Słuchałem The Clash i pomyślałem o Mieszku stojącym nad chrzcielnicą
Z dr. Michałem Bogackim, dyrektorem Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie – o przedłużeniu kontraktu, pomysłach na dalsze działanie, wciągających wystawach, Interaktywnym Muzeum Gniezna, projekcie Piast Superstars, zespole pracujących osób czy jeszcze jednej, niesamowitej ekspozycji – rozmawia Kamila Kasprzak-Bartkowiak.
Kamila Kasprzak-Bartkowiak: Kiedyś, podczas jednej z prywatnych rozmów stwierdziłeś, że w życiu, choćby tym zawodowym, potrzebne są zmiany. Tymczasem w tym roku przedłużono tobie dyrektorską umowę w muzeum na kolejne lata. Nie obawiasz się stagnacji, wypalenia i tym podobnych zdarzeń?
Michał Bogacki: Dobre pytanie. Czy mam przez to rozumieć, że zauważasz już stagnację? Pewnie, że zmiany są potrzebne i że zawsze może nastąpić wypalenie. Póki co Urząd Marszałkowski, który mnie zatrudnia, chce ze mną współpracować, więc może nadal mam coś do zaoferowania i nie popadłem w rutynę.
Ja sam zaś nie czuję jeszcze wypalenia, bo mamy wciąż wiele projektów do zrealizowania. Każdy z nich jest inny, więc się nie nudzę. Nie mam jeszcze jakoś ochoty zakończyć współpracy z Urzędem Marszałkowskim – moim „szefem”. Mam nadzieję, że taki stan potrwa do końca tego trzeciego kontraktu.
K.K.-B.: Patrząc na to, jak wygląda dziś prowadzona przez ciebie instytucja, trudno oprzeć się wrażeniu, że pomysłów nie brakuje. Jak rodzą się te inicjatywy? To zespołowa burza mózgów czy może indywidualne zarażanie danym pomysłem reszty?
M.B.: To naprawdę różnie bywa. Zawsze jest ktoś, kto rzuci pomysł – w przypadku naszego zespołu niekoniecznie musi to być jeden z nas. Pomysłodawcy przychodzą również z zewnątrz. Wcale nie uważam, że działania, które realizujemy, są jakieś niezwykle nowatorskie. Najczęściej inspiracjami są wcześniej już realizowane projekty, dostosowane do naszych potrzeb, możliwości, tematyki, czasu i miejsca, w którym je realizujemy.
Przecież to, że pracujemy w muzeum, nie oznacza, że nie mamy doświadczeń z innych miejsc pracy, niemuzealnych zainteresowań czy wiedzy z zakresów niezwiązanych z muzealnictwem. Wystarczy mieć otwartą głowę…
Tyle tylko, że sam pomysł niewiele znaczy. Trzeba go dostosować do realiów, w jakich funkcjonujemy, a potem najważniejsze: zrealizować. W moim przekonaniu największą siłą naszego muzealnego zespołu nie jest wcale pomysłowość, a właśnie umiejętność realizacji chociaż części tego, co sobie wymyśliliśmy.
Pomysłodawca może być jeden, realizatorów musi być wielu. Cenię sobie ludzi z dobrymi pomysłami, ale jeszcze bardziej cenię sobie tych, którzy umieją je przekuć w czyn. Gdybyśmy jako zespół działali w innym miejscu, za inne pieniądze, to zrealizowalibyśmy dużo większe projekty, oddziałujące na dużo większą liczbę odbiorców nie tylko w kraju, ale i poza nim.
K.K.-B.: Zacznijmy od wystaw. Stałe ekspozycje zyskały godną oprawę i integralną formę, jak na przykład „Ceramika gnieźnieńska” lub „Sztuka romańska w Polsce”, zaś czasowe prezentacje, choćby w postaci ostatnich, czyli „Piast surwiwal. Człowiek i las 1000 lat temu” albo „Black Metal. Kowalstwo wczesnośredniowieczne” – to tematyczne i wciągające wyprawy w najdawniejsze czasy. To dziś wizualna norma w opowiadaniu o przeszłości?
