednak nie może mieć pretensji, że ktoś nie rozumie jego przekazu. Ewidentnie też jednak nadużyte nazwiska artystów: Eugene Atget, Patricia Ruiz Bagon’s, Banksy, Jason de Cairesa Taylor (sprytne nadawanie rangi własnemu wydarzeniu). W kwestii nigdy też nie słyszano by Banksy kiedykolwiek, narzucał komukolwiek interpretację swoich wrzutów na ścianach. Zatem te nieadekwatnie użyte nazwiska dają prawo by odczuć oświadczenie zgodnie ze słownikiem Markowskiego i Pawelca jako: „świadome, nieuczciwe sterowanie poglądami lub działaniami ludzi, którzy realizują cele wcześniej im obce i niepotrzebne, jednak zgodne z wolą manipulanta”. Przytoczone zdanie to definicja manipulacji. Teatr powołuje się na oświadczenia rodziców post factum. Zatem po prostu możemy powiedzieć, niezależnie z czyjej woli uczestniczki warsztatów znalazły się w strojach nawiązujących do kultury muzułmańskiej — odpowiedzialność za uczestników warsztatów była po stronie teatru. Odpowiedzialność również za skutki społeczne i dobrostan młodych osób. – Wystarczyło powiedzieć po wszystkim, tak był to błąd, przepraszamy — cała odpowiedzialność spoczywa po stronie teatru. Wtedy mimo różnic światopoglądowych i niezrozumienia sensu takich warsztatów. Mimo odebrania akcji jako próbę obrażenia moich uczuć religijnych, uznałbym, tak teatr popełnił błąd, poważny, ale nie ma nikogo w historii ludzkości, kto by błędu nie popełniał. Tak się nie stało, zatem mam prawo interpretować zdarzenie jako świadome — powiedział Jarosław Wróblewski dziennikarz i publicysta związany niegdyś z TVP. – Myślę, że gdyby ktoś wszedł do meczetu prowokując jakimkolwiek ubranem, wzbudziłoby to mój niepokój. Czy ten strój, a raczej kostium stylizowany na islam był właściwy w katolickim kościele? Oczywiście, że nie. chyba że wierni wiedzieliby, co się dzieje i że nie jest to żadna prowokacja. Wydaje mi się, też, że ktoś mógł nieświadomie podsycić niechęć do nas naśladowców proroka Muhammada Pokój Jego Duszy. Tak to było utwierdzanie stereotypu inności. Oczywiście to muzułmański punkt widzenia, ale tak jest z interpretacją zdarzeń — powiedział Tomasz Mojzeszewicz jedyny polski mufti — Tatar i muzułmanin.

Właściwe i niewłaściwe interpretacje. Oczywiście dziwić, może część dzisiejszych bojowników o prawa wszelkie i przeciwników teatru, wtedy gdy naruszono ewidentnie jednakowo etyczne, prawa mniejszości (inności?) milczała. A dziś, kiedy pod wpisami odnośnie do teatru gdy pojawia się komentarz jednego z aktorów (Michał Karczewski) – potrafią opatrzyć go raczej impulsywnymi odpowiedziami, w których jednym z delikatniejszych zarzutów jest hipokryzja.

Po cholerę do tego wracać?

Wydaje się, że jednak poważną i grubą cholerę. Problem nieco inny, ale mechanizm totalnie ten sam. Wyparcie i zrzucanie pod dywan. Narracja w stylu: „to nie my to One, ależ nie było to naszą intencją”…Taka stylistyka narracji. Brak radzenia sobie z sytuacją kryzysową powtarza się niestety. I może to niewłaściwa interpretacja ośmiesza nie tylko władze teatru. – Masz rację, to się wiąże, bo co to jest jak nie kamuflowanie. To jest ten problem tuszowanie wszelkich nieudanych kroków — mówi ze swojego punktu widzenia Martyna Rozwadowska. Nie trudno szukać analogi z reakcją na artykuł. Pierwsze oświadczenie i reakcje Teatru to kompletnie niezrozumiała reakcja. Wydaje się, że skoro istnieją raporty z prób, podważanie faktów jest zbędne, można oczywiście nie zgodzić się z oskarżeniem o przemoc. Bo nikt nie udowodnił przed sądem rzekomej przemocowej postawy aktora. Natomiast PR wyglądałby dużo lepiej, gdyby od razu zawieszono jego działania w teatrze, jednocześnie zgłaszając sprawę do sądu. Już wtedy. Zaprzeczenie i wyparcie nie jest oczyszczeniem. Wystarczyło stanowcze asertywne — nie zgadzamy się, ale czekamy na wyjaśnienie. To kompletnie nie byłoby przyznaniem się do winy. A emocje by nie pęczniały. Artystycznie to cholernie ważna scena, gdzieś obok Krakowa, Warszawy koło Poznania…Jednak od początku coś nie łączy w komunikacji. Rzecz nie w codziennym PR, tu jest fajnie, ale w sytuacjach kryzysowych bywa wrażenie ucieczek.

Akt I

Ustawy nie regulują etyki. Czy nie powinny jednak zmniejszać możliwości nadużyć?

