Śmiechem i performancem w opresję
Są artystki, aktywistki i jest Jana. Białoruska opozycjonistka, która swym sprytem walczy z reżimem, kobieta, która wizualizuje patriarchat i hakuje go od środka czy wreszcie twórczyni, co swe zaangażowane działania pokazuje jako stand-up, bo bez śmiechu nie ma rewolucji.
Jana Shostak do niedawna była prawie nieznana szerokiej opinii publicznej. Jednak wszystko zmieniło się za sprawą jej wystąpienia podczas którego opowiadała o sytuacji w Białorusi, a następnie przez minutę krzyczała, chcąc w ten sposób zwrócić uwagę na reżimowe represje dotykające mieszkanki i mieszkańców jej kraju. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że oglądający relację z tego wydarzenia, i to za sprawą lewicowej posłanki, zwrócili przede wszystkim uwagę na dekolt i odznaczające się sutki w biało-czerwono-białej sukience Jany. Jaka z tego powodu zrobiła się „inba” w sieci – chyba nie trzeba opisywać. Tymczasem aktywistka zamiast załamywać się, postanowiła wszelkie te kuriozalne sytuacje, przekuć w skuteczną walkę na rzecz represjonowanych rodaków i wolność w Białorusi, a przy okazji z humorem opowiedzieć o swoich emocjach. Tak jak to się stało także w Gnieźnie na zakończenie sezonu kulturalnego w Latarni na Wenei w stand-upie „Krzykucha. Stand-up (for your rights) comedy”.

Cały występ, który w chłodny i deszczowy wieczór zgromadził mimo wszystko liczną publiczność, zaczął się od monologu Jany na temat… wyborów miss. Bo też ta wytrwała dziewczyna, odziana na scenie jedynie w bikini, miała okazję startować w tego typu zmaganiach i teraz poprzez swój strój oraz przytaczane historie, dzieliła się tym doświadczeniem z gnieźnianami. Dzięki temu zgromadzone osoby mogły dowiedzieć się, że tzw. konkursy piękności to nadal powierzchowne show, gdzie liczy się wygląd i poza, i gdzie niekoniecznie warto przyznawać się, że jest się artystką lub iść do galerii sztuki w wieczorowej kreacji i konkursowej koronie. Wszędzie bowiem się jest „obiektem”, który nie ma nic do powiedzenia, więc nagłaśnianie sytuacji w Białorusi przez tego typu imprezę też nie było łatwe. Jednak Jana te wszystkie autentyczne sytuacje obracała w żart, więc bywało zarówno „straszno jak i śmieszno”.

Natomiast bardziej dramatyczne emocje pojawiły się po zmianie stroju przez aktywistkę, która zakładając swą słynną sukienkę z dekoltem w kolorach wolnej Białorusi, opowiadała jak za te barwy reżim w jej kraju wysyła ludzi do więzienia. A wystarczy tylko mieć… blond włosy z czerwonymi pasemkami albo wyrzucić karton po sprzęcie z firmy LG na którym też znajdziemy biel, czerwień i biel. Jana zaś chcąc nagłośnić sytuację tych osób – znów sięgnęła po swój dekolt i już w pełni artystycznie wraz z kolektywem Łaski, Kamilem Kotarbą oraz grupą pięknych zewnętrznie i wewnętrznie osób, stworzyła kalendarz #dekoltdlabiałorusi, gdzie środki z jego sprzedaży idą na pomoc rodzinom więźniarek i więźniów politycznych w jej kraju. Albo kiedy z innymi kobietami znów na dekolcie, wypisała nazwy zachodnich firm wspierających dyktaturę…

Jednak głos artystki najmocniej wybrzmiał po kolejnej „przebierance” w koszulkę z przekreślonym słowem uchodźca i napisem „nowak”. Jana bowiem postuluje żeby zamiast uchodźcy mówić po prostu „nowaki i nowaczki”, bo już taki termin określający osoby uciekające przed wojną, biedą czy dyktaturą, czyni je bliższymi, a więc wzmacnia też naszą empatię. Co ważne, bohaterka wieczoru używa go zarówno do swych rodaków jak i osób z arabskich czy afrykańskich krajów, przetrzymywanych w nieludzki sposób na polsko-białoruskiej granicy. A podczas gdy do tej perspektywy dorzuciła również rozważania o normalności, czyli czym jest ten stan w życiu i społeczeństwie oraz czy go jeszcze doczekamy i będziemy potrafili wtedy żyć, to ciary przeszły po plecach… Patrząc zaś na postać Jany, poruszoną w chłodny i deszczowy wieczór publiczność oraz humorystyczne, a przede wszystkim swobodne i potrzebne połączenie sztuki z tym co polityczne, to było zdecydowanie najlepsze wydarzenie w tym roku w Gnieźnie!