Skip to main content

Tomasz Krzemiński- prawdziwe piosenki. Niesamowicie zwyczajna płyta. Szkic recenzencki

Tomasz Krzemiński- prawdziwe piosenki. Niesamowicie zwyczajna płyta. Szkic recenzencki

 |  Jarek Mikołajczyk  | 

Takiej płyty nie było. Rzecz nie w doborze piosenek, tu właściwie zaskakuje niewiele. Znamy te melodie. To przeboje, z czasów, gdy piosenka była piosenką. Dobór wydaje się nie tylko naturalny, ale i oczywisty.

Zatem:

Okładka:
Nie krzyczy i dobrze, bo nie krzyczą też piosenki. Prosto, klasycznie, niepozornie — prawdziwie i pięknie. Zdjęcie artysty nieoczywiste, choć z instrumentem. Kolor czcionek trochę zlany. To jednak detal.

Tytuł:
„Prawdziwe piosenki”, a można by tak napisać, że największe polskie przeboje, że nieśmiertelniki i TheBestOf, ale na szczęście można prosto, zwyczajnie. Tytuł mówi wiele, bo przecież to te piosenki, które mimo ich wieku nucimy po domach.

Kontrabas i wokal. I to wystarczy. Jest akurat tyle, ile trzeba by było prawdziwie.

Dla dobra recenzji i by pozostać uczciwym, pomijam: dorobek, przeszłość muzyczną i historie osobiste autora. Nie jest to łatwe, tym bardziej warto jednak nie opowiadać — bo sam Tomasz Krzemiński rezygnuje z pisania własnej legendy. Te piosenki są prawdziwe, bo prawdziwy jest człowiek, który je śpiewa.

Twórców tekstu i muzyki darząc szacunkiem, pozostawiamy jednak do odczytania z okładki. Zadanie to trudne bez lupy, mała czcionka i niekontrastowe kolory. Zresztą jak już napisaliśmy, to są piosenki, które „znamy wszyscy”.

Bo tak to zwykle się zaczyna. Haaa… Pięknie prosto wprowadza nas bas, Tomasz Krzemiński nie pokazuje nam, jakiś trudnych kombinacji. Zorientowani wiedzą i tak, że potrafi grać. Pozostałym na tej płycie ta wiedza zbędna. Bas tutaj buduje nie tylko dynamikę, ale też klimat. Proste śpiewanie, trochę takie jak na spotkaniu przyjaciół, albo po prostu w domu — to będzie siła tej płyty. Wokalnie ogromna świadomość, nie tylko możliwości, ale i pewnych niemożliwości. Kiedy trzeba, by czegoś nie zburzyć, Krzemiński wchodzi w aktorską melorecytację, owszem trochę tu czaruje chrypką pomiędzy Armstrongiem a Waitsem. Większość to jednak niewymuszony wokal, spokojny naturalny bez ozdobników i rococo dupereli.

Off tekst rodzi się w piszącym domniemanie, o sugestiach Jarka Hejmanna z Madżonga. To musiało być to niewidzialne — słyszalne prowadzenie. Bydgoszcz miasto, w którym rozpoznawalne są brzmienia i perkusje. Ta sukcesja Kaźmierczak, Hejmann, Karnowski — mistrzowie ascezy — filharmonicy muzyki rockowej.

Co bez miłości wart jest świat — pięknie spokojnie, mocno zrytmizowane śpiewanie. Można tańczyć. Krzemiński nie udziwnia znanych wersji, choćby Dymszy, jednak ich nie naśladuje. Chyba tylko to, że nawet słysząc — widzimy, że śpiewak się uśmiecha. Lekko, radośnie, ładnie a nawet cholernie pięknie, blisko słuchacza, bez showmenstwa.

Przyjdzie dzień. I już nie ma wątpliwości, lubimy tę płytę, lubimy te piosenki, bo ich prawdziwość opowiada o miłości. Dlatego, jest ciepło, a wokal taki prawie do ucha dla ukochanej osoby. Tak trochę chciałoby się posłuchać na monitorach bliskiego pola, choćby BerhingerTRUTH — wystarczy discman i dobre słuchawki. Chyba najmniej wysiłkowo zaśpiewany kawałek, mimo że wszystkie płyną po prostu sobie. Jak na tego muzyka dość wysoko, z dodatkiem środka. Bas prawie niewyczuwalny jakby prószył śnieg.

