Sztywny Pal Azji, akustycznie, rockowo i punkowo, w Młynie
W minioną sobotę w Młynie publiczność miała okazję, po raz kolejny usłyszeć koncert Sztywnego Palu Azji, jak mówił ze sceny Leszek Nowak, „Szpal” lubi powracać do Gniezna, i to można było odczuć podczas wydarzenia, pewnie za jakiś czas odbędzie się następny koncert, wydarzenie cieszyło się bowiem, dużą popularnością, klub został wypełniony słuchaczami po brzegi.
Sztywnego Palu Azji nie trzeba miłośnikom lat 80, muzyki rockowej i bywalcom m.in. festiwalu w Jarocinie przedstawiać, o ile niektóre polskie zespoły z tamtych lat, powoli odchodzą, albo zamykają się w jednej formule, czyli grają cały czas tak samo jak te dziesiątki lat wcześniej, co nie zawsze wychodzi na dobre. Biorąc pod uwagę odbiór przez publiczność i docieranie nie do nowych odbiorców, których gust zmienia się obecnie w bardzo szybkim tempie, chociażby, dlatego że muzyka jest dziś nieporównywalnie łatwiej dostępna niż kilka dekad wcześniej, wystarczy mieć dostęp do Internetu, albo wykupić odpowiednie usługi, których pojawia się na rynku tyle, że nie jest się w stanie wszystkiego ogarnąć, zobaczyć wysłuchać. Zespół pod wodzą Nowaka, oscyluje pomiędzy brzmieniami, reagge, punk, rock, blues i nadal dobrze funkcjonuje na rynku, mając wierną publiczność. Co ważne nie są to wyłącznie ludzie, ok. 50 roku życia, czyli urodzonych mniej więcej w czasie „Pięknej dekady samobójców”, co bardzo cieszy. Zjawisko to, natomiast obserwuję czasem na koncertach innych zespołów założonych w latach, „Złotej ery polskiej muzyki rockowej”. Obecność młodych odbiorców daje również nadzieję, na to że muzyka, która o czymś mówi, obroni się w zalewie współczesnych dźwięków, które mają służyć chyba tylko odprężeniu i rozrywce, bo jednym uchem wlecą drugim wylecą. Autorka tego tekstu jest urodziła się na samym końcu lat 80’, ale ten okres w polskiej muzyce, jak i dekadę następną, ukochała sobie w historii polskiej muzyki najbardziej. To daje podstawy do stwierdzenia, że; Sztywny Pal Azji ciągle tworzy i szuka, po prostu, chociaż pozostaje nadal w swoim stylu. A nawet wraca do korzeni muzyki harcerskiej, co sami członkowie podkreślają podczas koncertów. Inną sprawą jest, to że formuła koncertów akustycznych stała się w ostatnich latach niezwykle popularna, może nawet, aż do znudzenia. Podobnie jak schodzenie ze sceny zespołów z dużym dorobkiem, i oddaną publicznością, w celu zrobienia sobie przerwy od koncertowania, albo zajęcia się innym rodzajem pracy artystycznej. „Szpal” natomiast ciągle trwa i dobrze się ma.
Jeśli o mnie chodzi, lubię koncerty akustyczne, o czym pewnie wspominałam w rozmowach i tekstach nie raz, myślę że wtedy zostaje odkrywana przed uczestnikami koncertów, największa zasadność muzyki, gdyż w koncertach akustycznych znacznie trudniej ukryć niedoskonałości, poprzez głośniejsze granie jednych instrumentów od innych. Chociaż pół żartem pół serio ze sceny można było usłyszeć słowa że, zespół postara nie grać za głośno, bo podobno niektórzy chcą się wyspać, nic takiego na szczęście nie miało miejsca. Trudno bowiem spać, kiedy słyszy się np „Rock’and’rollowego Robaka” „Obóz” , czy „Nieprzemakalnych” Pojawiły się utwory niemal ze wszystkich płyt, od początku działalności zespołu, z lat 80-90 gdy był najbardziej popularny, aż do ostatniej „Szarej” ,(„Ameryka”, „5000”), wydanej w 2017 r. Chociaż czytając tekst tej relacji można odnieść wrażenie, że pisząc te słowa, może opowiadam trochę chaotycznie, i od środka, ale chodzi mi, o to, aby opowiedzieć o czymś innym niż czyta się zazwyczaj, trochę przeakcentować początek, środek i koniec. Taki też był ten