Skrzypce są przedłużeniem mojego serca

Z młodą gnieźnieńską skrzypaczką i wokalistką Sarą Powagą – o zdobytym stypendium, gnieźnieńskiej Szkole Muzycznej i bydgoskiej Akademii, ważnych pedagogach, wybranym instrumencie, a także rozwoju, inspiracjach, zespołowym graniu oraz bliższych i dalszych planach – rozmawia Kamila Kasprzak-Bartkowiak.
Kamila Kasprzak-Bartkowiak: Na początku października zostałaś laureatką pierwszej edycji Stypendium Kulturalnego Miasta Gniezna im. Sławomira Kuczkowskiego. Spodziewałaś się tego wyróżnienia?
Sara Powaga: Kłamałabym, mówiąc, że nie zdawałam sobie sprawy z potencjału koncepcji, jaką przedstawiliśmy. Pomysł był dokładnie przemyślany i przedyskutowany zarówno z moim przyjacielem, organistą Krystianem Klejem, z którym organizujemy koncert, jak i z prof. dr hab. Pawłem Radzińskim, u którego się uczę. Miałam zatem nadzieję na sukces, ale też nie wiedziałam, kto jeszcze złożył wniosek, więc nie zapeszałam. Cieszę się z tego wyróżnienia i nie zamierzam go zmarnować. Jak tylko sytuacja w kraju pozwoli, zaczniemy przygotowania pełną parą.
KKB: Jak zaczęła się twoja przygoda ze światem muzyki?
SP: Ciężko stwierdzić, że talent muzyczny wyssałam z mlekiem matki (śmiech). Moi rodzice nie są muzykami. W zasadzie tylko dziadek wykazywał zdolności muzyczne i swego czasu występował na festiwalu jarocińskim z zespołem Fan Art.
Pomysł grania na skrzypcach wpadł mi do głowy jednak dzięki mojemu tacie, który zawsze oglądał Koncert Noworoczny z Wiednia. Podobno, kiedy miałam trzy lata, to grzecznie obejrzałam cały koncert, wzrokiem śledząc smyczki. Od tego czasu mówiłam, że chcę grać na skrzypcach. Ja nie pamiętam tej historii, ale musiało tak być, ponieważ skrzypce zostały przy mnie do dziś.
Grę na wymarzonym instrumencie zaczęłam w wieku 7 lat w gnieźnieńskiej szkole muzycznej w klasie pani mgr Izabeli Dudy. Później kolejne 12 lat nauki w tejże szkole, różne zespoły, aż w końcu bydgoska Akademia Muzyczna i wspaniałe orkiestry.