Pierwszy siwy włos. To chyba piosenka, która zdradza tajemnicę siły tych “prawdziwych piosenek”. “Przed wzruszeniem trudno się obronić” i jeszcze “człowiek zawsze wracać będzie do lirycznych spraw” i tak to jest zaśpiewane, lirycznie i ze wzruszeniem. Tak jakby w tej piosence szczególnie śpiewający basman otulał myślą konkretną „miłą” – śpiewa niezwykle osobiście, jakby wyśpiewywał o wszystkich wspólnym dobrych i tych trudnych chwilach z „Nią”. Mało jest tak pełnych czułości wykonań tego wielkiego przecież przeboju.

Szczęście trzeba rwać jak świeże wiśnie. Rytmiczne niemal marszowo idzie bas. Lecimy tangiem. Tu chyba najdalej od wersji Tadeusza Faliszewskiego. To dobrze, prawdziwe piosenki, zatem nie ma udawania. Krzemiński ani przez moment nie naśladuje swoich wielkich poprzedników. Śpiew idzie nadal naturalnie, jeśli się pojawia jakaś aktorska interpretacja, nie jest przesadzona no i słuchać ten środek, tak mało wokalistów nim operuje.

Co nam zostało z tych lat. Szacunek do Foga czy Faliszewskiego nie oznacza przenoszenia wibrata i wyciągania. Po raz kolejny zwyczajnie oznacza pięknie. Oszczędność i ciepło wokalu — sprawdza się. W tym kawałku chyba bas czaruje najpiękniej na płycie. Występ śpiewającego basisty na przeglądzie piosenki aktorskiej skasowałby pewnie dotychczasowe wykonania tej piosenki. Kolejna zaśpiewana niesamowicie zwyczajnie, aż nie do wiary zwyczajnie piosenka. Rzetelny ciepły wokal, śpiewany adekwatnie do treści bez falbanek i firanek.

Nie wiem co się ze mną stało. Kilka głębokich uderzeń basu zapowiada kolejną piosenkę. Cudownie swingujący przebój, pozostawmy jednak zgodnie z założeniem recenzowanie słów i kompozycji oryginalnych. Są rzeczy, tak oczywiste, że pisanie o nich jest symptomem głupoty albo kompleksów. Tych kompleksów nie ma albo ich nie pokazuje Tomek Krzemiński. Niezwykły basista i w tym kawałku pozostaje zwyczajnym wokalistą. Blisko śpiewany tekst, ponownie trafia matowym miejscami głosem wprost do odbiorcy.

Ty albo żadna. Co tu kryć — tango to taniec, stworzony dla tak granego basu. Jaki piękny podział rytmiczny, zatrzymanie, krok do tyłu, krok w bok, krok do przodu (paso). Ten utwór w tej właśnie wersji to bardzo polskie tango, ani nuevo, ani klasyczna Argentyna. Bas Krzemińskiego w pełni unosi tę elegancką nonszalancję Petersburskiego* a jednak jest w nim coś z serenady podwórka czynszowej przedwojennej kamienicy. Na kocich łbach da się tańczyć tango i da się kochać. Chyba jedyna piosenka na płycie, w której wokalnie jest trochę przedwojennego powietrza w głosie, jest ta maniera.

Umówiłem się z nią na dziewiątą. Czy to nie najbardziej popularna piosenka polska ever? Pewnie tak. Ten charakterystyczny uliczny bas Tomka Krzemińskiego czaruje, a wokal płynie bardzo lekko, swobodnie. Gdyby użyć jednego słowa, to zaśpiewane ze swadą.

Przypomniały mi się imieniny mojego dziadka na rogu Krótkiej i Wolności w Pyzdrach, takie staropolskie kongresówkowe ze śpiewem i zabawą. Dziadek miał wtedy z 55 lat i chodził wzdłuż salonu na rękach, stary ułan abstynent śpiewał przy tym na przemian „Wojenko, wojenko” i „Umówiłem się z nią na dziewiątą” a goście chóralnie wyśpiewywali refreny.

Kiedy znów zakwitną białe bzy. Tu mamy z tyłu głowy wykonanie Foga. Zapomnieć się nie da, mimo tego wokal Krzemińskiego płynie w klimacie starych wykonań, ale brzmi współcześnie i niebywale lekko. Bas gra tu nie tylko strunami, ale i pudłem, efekt zbliżony do wyklaskiwania rytmu. Tutaj słychać wyraźnie wypracowaną podczas ulicznego grania własną technikę gry. Tak gra właśnie Tomasz Krzemiński na streecie. Nie traci energii ulicznej, a jednak brzmi kameralnie.