Zanim o samej sprawie, mobbingu i zachowań przemocowych w Teatrze Fredry, warto zastanowić się nad ewentualną potrzebą legislacyjną. Dziś w zgodzie z prawem to dyrektorka/dyrektor instytucji kultury zarządza tą instytucją i reprezentuje ją też zewnętrznie i przed organem prowadzącym (art. 17 Ustawy z 25 października 1991 r. o organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej: ustawa o działalności kulturalnej). To sprawia, że szefowa lub szef samorządowej instytucji kultury, jaką jest Teatr im. A. Fredry — podległy Marszałkowi Województwa Wielkopolskiego ma prawo zatrudnić osobę nawet w pierwszym stopniu pokrewieństwa. Zatem dyrektorka Joanna Nowak, miała prawo zatrudnić swojego męża Rolanda Nowaka. Jednak już w Poradniku Instytucji Kultury 01/2013, czytamy i to na temat zażyłości przełożonego z pracownikiem: “zdecydowanie konieczne jest zachowanie granic między życiem prywatnym i zawodowym”. I tu dotykamy problemu czy w przypadku wspólnoty małżeńskiej lub partnerskiej przebywającej w jednym gospodarstwie domowym – jest to w ogóle możliwe?

Taka wątpliwość została przez prawodawstwo wzięta pod uwagę w przypadku samych samorządów. Ustawa z dnia 21 listopada 2008 r. Dz.U. z 2019 r. pozycja 1282 w artykule 26 mówi wyraźnie małżonkowie oraz osoby pozostające ze sobą w stosunku pokrewieństwa do drugiego stopnia włącznie lub powinowactwa pierwszego stopnia, oraz w stosunku przysposobienia, opieki lub kurateli nie mogą być zatrudnieni w jednostkach, o których mowa w art. 2, jeżeli powstałby między tymi osobami stosunek bezpośredniej podległości służbowej. Artykuł 2 pkt. 3 ustawy wskazuje jej zastosowanie do pracowników samorządowych zatrudnionych przez gminne jednostki budżetowe i samorządowe zakłady budżetowe. Przepis ten obowiązuje szkoły publiczne prowadzone przez jednostki samorządu terytorialnego. Logika nakazuje zatem zapytać, czy podobne zagrożenia i potrzeby, które powodowały twórcami ustawy, nie występują w samorządowych jednostkach kultury? Czym różnią się jako ludzie, krewni i powinowaci w szkole od krewnych i powinowatych w instytucjach kultury? Być może pytanie o to, czy prawo powinno dopuszczać zatrudnienie w teatrze męża pani dyrektor, wydaje się nie mieć związku z Teatrem Fredry. Jednak w tym konkretnym przypadku chyba ma. Taki przepis przełożyłby się na niezaistnienie sytuacji. Rzecz jasna do sytuacji przemocowych mogłoby dochodzić z udziałem innych, niespowinowaconych z dyrekcją osób. W takiej jednak sytuacji przy jakichkolwiek niepewnościach i niejasnościach (a te w sprawach tego kalibru, zwłaszcza w przypadku mobbingu występują zawsze), ryzyko lub samo podejrzenie mataczenia byłoby zminimalizowane.



Czy więc polskie prawo zrówna odpowiedzialność dyrektorów instytucji kultury z odpowiedzialnością dyrektorów wydziału urzędów i dyrektorów szkół? To właśnie w środowiskach twórczych zwłaszcza teatralnych charakter pracy, jej emocjonalność i stresogenność sprzyja zarówno mobbingowi, jak i zachowaniom przemocowym. Jeśli mamy do czynienia z prywatną trupą teatralną — nie jest problemem — jeśli cały zespół się na to godzi świadomie — temperatura emocjonalna prób. Kiedy jednak mowa o instytucji samorządowe, do której przychodzą między innymi dzieci czy młodzież to, co w kulisach też winno być transparentne.
Ostatnimi czasy ujawnia się coraz więcej przypadków mobbingu i zachowań przemocowych zarówno w szkołach teatralnych, jak i samych teatrach publicznych. I problem istnieje, nie można go ignorować. Pozwoliliśmy sobie, nawet zakładając, że jak twierdzi część zespołu Fredry bezpośrednich działań przemocowych nie było, sugerować, że gdyby prawo nie pozwalało na zatrudnianie, w bezpośredniej zależność i podwładny — przełożony, członków bliskiej rodziny tego konkretnego konfliktu by nie było. Łatwiej jest zapobiegać niż leczyć.