KKB: Jaką rolę odegrała w twoim życiu gnieźnieńska placówka i jej pedagodzy?
SP: Bywało różnie. Oprócz skrzypiec również śpiewałam i działałam w muzyce rozrywkowej i nie zawsze było to mile widziane. Jednak z perspektywy czasu jestem wdzięczna szkole za możliwość nauki.
Pani Izabeli Dudzie dziękuję za naukę gry na skrzypcach, za cierpliwość przy fałszywych dźwiękach, ale też za wychowanie twardą ręką. Zawiozła mnie do mojego Profesora, który razem z nią przygotowywał mnie do egzaminów dyplomowych i wstępnych na AM. Dziękuję również pani Agnieszce Malanowskiej, która odkryła u mnie słuch absolutny i która zawsze absolutnie we mnie wierzyła oraz poszerzała moje horyzonty, jeśli chodzi o teorię muzyki.
Po latach wiem, że dużo zawdzięczam każdemu nauczycielowi. Wszystko to, co przeżyłam, spowodowało, że jestem silniejsza. Niekiedy bolało, nawet bardzo, ale nie ma co do tego wracać. Dziś jest dobrze.
KKB: Tymczasem w tym roku zdałaś licencjat na Akademii Muzycznej im. Feliksa Nowowiejskiego w Bydgoszczy, o której dwa lata temu podczas rozmowy z Jarkiem Mikołajczykiem mówiłaś, że „tam odnalazłaś swoje miejsce na świecie”. Czy tak jest do dzisiaj?
SP: Zdecydowanie nic się nie zmieniło w tym temacie. Będąc w klasie profesora Radzińskiego, czuję się maksymalnie bezpiecznie. Jest wybitnym pedagogiem i artystą. Bardzo cenię to, że nie skupia się tylko na tym, żeby dany utwór był zagrany równo i czysto. To jest nasz obowiązek. On daje nam wskazówki, które pozwalają nam rozwijać się pod kątem artystycznym. Jak pobudzać w słuchaczu emocje, a nie tylko wrażenia na zasadzie „o, ale super gra technicznie”.
Z orkiestrą Profesora mogłam zagrać w Hiszpanii czy Rosji, zwiedziłam kawał świata. Będę mu wdzięczna do końca życia.
Poza tym na naszej uczelni jest naprawdę wybitna kadra pedagogów, z którymi mamy też możliwość grania na scenie. Teoretycy są również świetni, są pasjonatami, których z przyjemnością się słucha. To są naprawdę cudowne doznania dla mnie jako studentki.
Dzięki Akademii poznałam wspaniałych ludzi z Polskiej Orkiestry Muzyki Filmowej. Proszę mi wierzyć, że zagranie na jednej scenie z takimi artystami jak Justyna Steczkowska, Krzysztof Cugowski czy Igor Herbut to absolutna radość.
Zawsze chciałam zagrać w katowickim Spodku, Hali Stulecia i Filharmonii Wiedeńskiej.
Przez to, że koncertowałam z Polską Orkiestrą Muzyki Filmowej, zagrałam już w Katowicach i Wrocławiu, a już pod koniec miesiąca będą ogłoszone wyniki konkursu, w którym brałam ostatnio udział, więc może i w Wiedniu się uda.

KKB: Powiedz coś więcej o skrzypcach. Poza muzyką skrzypcową, jakie gatunki muzyki lubisz najbardziej, co cię inspiruje?
SP: Nie wyobrażam sobie życia bez skrzypiec. Ratują mnie. Jest radość – są one, jest smutek, ból – są one. Skrzypce są przedłużeniem mojego serca. Wiem, że to brzmi górnolotnie, ale naprawdę tak jest. Nie zawsze wszystko mogę powiedzieć wprost.
Nie chcę się dzielić swoimi problemami czy smutkami. Żyjemy w takich czasach, gdzie niestety ludzie lubią wykorzystywać takie rzeczy do nie zawsze fajnych celów. Dlatego, jeśli nie chcę o czymś mówić, to po prostu gram. Wtedy jest mi lepiej.
Co do gatunków muzycznych – słucham różnej muzyki. Od klasycznej, przez jazz, do rocka. Znasz mnie, nie cierpię się ograniczać. Życie jest za krótkie. Trzeba wycisnąć z niego, ile się da.
Moją nieustającą inspiracją, jeśli chodzi o skrzypce, jest oczywiście mój Profesor, bo inaczej nie da się zbudować relacji mistrz i uczeń. Oprócz niego oczywiście niezmiennie Dawid Ojstrach. Pisałam o nim pracę licencjacką i grałam na dyplomie Koncert skrzypcowy Arama Chaczaturiana, który został jemu dedykowany. To również była ogromna radość, niesamowite przeżycie.
Inspiracją wokalną jest dla mnie Florence Welch – artystka w każdym calu. Z polskich wokalistek najbardziej lubię Justynę Steczkowską, zwłaszcza za utwór „Myte dusze” czy płytę „Anima”.
Fot. Dawid Stube
Cała rozmowa na portalu Kultura u Podstaw:
https://kulturaupodstaw.pl/skrzypce-sa-przedluzeniem-mojego-serca/