Skip to main content

Koncert w Latarni na Wenei

Z rockandrollowym i rapowym pazurem

 |  Kamila Kasprzak-Bartkowiak  | 

Dwa różne gatunki i różni wykonawcy. Brudny i niechlujny rock and roll o punkowo-hardcorowym rodowodzie oraz młody, bezkompromisowy i „pyskaty” rap, czyli koncert kapeli The Stubs oraz duetu Pale Dread & Jelon.

Latarnia na Wenei przyzwyczaiła nas już do różnorodnych, ambitnych i przystępnych oraz prawdziwie offowych występów muzycznych. I takie też było kolejne wydarzenie z tego cyklu po otwarciu sezonu z Wiwim i Kochliwą Magdą, Gaugunsami i R.I.P.-em czy francuskimi muzykami z Parasite Jazz.

Tym razem jako pierwsi w ostatnią niedzielę lipca zaprezentowali się wyjadacze z 13-letnim stażem grania w postaci The Stubs, któremu lideruje wokalista i gitarzysta Tomek Szkiela, a towarzyszy mu na perkusji Radek Sternicki, zaś na basie do niedawna Łukasz Dadas, zastąpiony obecnie przez Domino. Co ciekawe, Szkiela to również założyciel wraz ze swoją partnerką Magdą, punkowo-bluesowego zespołu Fertile Hump, który już w zeszłym roku gościł na Latarni. Zamiłowanie do szorstkich i energetycznych dźwięków, okraszonych humorystycznymi odzywkami do publiczności pomiędzy utworami, dało się też odczuć w przypadku Stubsów, u których pewnym wyróżnikiem zdają się prowokacyjne teksty o śmierci, patologii czy życiowych przegrywach. Kapela, która wydaje właśnie swój piąty krążek pt. „The Famous Fairy Tale” i często słyszy, że powinna śpiewać po polsku, przez cały koncert nie traciła swego tempa i przewrotności. I choć trudno nie zauważyć, że prym wiedzie w niej charyzmatyczny Szkiela, którego głos i gitarę porównuje się choćby do Motorhead, to na sukces całego zespołu pracują również instrumentaliści, co zresztą pokazał też latarniowy koncert. Rockandroll w wydaniu tych byłych punkowców i hardcorowców pożyje więc jeszcze długo, tym bardziej, że pod sceną w końcu rozwinęło się pogo.

Natomiast wejście dwójki raperów znanych jako Pale Dread & Jelon, którzy zajmują się muzyką od ponad 5 lat, zasygnalizowało wyprawę w zupełnie inne rejony, choć pod wspólnym mianownikiem równie porywającej energii. Psychodeliczne i dynamiczne podkłady rozpędzające się chwilami niczym czerwone BMW na autostradzie, świetnie współgrały z „agresywnym” i oryginalnym tekstem, gdzie sformułowania typu „tani sziet przez który rozpier*olimy tobie łeb” lub „nie chce się wybielać jak skóra Michaela” – brzmiały niczym rozbrajające wyznania. Co więcej, młodzi wykonawcy, którzy połączyli siły, nasunęli mi dość luźne skojarzenie z innym duetem znanym jako Syny. Można by więc zaryzykować stwierdzenie, że to Syny, ale z młodszego pokolenia, bardziej neurotyczne i niespokojne jak czasy w których żyjemy.

Fot. Paweł Bartkowiak

Kamila Kasprzak-Bartkowiak
Kamila Kasprzak-Bartkowiak