Zanim dojdziemy do pierwszego interludium, jest jeszcze jeden aspekt dość oczywisty i tu ponownie kłania się prawodawstwo i organy prowadzące — organizacja pracy w teatrze.
Nie jest tajemnicą, że praca w teatrze to: ekspozycja, wchodzenie w rolę — to potworne obciążenie. Aktor jest poddawany nieustannej ocenie. Nie trzeba kończyć psychologii Uniwersytetu SWPS, by wiedzieć jak destrukcyjne dla psychiki jednostki, jak i negatywne dla funkcjonowania instytucji jest ocenianie.
Aby nabrać dystansu i widzieć szerzej o stresie nie cytujemy wypowiedzi naszych aktorów. W magazynie Suplement — Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach (luty/marzec 2019) czytamy o ciemnych stronach aktorstwa – „Na pewno stres. W tym zawodzie raczej nie ma rutyny – każda kolejna premiera przynosi coś nowego i nie da się do końca przygotować do tej pracy. Najczęściej nie wiemy, z jakimi tematami zmierzymy się w kolejnych realizacjach i czy w ogóle będziemy do nich zaproszeni. To jest taka dobra i niedobra niepewność. Z jednej strony brak rutyny jest czymś super, z drugiej powoduje duży poziom adrenaliny i stresu, który wpływa niekorzystnie na nasze życie. W tym zawodzie jest ciągły niepokój zarówno o sprawy bardzo przyziemne, takie jak finanse (bo w każdym miesiącu zarabiamy inaczej), jak i te artystyczne: jak budować sceny, jak dobrze odegrać rolę; o to, czy temat, który realizujemy, jest wystarczająco wyeksploatowany, czy tekst oddaje to, co chcemy powiedzieć, czy starania są wystarczające i czy my jako aktorzy jesteśmy zadowoleni z tego, jak spektakl się kształtuje i zamyka. Stres, niepokój, a do tego zmaganie się cały czas ze sobą – to są ciemne strony tego zawodu” – mówi na łamach pisma UŚ Natasza Aleksandrowitch z Teatru Zagłębia.

Wiele mówi się o psychologach sportu, którzy obecnie zaczynają już pojawiać się nie tylko w pierwszoligowych zespołach. Sportowiec doświadcza stresu, ekspozycji, wyników i oceny — stało się normalnym myślenie o jego kondycji psychicznej, o pomocy w radzeniu sobie w przepracowaniu emocji…

Jaka scena w kraju zatrudnia psychologa? Kto prowadzi przez napięcia aktorów? Oczywiście brak pomocy psychologicznej na pokładzie nie jest usprawiedliwieniem dla zachowań agresywnych ani powszechnych w zawodzie uzależnień. Te sposoby radzenia sobie ze stresem nie są sposobami radzenia sobie, a destrukcji siebie i współpracowników. Mało nam wiadomo o dbałości o dobrostan pracowników teatru. Oczywiście można hejtować, że nikt „im” nie kazał być aktorami. No tylko czy hejt nasz powszedni to dobra droga? Znamy też tych z aktorów, którzy sami zdecydowali się na terapię i wyjście z mrocznych sfer. Tym tylko można dać owacje na stojąco.

Interludium Pierwsze — subiektywnie od autora.

“, ale Ty sam o sobie w tym wpisie piszesz, że ciekaw jesteś, co napiszesz?“ Komentarz na facebooku pod postem zapowiadającym artykuł.
Alex Freiheit

Tak, może to metoda pracy, którą przyjąłem od Muzealnego Detektywa. Uwolnienie się od tezy. Przyzwyczajenie do nieustannej kwerendy. Na moje autor, który otwierając temat, wie co napisze to podejrzany jest. W sferze muzealnej jeszcze przed oddaniem do druku dokańczamy kwerendę. Niejednokrotnie ostatnie poznane fakty rozwalają wszystko. Stąd ciekawość dokąd mnie ta sprawa doprowadzi. Założenia: nie ulegać polaryzacji, nie prawdą jest system zero-jedynkowy. Nie wykluczać sytuacji, w której wszystkie strony mają prawo do emocji i do własnej narracji. Ani emocje, ani fakty nie podlegaja ocenie w tekście, to drugie ocenia sąd lub konkretny człowiek. Nie nieprawdą jest, że autor jest po stronie. To krótkie zdanie to po trosze prywatna odpowiedź dla koleżanki niegdyś po fachu. (Aniu “bądź uprzejma mieć wątpliwość”. Jeśli jakakolwiek strona mnie interesuje na tyle by jej bronić, to jest to Teatr, niczego innego w teatrze nie szukam i nigdy nie szukałem jak tylko Teatru. Tego Teatru za moment w Gnieźnie może już nie będzie, obym się mylił i oby portret byłego dyrektora nie wrócił już wiernopoddańczo do scenografii.

Przemoc to przemoc, a człowiek to człowiek. Przemocy, nie widziałem — to jednak nie jest dowód, że jej nie ma. Osobiście zastraszania doznałem od nieżyjącego już wysokiego pana z brodą, kiedyś rzucającego ten teatr w szpony ideologii, ale też powiedzmy szczerze artystycznego poziomu. Nie widziałem, nie znaczy, że nie słyszałem. Pierwszy Red Alert włączył mi się, kiedy o tym, że Roland Nowak bywa apodyktyczny i może więcej, bo ma żonę, w prywatnej rozmowie o odejściu od współpracy, mówili Alex Freiheit i Piotr Buratyński. Duet SIKSA, którego obecność w teatrze, choć krótka budziła spore nadzieje. (Moje na pewno). O tych sytuacjach Alex dziś już nie chce rozmawiać, jest w innym punkcie i szkoda jej życia. I ja to rozumiem i szanuje. Pretensji nie mam. Martyna Rozwadowska zgadza się porozmawiać. Jej długo jak sądzi, nie będzie dane, zdystansować się. Wie, że połowa facebookaktywistów jeszcze przed powstaniem artykułu orzekła, że autor stoi po jakiejś stronie. Sama aktorka nie założyła tego — dziękuję.

