Zawiadowca z Fałkowa, który ujął seryjnego mordercę
W kolejnym artykule opisującym codzienność Gniezna i okolic, napisanego w ramach projektu „Interaktywne Muzeum Gniezna 2023 r. Niepodległość: walka, praca i piosenka”, pokazujemy historię kryminalną. Tym razem jednak obok kilkukrotnego żonobójcy Jana/Franciszka Lange, zwracamy uwagę na przytomność gnieźnieńskiego kolejarza.
Tajemniczy mrok okrywa historię związaną z Gnieznem. Jan vel Franciszek Lange, postać wieloznaczna – bigamista, oszust matrymonialny i morderca żon, wplątał się w sieć zbrodni, które wstrząsnęły Wielkopolską w latach 30. XX w. To opowieść nie tylko o przestępcy, ale i o bohaterze – zawiadowcy stacji Fałkowo, Bronisławie Zugehoerze, który odegrał kluczową rolę w rozwiązaniu tej makabrycznej zagadki.
Sam morderca z Łazarza często porównywany był do legendarnego francuskiego zbira Henri Landru. Przypomnijmy więc kim był ów francuski seryjny morderca. Nazywano go Sinobrodym. Jak podaje Wikipedia, działając w przeciągu 4 lat zamordował w Paryżu 11 osób. W 1915 r. Landru wynajął mieszkanie na skraju lasu Rambouillet podając się za inżyniera Georgesa Duponta. Wkrótce potem zaczął zamieszczać w paryskiej prasie ogłoszenia podając się za zamożnego 43-letniego wdowca z dwójką dzieci, który pragnie poznać wdowę w celu matrymonialnym. Wysoka śmiertelność mężczyzn na frontach I wojny światowej budziła nadzieje u Landru, że jego ogłoszenie spotka się z przychylnym przyjęciem wielu kobiet.
Fot. Na zdjęciu francuski seryjny morderca Henri Landru
Poznane w ten sposób kobiety Landru zwabiał do domu w Paryżu, okradał, a następnie zabijał, paląc ich zwłoki w piecu. W latach 1914–1918 ofiarą zabójcy padło co najmniej 10 kobiet i małoletni syn jednej z ofiar. Skuteczne usuwanie zwłok przez Landru powodowało, że policja traktowała kobiety jako zaginione, a po pewnym czasie przestawała ich szukać.
W 1919 r. siostra jednej z ofiar Landru, Célestine Buisson, podjęła próbę odszukania mężczyzny, z którym umawiała się jej krewna. Nie znała personaliów mężczyzny, ale zapamiętała jego wygląd i wiedziała, gdzie mieszkał. Jej zeznania naprowadziły policję na trop Landru. Zabójca odmawiał składania zeznań, a policja po przekopaniu ogrodu wokół domu, nie natrafiła na zwłoki i nie dysponowała dowodów umożliwiających oskarżenie Landru. Do jego aresztowanie doprowadziła dopiero analiza dokumentów pozostawionych przez ofiary oraz ubrania ofiar znalezione w domu zabójcy. W piecu znaleziono ślady krwi i włosy – czytamy w Wikipedii.
Jan też się podszywał
Jan Lange, znany również jako Franciszek Lange, przestępca o wielu twarzach, narodził się pod koniec XIX w. w okolicach Kościana. Jego przestępcza kariera rozpoczęła się już w młodym wieku, kiedy to został skazany za agresję na rówieśniku rzucając w niego kamieniem. Po tych wydarzeniach wyjechał do Westfalii, gdzie podjął pracę jako górnik. W 1908 r. trafił do niemieckiej armii, a tam poznał swoją pierwszą żonę Helenę Jarząbek. Dla niej przeniósł się do Berlina i zaczął pracować jako motorniczy tramwaju. Niestety i ta praca była krótka, a zarobki niewystarczające, więc wrócił do pracy w kopalni. W 1912 r. skradł książeczkę oszczędnościową i ponownie trafił za kratki. Rok 1916 przyniósł mu służbę w pruskim wojsku, skąd zbiegł i ponownie popadł w przestępstwa.
W 1919 r. wstąpił do wojska polskiego i pracował jako kontroler, co pozwoliło mu poznać dokładnie okolice Fałkowa, gdzie wrócił po latach ze zmasakrowanym ciałem swojej trzeciej żony.
Czy to Jan, czy może Franciszek? Oto pytanie, które budziło wątpliwości. „Życie z Heleną było niemożliwe” – twierdził na procesie, kontynuując: „Usiłowałem znowu popełnić kradzież i trafiłem na 3 miesiące do więzienia. Następnie wyjechałem do Westfalii, pracując w tartaku. Nielegalnie przekroczyłem granicę francuską. Wróciłem do Polski i dopuściłem się napadu rabunkowego. Lata 1923-1927 spędziłem w więzieniu. Po zwolnieniu oddałem córkę do zakładu w Winiarach, syna do rodziny. Wyjechałem i ponownie popadłem w kradzież. Za to zostałem skazany na 2,5 roku więzienia. Po wyjściu w 1930 r. nie wróciłem do Heleny” – zeznawał podczas procesu.