Już nie zapomnisz mnie. Jeden z największych polskich hitów o miłości. W historii polskiej piosenki wyśpiewany i nagrany w setkach wersji. Tomasz Krzemiński znalazł sposób, w nie szukaniu sposobów. Artysta tu kompletnie nie kombinuje, po prostu śpiewa. Ta pozorna „wersja jak każda” staje się siłą, wydaje się, że już w podobnym wykonaniu to słyszeliśmy, a jednak zapamiętamy Krzemińskiego. Zaśpiewał jak kolega z młodzieńczej wyprawy przy ognisku jak ulubiony wujek na ostatnich urodzinach taty, trochę jak pierwsza miłość. Perfekcyjne bycie każdym innym, zwyczajnym, bliskim — dało niepowtarzalność.

Ballada o Tolku Bananie. Płyta, jak nagrana w pokoju obok, tak niesamowicie zwyczajna i prosta, podnosi w tym songu włosy na rękach. Ciarki na plecach, serce bije mocniej. Te chórki, archaiczność bongosów. Właściwie nic się nie zmieniło w tym 12 utworze, wciąż bliski plan, cały czas ciepło, prosto, prosciusieńko. Nic tu się nie dzieje, a podskórnie rozrywa, nostalgia i piękno. Dobrze, że po kilku pokracznych rockowych wersjach song staje się dzięki Krzemińskiemu ponownie ważny.

Nim wstanie dzień. Obuchem w głowę i już nie żyjesz. Gwiżdżący basista zrobił coś, czego się nie robi. Wprawdzie zrobiła to kiedyś Kasia Nosowska, całkiem zgrabnie. Doskonale wręcz u boku Stanisławy Celińskiej zrobił to Kuba Frydrych. Po raz kolejny kluczem, by nie zniszczyć kultowej piosenki okazała się prostota. Krzemyk nie próbuje być Edmundem Fettingiem. Ten na zawsze pozostanie jeden. Śpiewa więc tak, jakby chciał ważną historię opowiedzieć swojemu synowi. Najlepiej przecież wie, że to niełatwe zadanie. Bez próby łapania takich dołów w głosie, jak miał tylko Fetting, bez skreczowania i wokalnego dreptania. Czysto prosto, w parze z basem – rytmicznie, tak niby bez powietrza w głosie, jakby śpiewał jedynie dla tych, których kocha, bez napinki, bez stresu. Nie ma tu jednak żadnego ekshibicjonizmu. Moc bez wysiłkowa.

Jak to dziewczyna. Piosenka, kolejna z tych prawdziwych, taka, która przetrwała dziesiątki wykonań. Prosta piosenka, zaśpiewana chyba najprościej jak się da. Bez ozdobników Połomskiego, inaczej niż Rolska czy Łazuka, śpiewa Krzemiński po prostu, śpiewa, bo lubi tę piosenkę albo lubi ją ktoś mu bliski. Paradoksalnie wersja Krzemyka, taka na bas i wokal odarta z rozbudowanych aranży, instrumentacji, orkiestracji pokazuje znaną piosenkę w innym świetle. Bliżej, jaśniej, prawdziwiej.

W pierwszym odruchu ostatnia piosenka wydaje się niepotrzebna. Po „Tolku Bananie” i „Nim wstanie dzień” jest jak brosza do kożucha, muszelki na góralskim kapeluszu. A jednak to ładne zejście, wyciszenie. Domknięcie sesji terapeutycznej.

Napisaliśmy już, że takiej płyty nie było. Pewna asceza basu i wokalu, ze znanych nam przebojów, czyni właśnie prawdziwe piosenki.

Rozbudowane aranże dawnych wykonań, piękne, ale odległe — to jeden biegun postrzegania tych piosenek. Wyśpiewane przy ognisku z niestrojącą gitarą i wokalem na bokach – przypominają Dżem. Tu mamy trzecie wyjście. 

Pozbawiając tego zbędnego anturażu, upiększeń i radiotelewizyjności Krzemiński przywrócił moc, sprawił, że te Prawdziwe piosenki są nam tak bliskie, jak chyba nigdy. Niesamowicie zwyczajna płyta. Tak, dziś rzadka zwyczajność, prostota, rezygnacja z popisów to najlepsze co można było dać tym piosenkom.

Piękna płyta, najwspanialsze One Man Show w tym roku, zwłaszcza że kompletnie „nieshowmenskie”. Tak mało dziś prawdy i prawdziwych piosenek, po prostu piosenek.

* Mieliśmy nie wymieniać autorów słów i kompozytorów. Tego pana nie dało się pominąć. 

Tomasz Krzemiński – Prawdziwe Piosenki

śpiew, kontrabas, gitara basowa, aranzacja – Tomasz Krzemiński 

instrumenty perkusyjne – Jarosław Hejmann

realizacja, mix i mastering – Jarosław Hejmann

Madżonga Studio – Bydgoszcz 2019

fotografie – Robert Laska

projekt graficzny – Marcin Grzybowsaki

Jarek Mikołajczyk
Jarek Mikołajczyk

#Tagi