Nigdy nie ukrywałem swojej sympatii zarówno do Joanny Żurawskiej jak Michała Karczewskiego, z Bogdanem Ferencem znamy się jeszcze z Radia. Maćka Szymborskiego znam jeszcze z Something Like Elvis. Pierwszy ich koncert robiłem w Słupcy około 2002 może 2003 r. Może trochę przepsychologiizowany jestem, ale współtwórca Manufaktury Dobrostanu wpaja mi, choć trudno mi to przyjąć, człowiek nie jest niepełnosprawny — ma niepełnosprawność. Poza tym, że jest z niepełnosprawnością, ma setki innych cech i aspektów. Przymiotnik niepełnosprawny nie wyczerpuje jego osoby. Podobnie człowiek zachowuje się przemocowo, a nie jest przemocowcem. Ten przymiotnik nie jest całą prawdą o nim. Nazwanie kogoś przemocowym może też mieć znamiona przemocy i prowadzić do wykluczenia. Jest jednak takie małe, ale. Oczywiście są sytuacje, w których człowiek wybucha, to nie jest o tym, że jest przemocowy, a o tym, że nie radzi sobie z emocjami. Samo nieradzenie sobie z nimi nie jest przemocą. I oczywiście można przyjąć, że to jest incydent. Nie podjęcie terapii jest już przemocą.

Bardzo osobista część pierwszego interludium (zapraszam nie tyle do zrozumienia, ile empatii).

W sytuacji ciągłego nadmiernego stresu. Zebranie oficjalne w pracy. Jedna z uczestniczek kłamie w żywe oczy. Tak przynajmniej to odbieram. Jest to pokrętne i obrzydliwe dla mnie. Wybucham karczemnie. Słów nie pamiętam, może nawet jak to mówią, “kurwiłem”. Mam rację co do istoty, jednak moja reakcja jest ewidentnym przekroczeniem. Nie ma znaczenia, że ta sytuacja jest tą jedną cegłą w plecaku za dużo, że czuję, że ktoś mnie krzywdzi. Sam wybuch — nawet jeśli nie ma żadnych znamion zachowania przemocowego, a nie ma. Nie jest złamaniem przepisów Kodeksu Pracy. Jest przekroczeniem. Czy jestem człowiekiem, który nie radzi sobie z emocjami czy osobą z zachowaniami przemocowymi? Nie wiem. Jednego jestem pewien, i to przyjąłem od Waldemara Nowaka terapeuty nurtu Gestalt członka European Association for Gestalt Therapy. Takie zachowanie może być i bywa incydentalne tylko pod warunkiem, gdy osoba decyduje się rozpocząć terapię. Przemocowym zachowaniem, a nawet znamieniem przemocowym jest niepodjęcie terapii, po podobnym incydencie. Szczerze mówiąc za to, jest totalnie aspołeczna postawa.

Akt II
Prawda nie zawsze pośrodku, ale rzadko na brzegu
Emocje, emocje jak zasypać lej po bombie.


Kiedyś to…było fajnie. A każdy demiurg „teatr swój widział ogromny”. Tak zgoda, kiedyś reżyserowi, lub dyrektorowi zwłaszcza wielkiemu — wolno było wszystko. Czy jednak to tylko kwestia różnicy pokoleń aktorów? Czy młodym to się w głowach poprzewracało? Jeśli tak to trochę to przypomina powiedzenie szeregowego Szweja z 42 Pułku Piechoty zmechanizowanej z Żar, który wrzeszczał na całą kompanię: “Jedziesz młody 500, stary jebał, to ty też będziesz doił”. Emocje to zły doradca, Pracownicy od Fredry bardzo biorą do siebie to, co się dzieje wokół nich, tak mówi część mediów i tych „prawilnych”. Do kogo jednak mają brać, jeśli nie do siebie. Czują się zaszczuci i mówią o tym głośno. Mają do tego prawo. Pytanie, czy spotkanie po 5 miesiącach cokolwiek zmieniło?

„Pracuję w zawodzie 30 lat i dla mnie niektóre zachowania kolegów, które są emocjonalne, nie są przemocą. Dla kolegów, którzy teraz przychodzą do teatru, dla tych młodszych, wszelkie takie emocjonalne sytuacje są już przemocowe. Dla nich ważny jest komfort pracy. Ja jestem wychowana na trochę innym teatrze, może to źle, a oni nam zwracają uwagę, że powinniśmy się zachowywać inaczej. My nad tym pracujemy, ale jeśli się pracowało 30 lat w tym zawodzie, to się nie stanie z dnia na dzień”. – mówi Katarzyna Kalinowska, cytujemy za Gniezno24. Pełna zgoda z tymi wyważonymi słowami. Jesteśmy wychowani na innym teatrze. Jesteśmy przecież też wychowani na innych podwórkach, 30 lat temu nikogo nie dziwiło, że jak chłopak był wrażliwy, albo ogólnie nie przystawał, do bandy no to, można go było opluć albo nazwać pedałem. Świat się zmienia teatr pewnie też. Jedno ale – Martyna Rozwadowska raczej nie należy do pokolenia Z. A nawet licząc tylko to, co znajdujemy na oficjalnej stronie Teatr Fredry, no to gra już 25 lat. Może jednak rzecz nie tylko w różnicy pokoleń. I tu nie jest adekwatna kiepska piosenka:
„Każde pokolenie ma własny czas
Każde pokolenie chce zmienić świat”