Fot. Na zdjęciu Jan Lange
Po tych przygodach Jan Lange przybrał tożsamość swojego zmarłego brata, który kilka lat wcześniej zmarł w Australii i stał się Franciszkiem Lange. Powód tej zmiany? Bigamia. Franciszek Lange zaczął ogłaszać się w prasie jako samotny kawaler i nawiązywał kontakty z kobietami, które szukały męża. W ten sposób poznał m.in. krawcową Marię Gromadzińską, która dysponowała sporymi oszczędnościami. Szybko przekonał ją do ślubu, a ceremonia odbyła się w Częstochowie.
Niecodzienna była ta uroczystość, ponieważ żadna z rodzin nie była obecna na ślubie. Świadkami była jedynie służba kościelna. Po pewnym czasie zaoferował Marii sprzedaż mieszkania tłumacząc to posadą urzędnika konsulatu w Belgii. Niestety, Maria Gromadzińska zniknęła bez śladu, a Lange twierdził, że wyjechała do Belgii zostawiając go. Było to kłamstwo. Śledczy dowiedli, że Maria Gromadzińska nigdy nie przekroczyła granicy polskiej.
Wszystko zmieniło się na początku sierpnia 1934 r., gdy doszło do pożaru pola na terenie Fałkowa, które stało się kluczem do odkrycia makabrycznych wydarzeń. Mieszkanie Langego zostało opuszczone, a sąsiedzi zeznali, że słyszeli krótki, bolesny jęk. Lange sprzedawał meble i ubrania, twierdząc, że żona wyjechała do Bydgoszczy lub zmarła w szpitalu. Jednak prawda była dużo okrutniejsza.
Makabryczne wydarzenia w mieszkaniu na ul. Małeckiego okryły niewyobrażalną brutalność Langego. Po zamordowaniu żony, rozpoczął makabryczne usunięcie śladów zbrodni. Rozciął ciało na części, a potem spalił głowę, ręce i nogi w piecu kaflowym. Wszystko to ukrył w walizkach wypełnionych gazetami i sukienkami.
Jego syn, Brunon, został zaproszony do pomocy, myśląc, że ojciec prosi go o wywiezienie komunistycznej prasy. Niestety, nie zdawał sobie sprawy z prawdziwego celu tego makabrycznego transportu.
Fot. Na zdjęciu syn Jana Langego, Brunon Lange
W maju 1934 r. Lange poznał Marię Nowicką, kolejną kobietę z pieniędzmi. Po krótkiej znajomości i niespełna dwóch tygodniach poślubili się. Po kilku dniach, Lange pod pretekstem delegacji służbowej, opuścił dom, a w rzeczywistości grasował po Poznaniu wydając pieniądze wyłudzone od swojej żony. Ostatecznie zamieszkali razem na ul. Małeckiego.
Niestety, to szczęście było krótkotrwałe. Na początku sierpnia doszło do tragedii w okolicy Łazarza, której kulisy stały się jasne dopiero na polu pod Gnieznem. Lange trzymał się swojej wersji afektu i próby samoobrony. Cała sprawa stała się jednym wielkim labiryntem.
Podczas procesu Langego pojawiły się spekulacje, że mógł być zamieszany w inne niewyjaśnione zbrodnie, w tym serię morderstw w Bydgoszczy w latach 20. Jego zimna krew i cynizm sprawiły, że prof. Horoszkiewicz, jeden z biegłych, scharakteryzował go jako psychopatę, egoistę pozbawionego uczuć społecznych i altruizmu.
Na szczęście, bohaterem tej opowieści stał się zawiadowca stacji w Fałkowie, Bronisław Zugehoer, który odegrał kluczową rolę w zatrzymaniu Langego. Dzięki jego sprytowi i odwadze, przestępca wpadł w ręce policji. Po latach skrycia, Bolesław Zugehoer stał się bohaterem tej historii, przyczyniając się do sukcesu śledztwa.
Kiedy Lange i jego syn próbowali pozbyć się walizki z ciałem ofiary w Fałkowie, zawiadowca zwrócił uwagę na dwóch elegancko ubranych jegomości. Ich dziwne zachowanie i niecodzienny jak na tę stację wygląd nie mogły ujśc uwadze Zugehoera. Bronisław początkowo zlekceważył swoje podejrzenia, ale wizytówka znaleziona przy walizce przyciągnęła jego uwagę, zapamiętał nazwisko. Lange. Franciszek Lange. W momencie, gdy zobaczył płomienie, połączył fakty i postanowił działać. Zugehoer pozwolił podejrzanym wsiąść do pociągu, ale niespodziewanie skontaktował się z policją w Gnieźnie i swoimi kolegami z Pierzysk. Poprosił ich o wejście do pociągu i obserwację podejrzanych oraz wskazanie ich policji w Gnieźnie czekającej na peronie. Dzięki zręcznej akcji udało się schwytać jednego z najgroźniejszych zbrodniarzy Wielkopolski, a Bronisław (lub, jak podają niektóre źródła, Bolesław) Zugehoer, zapomniany zawiadowca z Fałkowa, stał się bohaterem przyczyniającym się do sukcesu policji. Na pierwszej fotografii pokazujemy zdjęcie bohatera opublikowane w „Tajnym Detektywie” nr 33, datowanym na 12 sierpnia 1934 r.
Ta historia ukazuje, że nawet w mrocznych czasach istnieją bohaterowie gotowi stanąć twarzą w twarz z złem i odważyć na walkę z przestępczością.
Artykuł powstał w ramach projektu „Interaktywne Muzeum Gniezna 2023 r. Niepodległość: walka, praca i piosenka”, dotowanego z funduszu programu Niepodległa Biura Projektów Niepodległa.