koncert, muzycy nie wcale nie grali chronologicznie. W większości przecież utwory wykonywane podczas sobotniego koncertu dobrze znamy i to dlatego lubimy ich słuchać. Może się zdarzyć, że czasem mylą nam się tytuły, ale gdy usłyszymy pierwsze dźwięki, pierwsze słowa, otwiera nam się w głowie odpowiednia szufladka, skojarzenie. Dużym plusem jest też to, że muzycy próbują ogarnąć materiał przekrojowo, i podać go nieco inaczej. Brzmienie akustyczne jest rozpoznawalne, charakterystyczne, znane pozostając jednocześnie nieco inne, niż to co spotykamy na krążkach. Do mnie takie bardziej dociera, wymaga większej dozy koncentracji. Zawsze mam ciarki gdy słyszę utwór „Wieża radości wieża samotności”, jest to mój osobisty hymn. Poczynając od wstępu klawiszowo-prerkusyjnego, w wersji akustycznej jest jeszcze bardziej hipnotyzujący i miękki zarazem, instrumenty wprowadzane są bardziej po kolei. Tekst tego utworu, również nigdy się nie zestarzeje, (podobnie jest w przypadku kilku innych kompozycji). Piosenka uplasowała się na trzecim miejscu w plebiscycie, na 95-lecie Polskiego Radia i doczeka się nowej aranżacji, zabiorą się za nią Krzysztof Herdzin i Adam Sztaba. Były też utwory bardziej sensualne jak „Kochałem Cię”, „Kolor Czerwony” czy „Mój tajemny proszek”, są słuchacze, którzy to właśnie do nich mają do nich ogromny sentyment. Nie zabrakło również w moim przekonaniu, udanej wersji piosenki „Krakowski spleen”, hołdu dla Kory.
Klub Młyn, choć malutki, i często nieco ciasny, daje właśnie przez to, niepowtarzalną okazję jeśli przyjdzie się odpowiednio wcześnie, patrzeć muzykom w oczy i słuchać dźwięków nieprzetworzonych przez kolumny, co tutaj wydaje się być dodatkowym atutem.
Ja wiedziałam, czego się mogę spodziewać po tym wydarzeniu, dane mi było już być w Śremie na koncercie w ramach tej trasy, na dużo większej nowej sali tamtejszego Muzeum, pełnej mniej więcej do połowy, wraz z kilkoma znajomymi staliśmy pod sceną, był to koncert głównie siedzący, ale za nami dłuuuuuugo, długo nic się nie działo, odwrotnie niż w Gnieźnie. Ale nie jestem do tej pory przekonana, na sto procent, który klimat odpowiadał mi bardziej, chyba jednak ten Muzealny, bo wydaje mi się, że tam ludzie bardziej skoncentrowali się na muzyce, tu na zabawie. W Gnieźnie na wyraźną i głośną prośbę publiczności wybrzmiał bowiem punkowy „Kurort”.
Lubię czasem być na koncertach po raz któryś, bo potem łatwiej mi pisać z dystansem, pod wpływem emocji nie potrafię, ciągle szukam informacji i słów, potem nie zawsze wychodzi to na dobre, albo nie wychodzi wcale. Lubię gdy mam możliwość porównania czegoś co wydaje się na pozór podobne, i choć pewne elementy występu się powtarzają, np. to że muzycy po kolei schodzą ze sceny w trakcie pewnego utworu, to nigdy nie ma dwóch takich samych wersji, chyba że ktoś gra z playbacku…
Bardziej wytrwali mogli spotkać się po koncercie z zespołem.
Tekst
Ewa Jenek
zdj. Ewa Jenek & Robert
Ps. Teraz trochę prywaty, zabrakło mi w repertuarze utworu z filmu „Sara” odkryłam go na nowo, bo powtarzam sobie ostatnio filmy w reżyserii, Pasikowskiego, no i ten Linda powtarzający ten refren podczas sceny w klubie no i nie tylko wtedy z resztą. Utwór wkręcił mi się niesamowicie muzycznie i tekstowo, pasowałby bardzo moim zdaniem do formuły koncertu, to jest jeden z lepszych utworów Szpala, chociaż nie tak nośny jak chociażby „Spotkanie z…”
Ps 2. Osobisty apel: używajmy mniej mediów społecznościowych i telefonów na koncertach, oczywiście każdy ma do tego prawo, jeśli nie jest napisane inaczej, ale wtedy nie koncentrujemy się wystarczająco tu i teraz, zdarza się też, że dekoncentrujemy innych…