Co do komfortu pracy: „dla nich ważny jest komfort pracy”, wprawdzie Katarzyna Kalinowska nie ma o to pretensji, a jednak jeśli trzymamy się emocjonalności czy aby to młodsze pokolenie nie może się poczuć, że właśnie, ktoś je nazwał leniwcami? Jest dla kogoś z boku jasnym, kiedy patrzy na chłodno, że wcale tak Kalinowska nie myśli, albo przynajmniej nie musi tak myśleć. Pytanie o to, czy ktoś szuka komfortu pracy w zawodzie aktora.

Social media — umieć albo się wylogować.

Facebook czy Instagram niestety to dość twarde pola bitwy. Kiedyś tani bohaterowie rwali sztachety z płotu. Dziś siadają do komentarzy wszystkiego, zwłaszcza bez znajomości komentowanego zdarzenia czy dziedziny. To trzeba dziś wiedzieć. Poza tym sporo tu skrótu myślowego.

Kiedy Martyna Rozwadowska pisała o tym, że otrzymała eskortę, będąc w Teatrze, 23 września 2024 r., raczej nie miała na myśli, że wezwano policję czy jakikolwiek aparat przymusu. Zapisała odczucie, stan czy skojarzenie. Jeśli więc uznajemy podstawowe prawo do tego, że odczuć nie da się kwestionować, to optyka jest dość prosta. Martyna Rozwadowska poczuła się eskortowana. Odpowiedź w tej sprawie, a raczej komentarz ze strony koleżanek i kolegów z teatru chyba nawet nie prosi się o komentarz. By uniknąć kolejnych hejtów, że autor artykułu to jest kupiony, cytuje w całości.

W dniu 23.09.2024 r. po otrzymaniu czwartego z kolei polecenia służbowego dot. obowiązkowego stawiennictwa w teatrze w celu odebrania skierowania na lekarskie badania kontrolne, pani Martyna Rozwadowska miała pojawić się w Teatrze im. A. Fredry w Gnieźnie. Na poprzednie trzy wezwania p. Rozwadowska nie stawiła się.
Dwa dni wcześniej, w dniu 21.09.2024 r. do dyrektora Teatru p. Joanny Nowak zadzwonił p. Marcin Rak, specjalista ds. przeciwdziałania mobbingowi, doradca etyczny Teatru, z informacją, że p. Rozwadowska zwróciła się do niego z prośbą o towarzyszenie jej podczas tej wizyty, gdyż boi się samotnie wchodzić do budynku, z uwagi na grożące jej rzekomo niebezpieczeństwo ze strony innych pracowników. P. Marcin Rak odmówił spełnienia tej prośby, ale uprzedził dyrekcję Teatru o obawach p. Rozwadowskiej, sugerując, aby w trakcie bytności aktorki w Teatrze postarano się nie dopuścić do żadnych sytuacji, które mogłyby zaburzyć jej osobisty komfort.
W dniu 23.09. 2024 r. ze względu na fakt, że p. Rozwadowska nie wskazała konkretnej godziny, w której pojawi się po ww. dokumenty, pracownica portierni została poproszona o telefoniczne powiadomienie kierownika biura teatru – p. Natalii Dźwilewskiej- Czerniak o przybyciu p. Martyny Rozwadowskiej. Prośba ta była podyktowana okolicznością, że kierownik biura mógł znajdować się w tym akurat momencie na terenie Teatru, poza swoim gabinetem, a nie chciał dopuścić, by aktorka samotnie oczekiwała przed drzwiami na jego powrót.
Po pojawieniu się pani Rozwadowskiej w budynku Teatru portierka poprosiła ją, by chwilę zaczekała, (miało to na celu skontaktowanie się z sekretariatem i potwierdzenie czy p. Dźwilewska-Czerniak jest obecna w swoim biurze). Po potwierdzeniu tej informacji na schodach pojawiła się sekretarka Teatru i uprzejmie zaprosiła Panią Rozwadowską na górę. Innych świadków obecności p. Rozwadowskiej w Teatrze wówczas nie było, gdyż tego dnia cały zespół wyjechał na występy gościnne do Tarnowa.
Po załatwieniu niezbędnych formalności p. Rozwadowska spokojnie opuściła Teatr i natychmiast na jej profilu społecznościowym pojawił się wpis, że została pod eskortą odprowadzona z portierni do biura teatru.
Informacja dodatkowa: p. Anna Przybylska sekretarka Dyrektora Teatru Fredry, czyli „eskorta”, ma 47 lat, 153 cm wzrostu i 44 kg wagi. I nie jest wyposażona w środki przymusu bezpośredniego.”

