Żeby Śląsk nie był „Kajś”
Czy Ślązacy to Polacy i skąd w ogóle ten problem w tożsamości? Jak przez historię rodzinną opowiedzieć o regionie i społeczności? Albo dlaczego na Śląsku mury nie milczą i co „złego” jest w związanych z nim gadżetach?
To tylko niektóre tematy jakie pojawiły się podczas kolejnego spotkania autorskiego z cyklu „Polszczyzna – zawsze na czasie!”, który zrealizowała Biblioteka Publiczna Miasta Gniezna. Po pisarzu Macieju Płazie czy językoznawczyni Katarzynie Kłosińskiej, przyszła pora na następnego twórcę czyli Zbigniewa Rokitę, który jest m.in. autorem książki „Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku”, wyróżnionej w 2021 roku Nagrodą Literacką Nike. Rozmowa odbyła się w eleganckich, ale otwartych wnętrzach Restauracji Młyn, a prowadzący ją animator kultury i aktywista Paweł Bartkowiak, rozpoczął od zapytania gościa o symboliczne umiejscowienie jego regionu. Rokita odpowiedział, że Śląsk nie byłby Wschodem ani nie jest Zachodem, tylko raczej Europą Środkową. Dalej, równie ciekawie odniósł się do prośby o przywołanie swojego „prywatnego” Śląska i związanych z nim wspomnień, gdzie wyróżnił materię ożywioną i nieożywioną, i gdzie tą pierwszą są oczywiście ludzie, a drugą to co wokół jak np. wydeptane przez niego miejsca w Gliwicach.


Jednak najlepsza część dyskusji nastąpiła po rozwinięciu problemu tożsamości, który wiąże się z polsko-niemieckimi wpływami w regionie i wskutek tego często zmiennymi i niepewnym losami Ślązaków. Dobrym przykładem tu będzie przywołany bohater poprzedniej książki Rokity – Ernest Wilimowski. Piłkarz, którego sylwetka pojawiła się w książce „Królowie strzelców”, został bowiem postawiony przed niegodnym pozazdroszczenia dylematem, czyli czy grać dla Hitlera czy nie. W tej sytuacji nie było „dobrego wyboru”, bo jedna decyzja gwarantowała zachowanie twarzy, zaś druga ocalenie rodziny. Wilimowski postanowił grać dla nazistowskich Niemiec, co w kraju przysporzyło mu wrogów i sprawiło, że nazwano go zdrajcą, a nawet próbowano wymazać z historii polskiej piłki, lecz on swą decyzją najpewniej uratował matkę z obozu koncentracyjnego. Natomiast dziś jego portret wisi w tzw. galerii sław Ruchu Chorzów, bo to z tym klubem był związany i być może jego postać znów powróci w dyskusji nad wyborem patrona dla nowego stadionu Ruchu. I choć nie jest to typowa historia z „Kajś”, gdzie pojawiają się głównie przodkowie autora jak Reinhold, Urban czy Lisselotte, to oddaje ona typowość burzliwych i niejednoznacznych życiorysów Ślązaków, którzy często przez lata zmuszeni byli podejmować niełatwe wybory. Bo Górny Śląsk dla różnych władz zawsze był „kajś”, czyli gdzieś, a jego mieszkańcy nie byli traktowani poważnie. Co ważne, autor nie odkrywa historii regionu, tylko przez dzieje rodzinne przybliża bardziej i mniej znane fakty z przeszłości.
Natomiast odpowiadając na pytania z sali, Rokita przyznał, że chciałby żeby o Śląsku opowiadali też inni, a nie sami jego mieszkańcy, zaś zainteresowanie nim wykraczało poza stereotypy czy… kupowanie związanych z nim gadżetów. Choć z drugiej strony zdaniem pisarza, ważniejsze niż jakaś ogólnopolska debata o Śląsku, byłaby rozmowa o klimacie w kontekście górniczych tradycji tego regionu. Poza tym nie mogło też zabraknąć ciekawostek typu, że „Kajś” wyjdzie również po śląsku, ale nie w tłumaczeniu twórcy, bo on… dopiero uczy się tego języka (- Jestem śląskim półanalfabetą – wyzna). Albo, że znów bohater spotkania dał się poznać jako fan piłki nożnej, który zauważył, że w Gnieźnie „mury milczą”, a może po prostu zdominowane są przez murale i napisy afirmujące jeden klub, podczas gdy w jego stronach, gdzie nie widać granic między miastami, o międzyklubowe różnice „dbają” za to kibice docinając sobie wzajemnie. I w końcu Zbigniew Rokita zdradził, że oprócz literatury tworzy też podcasty czy pisze sztuki teatralne. Te ostatnie na przykład o tym jak piłkarska reprezentacja Śląska wygrywa Mundial w 2050 roku…