M.B.: Skąd pomysł na nazwy? Bardzo prosty. Zabawy słowami („Sztukosłowiańskość”), skojarzenia (wspominany „Black Metal”), odwołanie do zjawisk popkulturowych (np. mój ulubiony Piast TOTAL WAR) – proste zabiegi marketingowe. Z tego typu działaniami mamy do czynienia na co dzień wszędzie wokół nas. My wykorzystujemy w tym przypadku doświadczenia specjalistów od nakłaniania nas do wydawania pieniędzy, do tego, abyśmy zechcieli się zainteresować jakimś fragmentem wiedzy o początkach naszego państwa. Tematyka naszego muzeum, niewzbudzająca zasadniczo skrajnych emocji, pozwala nam na pewne szaleństwo w tym zakresie.
Myślę, że to właśnie korzystanie z doświadczeń, rozwiązań, pomysłów niemuzealnych pozwala nam na robienie tego, co robimy, w taki sposób, jaki to robimy. Projektując wystawy i realizując działania popularyzatorskie, często szukamy inspiracji daleko od muzeów…
Dlaczego? Bo wcale nie uważam, że muzea są specyficzne w swojej działalności skierowanej do przeciętnego odbiorcy. Jesteśmy jak parki kulturowe, tematyczne, teatry, domy kultury, opery, teatry, wesołe miasteczka itp. Tyle tylko, że mamy inną ofertę. Wystawa ma się podobać, ma być prosta (słowo wieloznaczne), czytelna, zainteresować tematem i zainspirować jakąś część (10%) odbiorców, nie zaś epatować niezrozumiałą symboliką, którą w większości przypadków odczytać umieją tylko jej twórcy.
Jest w pewnym sensie towarem, tyle tylko, że atrakcyjności tego towaru nie mierzymy liczbą sprzedanych egzemplarzy, a liczbą osób, które czegoś się dowiedziały, wyszły zadowolone i podzieliły się tym z obsługą, znajomymi, za pomocą mediów społecznościowych itp.
To samo zresztą dotyczy zajęć muzealnych. Mają się podobać, zainteresować niektórych uczestników i „nauczyć” na przykład dwóch dat. Zresztą nie czarujmy się, wystawy robią nie tylko muzea, to samo zresztą z zajęciami, które prowadzimy. Od tych, którzy działają na rynku komercyjnie, dzieli nas jedno – mamy misję i wizję (sic! pojęcia żywcem wzięte z marketingu), zobowiązujące nas do popularyzacji i edukacji w zakresie dziedzictwa kulturowego.
Takie podejście nie dotyczy tego, co jest rzeczywistą specyfiką muzeów – kwestii związanych z gromadzeniem, katalogowaniem i przechowywaniem zbiorów. To jest akurat część naszej działalności, z której niewielu zdaje sobie sprawę, a która stanowi prawdziwy sens naszego istnienia.
K.K.-B.: Z kolei osobny temat to prezentacje plenerowe realizowane w różnych częściach miasta przez osoby tworzące Interaktywne Muzeum Gniezna. To przez fakt, że najnowsza historia miasta, czyli ta z XIX i XX wieku, jest bliższa i dobrze z nią wychodzić do odbiorców?
M.B.: IMG to przejaw naszej działalności jako muzeum regionalnego – statut zobowiązuje nas nie tylko do dbania o dziedzictwo początków państwa polskiego, ale również Gniezna. Przyjęliśmy zasadę, że w siedzibie muzeum, w działaniach poza Gnieznem, a także w internecie realizujemy przede wszystkim działania związane z tematyką zawartą w naszej nazwie.
Z kolei historia miasta i regionu prezentowana jest w Gnieźnie i okolicznych miejscowościach. Dlaczego? Z wielu powodów. Po pierwsze, łatwiej dotrzeć do ludzi. Po drugie, opowiadanie na przykład o historii poszczególnych gnieźnieńskich ulic, czy to w formie spaceru z przewodnikiem, czy wystawy plenerowej na tej właśnie, konkretnej ulicy jest bardziej przystępne dla odbiorców.
Fot. Waldek Stube