O potrzebie kontaktu i za dobrych scenach
Z bardzo ciepłym przyjęciem, dystansem to siebie i anegdotami okraszonymi śmiechem widowni. Można powiedzieć, że spotkanie z Krzysztofem Zanussim – bezsprzecznie legendą polskiego kina – było czymś, na co czekała także gnieźnieńska publiczność, której z niezależnymi produkcjami nie zawsze po drodze.
Choć jeśli wierzyć prowadzącemu spotkanie filmoznawcy Piotrowi Płewuszewskiemu, pytań również o inne obrazy w zapasie miał mnóstwo, to rozmowę z widownią zdominowała „Struktura kryształu”. Widzowie chętnie dzielili się swoimi refleksjami: tym, jak oglądali film pierwszy raz na studiach, gdy zobaczenie go było po prostu modne, o etosie naukowca, który blednie, gdy pomija się humanistyczną myśl i ciekawość, o tym, jak bardzo ta kameralna historia wpisuje się we wciąż żywe dylematy „mieć czy być” i zwrot ku temu drugiemu. Reżyser przyznał w dalszej części spotkania, że bardzo cieszy się z odczytania, w którym to film o tym, że niekoniecznie trzeba mieć sukces, by mieć udane życie. – To jest wszystko, co ja w tym filmie chciałem powiedzieć – stwierdził.
Otwierającym rozmowę motywem, który powracał i później, była jednak niezliczona ilość dotychczasowych spotkań z widownią i to, co ją napędza. – Potrzeba kontaktu z ludźmi to jest taka przyrodzona potrzeba – powiedział K. Zanussi, przyznając na wstępie, że to może zabrzmieć trochę nadęcie i wskazując, że nie tylko do ludzi, ale i do ich czworonożnych towarzyszy można to odnieść. – Widocznie coś takiego jest, że istota ożywiona szuka kontaktu z drugą istotą. Jeżeli wszedłem w ten zawód opowiadacza historii, to dlatego, że chcę państwa czymś zainteresować, chcę o czymś opowiedzieć i chcę usłyszeć tu drugą stronę.
Reżyser podkreślił, że spotkanie z widzami traktuje jako przywilej, a także, że odbiór filmów i frekwencja na spotkaniach z widzami potrafią zaskakiwać również na minus i nie zawsze odpowiadają temu, jak ważny i udany obraz jest według twórcy. Wśród barwnych opowieści, jakimi K. Zanussi podzielił się z widownią, nie zabrakło wspomnień począwszy od rywalizacji w szkolnych latach, gdy do sporych kłopotów doprowadziła rzekoma ironiczna mina na pochodzie pierwszomajowym, poprzez niezbyt udane pierwsze podejście do montażu filmowego debiutu i opinie, że jest okropnie nudny, po przyjaźń z kompozytorem Wojciechem Kilarem i bycie przypadkowo rozpoznanym na lotnisku w Madrycie przez człowieka, który „Strukturę kryształu” oglądał jako nastolatek.
Publiczność dowiedziała się również co nieco o pracy z aktorami-amatorami oraz o tym, kiedy trzeba wyciąć z filmu naprawdę świetną scenę. – Jest takie porzekadło, że lepsze jest wrogiem dobrego – mówił K. Zanussi. – To cały czas nas dręczy. Mnie się parę razy zdarzyło, że ktoś coś zrobił za dobrze i trzeba to było wyciąć. W „Życiu rodzinnym”, gdzie Maja Komorowska miała taki trochę improwizowany monolog. I on był świetny, naprawdę, ale rozwalał film kompletnie. Bo ludzie mieliby poczucie, że czemu ten film nie jest o niej, tylko o jej wymoczkowatym bracie. On był na pewno projekcją mojej własnej osoby, a Maja była bardzo barwna w tym swoim dramacie. I powiedzieć jej „Pani dobrze zagrała i będziemy musieli to wyrzucić” nie było łatwo.
Ciekawie było też dowiedzieć się, jakie mogłyby być dalsze losy bohaterów „Struktury kryształu”, gdyby to oni pojawili się w „Rewizycie”, w której K. Zanussi wraca do innych swoich postaci po latach. – Myślę, że jeden by do końca brnął konsekwentnie w karierę, a drugi by konsekwentnie skupiał się na tym, co najbliższe, może by dzisiaj był ekologiem, może byłby działaczem społecznym, może by pomagał uchodźcom na białoruskiej granicy, powodowany impulsem serca, niekoniecznie rozumu. Wszystko by się potoczyło tak, jak oni już mieli wytyczone tory – odpowiadał reżyser, który z drugiej strony przyznał, że z fascynują go też paradoksy życia, odbijanie się od dna niczym często w żywotach świętych. – To są dowody na to, że te sprzeczności w coś się przeradzają. Chyba najsmutniejszy jest los miernoty, która nie ma tęsknot, która się na wszystko zgodziła i zadowala byle czym. Ale i tacy potrafią się czasem zbuntować i nagle rozwiną skrzydła, które były gdzieś tam schowane – dodał.
Tekst: Iza Budzyńska
Fot. Paulina Samonek