Pozostawiamy komentarz czytelnikom. Zaznaczając, że każdy ma prawo do własnej interpretacji. Nawet jeśli dla którejkolwiek ze stron będzie ona „niewłaściwa”. Pytań jest wiele, przede wszystkim czy wpis na Insta lub Facebboku mógł tak zaniepokoić kolegów i koleżanki, że poczuli się ośmieszani? Odczucia i emocje nie podlegają ocenie i zasadności. To ustaliliśmy. Czy zatem równie nie podlegają odczucia dyskusji i ocenie zasadności odczucia, które miała w tej sprawie Martyna Rozwadowska? “Musiałam odebrać skierowanie, nie otrzymałam daty, kiedy mam to zrobić, nie mogłam nagle rzucić wszystkiego i jechać do Gniezna. Pojechałam w dniu, w którym mi to wyznaczono. Wszystko odbywało się bardzo protekcjonalnie ze strony kadrowej, tak to odczuwam. Wyraźny stosunek wobec mnie sprawiał, że czułam się dziwnie. Kiedy pani portierka, powiedziała mi że mam poczekać, że ma nakaz odgórny, że mam być zaprowadzona przez kogoś. Nikt mi nie powiedział, że to dla mojego bezpieczeństwa dla lepszego samopoczucia. Nikt się do mnie nie odzywał. Nie pozwolono mi wejść samej, do wejsca w którym przepracowałam wiele lat, zostawiłam sporo potu i serca. Do p. Raka wcześniej dzwoniłam, bo chciałam mu powiedzieć, że ja wracam do pracy, muszę iść po papiery. On jako doradca etyczny chyba powinien jakoś przygotować grunt, w sensie mediacje itd. miałam prawo tak myśleć. Oddzwonił i powiedział, że zespół wyjeżdża na festiwal, więc jeśli przyjdę koło 12, to nikogo nie spotkam. Zatem miałam jak sądzę prawo czuć, że byłam eskortowana, nie było to przyjemne, nie wiedziałam, czy prowadzą mnie, żeby mi wręczyć wypowiedzenie i pilnują, żebym nie uciekła. Czułam się strasznie. Nie życzę nikomu takich spacerów po zakładzie pracy — opowiada Martyna Rozwadowska.

Po raz kolejny emocje, obawy i odczucia. Tym razem Martyny Rozwadowskiej. Zgoła odmienne do dowcipnej w zamierzeniu pointy zespołu. Z uporem maniaka wracamy, że wszelkie próby interpretowania cudzych odczuć, próby ich zdyskredytowania lub odbierania do nich prawa to nic innego jak szeroko opisany przez Kate Abramson Gaslighting. Czyli jedna z najbardziej obrzydliwych technik manipulacji wymyślona męża, który chciał wmówić swojej żonie, że jej doświadczenia są urojone i jest, mówiąc kolokwialnie wariatką. Być może 30 lat temu również w teatrze było na miejscu dowcipkowanie z cudzych obaw i lęków, ale wtedy na podwórkach, każdy, kto nie chciał zeskoczyć z daszku nad klatką schodową, nazywany był “bojącą dupą” i to była ta łagodniejsza wersja, często był po prostu Cipą. Na tymże samym Facebooku pojawia się w odpowiedzi na pytanie Jakuba Dzionka do tych, którzy uznali, że Martyna Rozwadowska przesadza czy to aby nie jak w piosence Kazika „mój ból jest większy niż Twój”? Pada stwierdzenie, zostawmy już czuje, że bóle Rozwadowskiej to raczej fantomowe. Jest to dalekie od standardów zarówno psychologi współczesnej, jak medycyny i etyki a przede wszystkim dzisiejszego poczucia smaku. Już w 1551 roku Ambroise Paré, francuski chirurg wojskowy, który jako pierwszy udokumentował przypadki bólu fantomowego, sugerował, że nie ma różnicy dla odczuwającego ból. Ból jest bólem fantomowy czy nie, niezależnie od podłoża ból fantomowy może być bólem przewlekłym — cierpieniem.

Kolejny epizod burzy emocjonalnej na social mediach.

Po piśmie skierowanym przez 37 pracowników do Marszałka Województwa Wielkopolskiego aktorka udostępnia pismo na Instagramie, w podkładzie umieszczając piosenkę The Cranberries – Zombie. Część zespołu odebrała to jako zarzut tchórzostwa, jako nazwanie zombiakami. Tę sprawę podczas konferencji wyartykułował przede wszystkim Michał Karczewski. O tym mówił aktor na spotkaniu. I nie ma żadnej dyskusji, takie porównanie, jeśli było porównaniem, jest słabe, krzywdzące.

Trudno wierzyć, że The Cranberries to przypadek. Nie można odmówić czytającym post pracownikom Teatru prawa do odczucia, że zawiera się w tym ukryta sugestia, że są Zombiakami. Zapewne nie jest to komfortowe samopoczucie. Niewątpliwie można odebrać ten post jako próbę zdyskredytowania i prawo do takich odczuć niewątpliwie na nie tylko Karczewski. Odczucia — jak pisaliśmy, nie podlegają kwestionowaniu, warto jednak pamiętać, że Rozwadowska, czytając pismo wysłane do marszałka, którego treść jest widoczna, ma prawo poczuć się „pozostawiona samej sobie”, w jakiś sposób zdradzona. Podpisani pod pismem w części byli obecni przy zdarzeniu z „Gazu” i nie tylko. Incydent o znamionach przemocowych jest też w raporcie z prób do „W Małym Dworku”. Tu doszło do spięcia, opisanego w raporcie, Rolanda Nowaka z innym. Wprawdzie podczas działań komisji antymobingowej aktorzy przedstawili złagodzona wersję wydarzeń — dlatego ją pozostawiamy. Pytań jest więcej, jak to się stało, że nie ma Poli Dębkowskiej? Czy zachowania innych starszych aktorów też mogą być dziś odczytywane jako przemocowe?

Interludium 2

Najważniejsze pytania, co z tą przemocą? Jest czy jej nie ma? Czy może aktor, na którego spadło odium, nie jest jedynym, który bywa przemocowym? Drugie dno, trzecie dno… Czy audyt, który oczyszcza Teatr, był uczciwy? Dlaczego Urząd Marszałkowski nie przeprowadził własnego? Zlecenie firmie prywatnej… Czy jednak nie jest tak, jak mówi dyrektorka teatru, że wiele działań zlecił Urząd Marszałkowski? I nie są to pytania bezzasadne. Jednak Pracownicy, którzy zapewne odetchnęli z ulgą, po tym akurat zakładają, że każdemu audytowi można by zarzucać nierzetelność. I trudno nie przyznać racji, tak mogłoby być. To zresztą podczas spotkania dzięki połączeniu wideo mówi Maria Spiss — artystyczna.



Do spotkania, do komisji antymobbingowej, czy ostatnich oświadczeń Teatru, do panelu Aliny Czyżewskiej (bo to był jej panel) i nieudzielenia głosu na nim wiceprzewodniczącej związków zawodowych wrócimy. Nic nie jest proste.
Dziś (dlaczego dopiero dziś?), władze teatru zapowiadają sąd. Aktorzy czują się zastraszeni, w tych warunkach spotęgowanych remontem, zapewne jest trudno nie tylko pracować, ale oczyścić, zresetować głowę. Mimo tego poszły dwie premiery. Szachrajka zdecydowanie dobra. Przypomniała też Andrzeja Malickiego jako reżysera. Aktorzy, ci, o których mówi się, że stanęli za dyrekcją, znaleźli się w potrzasku. Czy ich sytuacja wynika tylko z tego, że jak twierdzą komentatorzy facebookowi, osłaniają kolegę? Życie nie jest tak proste.
Na fejsie łatwo napisać hipokryta, tchórz. Pójść pod prąd już w rzeczywistości nie jest łatwo
. Nie w każdej sytuacji mobberem jest dyrekcja, bywa i doświadczałem tego, że ktoś, kto rozpieprzał, mobbował, był uprzywilejowany, raz potraktowany jak zwyczajny pracownik, puszcza lawinę manipulacji, wykańcza pracodawcę. Wtedy stanąć przeciw zmanipulowanej przez taką osobę załodze to jest heroizm – nie tylko odwaga. (Opisana sytuacja jest inna, dotyczy innej instytucji). Mówi jednak o dwu podstawowych prawdach. ”Wartownicy”, którzy za wszelką cenę próbują wybielać, kogoś, kto napsuł krwi wybitnym ludziom, którzy odeszli z Instytucji nie są mendami, tchórzami czy po prostu zombie. Mają prawo bać się, o pracę, o byt o rodzinę, choć tu akurat lęk jest irracjonalny. Nie mamy prawa, ja nie mam żądać od nikogo heroizmu. Nikomu nie wolno odbierać prawa do emocji. To nie jest o teatrze! No niby zupełnie nie i sytuacja trochę odwrotna.



Martyna Rozwadowska — też ma prawo czuć się oszukana. Kiedy pytam, o nagrywanie kolegów bez ich wiedzy mówi, że taka jest wersja dyrekcji, że tego nie robiła. Dlaczego poruszam właściwie dwie strony tylko? Pomijając Rolanda Nowaka i dyrektor Joannę Nowak? Dyrektor posługuje się oświadczeniami, a sam Roland Nowak — niezależnie od wszystkiego ma prawo czuć się poturbowany. Dwa pierwsze akty są o emocjach, których jest ogrom. W tym trzecim i czwartym ostatnim – już niebawem trzeba będzie zapalić pełne światła.

Nie mieszamy, co zdarza się zarówno przedstawicielom zespołu jak i komentatorom do tego smażenia jajecznicy — to nie jest o tym. Może szkoda, że podczas spotkania, które stało się pretekstem tej długiej i jak się okazuje za krótkiej analizy Wojciech Kalinowski, marnował swoją inteligencję i rozgoryczenie na ironię na temat jajecznicy. Jajecznica radnego Tomasza Dzionka i nawet szkudny wygląd placu przed teatrem — nie mają nic wspólnego z obecnymi problemami.

“Oświadczenia, biadolenia, konferencje, bicie piany przez ten „zespół” naprawdę niewiele ludzi obchodzą. Mały, zamknięty światek, któremu wydaje się, że jest planetą”
komentarz na Facebooku pod postem — Anna Kaźmierska.


Ja jednak widzę pod tym postem blisko 50 gorących komentarzy. Wydaje się, że dowodzą, że jednak ta planeta, ten światek nie jest mały i zamknięty. Dziesiątki pytań, jakie otrzymuję — świadczą o tym samym.

Zatem Akty III i IV już niebawem, w nim przede wszystkim pytanie o przemoc. Trzecia strona, czyli dyrekcja i Roland Nowak. Nadal Martyna Rozwadowska, bo rozmowy, w którą wątpił nie jeden facebookowy aktywista, mamy nagrane 1,5 h, ale też „Pracownicy”, których Alina Czyżewska chyba trochę zbyt dosadnie nazywa, „chórem obrońców”. Nie mniej uzasadnionych obaw i konkluzji samej Czyżewskiej nie zabraknie.

Pomijając teraz co stanie się, czy dyrekcja oraz Roland Nowak rzeczywiście pójdą do sądu? A powinni to zrobić 10 września. Jeśli pewni są swojej racji. Jeśli nie też, bo przecież każdy obywatel, który wie o możliwości popełnienia przestępstwa, powinien to zgłosić do prokuratury. Dyrekcja idzie do sądu późno, bo albo faktycznie przemoc miała miejsce, albo Roland Nowak został pomówiony — oba warianty są przestępstwem.

Jednak pomijając wszystko, może warto założyć, że zniszczenie zespołu, i zachwianie się gnieźnieńskiej sceny jest stratą.

To po pierwsze: ludzkie dramaty „Pracowników”, którzy mają prawo do skrajnych emocji, to dramaty nie „dramy” czy fanaberie.

Po drugie: to dramat jednej z kluczowych do niedawna aktorek tej sceny Martyny Rozwadowskiej, nie tylko aktorki, ale też osoby, kobiety, matki. A może oba te dramaty są pierwsze.

Po trzecie: ogromna strata dla kultury Miasteczka. Niewiele miast na prowincji ma tak artystycznie silną scenę.

Po czwarte: (choć to pewnie najtrudniej zaakceptować facebook-aktywistom), to też dramat Rolanda Nowaka. Jeśli jednak prawdą jest, że bywa przemocowym — pytanie gdzie jest psycholog? Jeśli nie, (a w swoim przeświadczeniu zapewne) – to też dramat.

Poza tym, o czym już zapowiadaliśmy ten Akt III może i IV będzie o tym, że jakkolwiek jest, aktorzy i pracownicy mają prawo czuć obrzydzenie zarówno bekowymi komentarzami, jak i pewnymi formami narracji mediów, które jak to dobitnie określił Michał Karczewski “w obrzydliwy bekowy sposób potraktowały sytuacje w Teatrze, naigrywający się z emocji i uczuć Pracowników”. To o pewnym podcaście. Niebawem w Poznaniu Alina Czyżewska w spotkaniu na Scenie roboczej mówić będzie o Społecznej kontroli nad instytucjami kultury. To już 20 marca. Czy będzie o Fredrze?


„To były kontrole zlecone przez nas i przez naszego organizatora — Urząd Marszałkowski Województwa Wielkopolskiego. Wnikliwą kontrolę przeprowadziła Państwowa Inspekcja Pracy. Poza tym, że działała u nas komisja antymobbingowa, przeprowadziliśmy też badania atmosfery pracy. Czekaliśmy na te wszystkie wyniki, żeby wiedzieć, jak obiektywne organy oceniają całą tę sytuację — wszystkie są dla nas pomyślne. Teraz mamy konkretne podstawy, żeby mówić, że stawiane nam zarzuty były nieprawdziwe” – powiedziała dla PAP Joanna Nowak.
„Media wydały na mnie wyrok bez prawa do apelacji” – mówił PAP Roland Nowak.


Od tych konkretnych słów wyjdziemy w Akcie III. Co nie oznacza żadnej tezy artykułu. Martyna Rozwadowska z dalszej części rozmowy również. – Nigdy i nigdzie nie powiedziałam, że wypowiadam się w imieniu zespołu. To, co opowiadam to moja historia, która wydarzyła mi się w tym Teatrze. Jednak nie ma mnie w tym teatrze, straciłam pracę i jest to w moim odczuciu konsekwencją tego, że zgłosiłam tylko to, co było w raportach – mówi nam Martyna Rozwadowska. ”Pracownicy” mówią o tym, że nagrywała ich bez ich wiedzy w garderobie i sytuacjach prywatnych. Rozwadowska mówi, że słyszała taką wersję, ale tego nie robiła. Oficjalne spotkania z dyrekcją rejestrowała. Mogą być dowodem w sądzie.

W takim emocjonalnym tyglu trudno pracować, ale jeszcze trudniej już nie mieć pracy.

AKT III nastąpi i IV.

Jarek Mixer Mikołajczyk

Zdj. Dawid Stube, archiwum Popcentrali, dziejesię.pl

Jarek Mikołajczyk
Jarek Mikołajczyk