Siostry w książce Moniki Białkowskiej, nasze siostry
„Oblubienica, wola Boga, powinnaś się o to oskarżać, cierpienie dla Jezusa to słodycz”… Te słowa słyszą najczęściej nie tylko w aspiracie, postulacie czy junioracie. Słyszą je nie tylko te, które zgodziły się opowiedzieć autorce o tym jakie było ich bycie Siostrami. Zaznaczmy zapewne nie wszystkie z sióstr właśnie te słowa słyszą najczęściej, być może i te z nich, które opowiadają swoje emocje o miejscu, którego tak pragnęły, a z którego odeszły, i one też nie tylko te słowa słyszały, jest jednak coś co sprawiło, że je zapamiętują zwłaszcza w pamięci emocjonalnej…
A co jeśli Jezus nie jest zwyrodnialcem i nie jest mu dobrze, nie jara się tym – gdy któraś z Sióstr: musi, powinna, chce cierpieć? Jeśli On tego nie pragnie dla swoich oblubienic? Jeśli nie pragnie, nie karmi się cierpieniem kogokolwiek?
Zostawmy komentarz dygresyjny i nonsens idei radości z cierpienia, którą miałby czerpać, ten który wydał się by cierpieć za innych. Nie mamy też kompetencji autorki, tu trzeba pamiętać, w przypadku tej książki że Monika Białkowska nie jest kosciółkową dziennikareczką jak aamen w pacieżu, jak jakim mnie Boże stworzyłeś takim mnie masz to pani doktor teologii fundamentalnej. I zonk bo nie zarzucisz jej herezji, cholera i moherowy beret ale i biret purpury spada bez argumentu. Pani Moniko wracamy jednak do publicystyki, zostawiamy dywagacje teologiczne i ocenianie. Najłatwiej odnieść się do tych spektakularnych mocno medialnych „nadurzyć” jest jednak wiele prozaicznych, prostych prawie nierozpoznawalnych podskurnych sytuacji.
Autorka jest tu totalnie non-judgmental. Podjęła się wysłuchać, zapisać, zredagować. Pytania, które pojawiają się od niej, w żadnej mierze nie sugerują, nie stawiają tezy. To nie jest łatwe, tak przypuszczamy. Wiemy, że nie jest łatwe w sensie pracy publicysty, reportera – choć jest elementarne. Przypuszczamy w tym konkretnym przypadku, ze np. nie łatwo ugryźć się w język, by nie skomentować absurdów teologicznych w opowiedzianych zwyczajach zgromadzeń. Monika Białkowska, chowa swoje emocje, nie ma tu wzburzenia, czy jakiegoś jprld to kosmos, niemożliwe, kogoś pogięło… No Comments. I powiedzmy szczerze tak tylko można uszanować czyjeś emocje. Niemal terapeutyczna umiejętność – kanon bo wszystko można skomentować a jednak nie emocje. Komentarz wobec owijania się drutem przed snem by wynagrodzić Chrystusowi albo jego Matce za grzech np. rozmowy ze współ siostrą…Nie byłby jedynie komentarzem wobec zgromadzenia, jasne, że ktoś tam powinien posprzątać. Ale ani Białkowska ani my. Jasne, że aż chce się zapytać ej a co tobie było? ty głupia byłaś, że się na to godzić czy coś nie halo? Reporterka, nie pyta jednak o to, bo wie, że nikt z nas nie czuł tych emocji, bo wie, że najprościej to wykpić…Tyle, że to byłaby kpina z czyjejś miłości tu nie ma znaczenia czy to miłość do Chrystusa, czy do Zenka, nie ma znaczenia, czy Ty lub ja wierzymy w Jezusa Boga, nie ma znaczenia, że jego historia sprzed 2 tys. lat może się zdać fikcją. Prawdą i to najczulszą i najgłębszą są emocje dziewczyny która chce, która kocha…
Rozmówczynie Moniki Białkowskiej nie są z żadnego klucza, tu nie ma dobierania sióstr, byłych już sióstr by poszło w pięty, zgromadzeniom, Kościołów, komukolwiek. Autorka wie jest problem, tych, które musiały sobie z emocjami z bagażem często piętnem odejścia radzić same…być może jest problem szerszy. Autorka nie szuka sensacji. To nie jest książka obliczona na sukces kasowy. Nie da się jednak pominąć, że jako osoba z wewnątrz wyczuła totalnie moment. Tylko patrzeć jak teraz wypłynęła rzeka wspomnieniowych ścieków kipiących sensacją, malwersacja, gwałtem i masturbacją. Niebawem pewnie nawet IA będzie mnożyć byty podobnych książek, może nawet prawie tak samych. Prawie robi jednak różnicą. Tu pojawia się też pytanie jak mają sobie dać rade po wyjściu? Wiele zrezygnowało z nauki i innych pasji. Jak znaleźć teraz drogę?
W Siostrach Białkowskiej, nie ma komentarza, nie ma jątrzenia czy podjudzania. Nie podkręca się tu atmosfery. Monika Białkowska nikomu tą książką nie chce dowalić – nie ma po co tego robić. Podskórnie wrażliwy słuchacz wyczuje być może troskę i pewną czułość nie tylko wobec tych, które szukając Nieba przeszły czasem Piekło, ale też wobec samych zgromadzeń, może nawet Kościoła. Miało więc nie być dywagacji.
Trudno nie spojlerować w recenzowaniu czegoś co porusza. To 11 opowieści, często kompletnie różnych dziewczyn, kobiet. Opowieści o mikroświatach, niby dalekich od patriarchatu. Opowieści o miłościach, tęsknotach często o rozczarowaniu raczej przenicowaniu wywróceniu jak mawiała babka Mikołajczykowa na wrębki. Nie czyta się tego jak narodowe czytanie Orzeszkowej – wszyndzie gdzie się da, i przez kogo sie tylko da. Raczej trzeba przysiąść na ryczce, żeby blisko przy ziemi czytać i żeby nie było za wygodnie. Nie zabijesz Siostrami budy jazdy spóźnionym pociągiem, chyba, że umiesz powstrzymać irytację, wkurzenie a czasem płacz, choć bywa i uśmiech. Bo niektóre rozmówczynie potrafią się dziś już po latach terapii uśmiechać. Jak mawia Waldemar Nowak: dystans do traumy jest objawem zdrowienia.
Książka.
Wbrew przytoczonemu fragmentowi opowieści o nadużyciach sexualnych, czy generalnie problemów z seksualnością nie ma w tej książce wiele. Dwa przypadki na 11 opowieści. O dwa za dużo, jeśli weźmiemy pod uwagę, że dość regularny gwałt, a i długie uporczywe nękanie przez siostrę Agatę bohaterki pierwszej opowieści. Wspomnimy jeszcze bezskuteczną ucieczkę do innego klasztoru, do Karmelu gdzie i tak przenika gwałcicielka…Brak słów. To jednak po prostu brak słów, kogokolwiek by to dotyczyło, zakonnicy, nauczycielki ekspedientki – przełożeni współwinni. Bez spojlerowania.
Są tu dramaty bezsensu, braku czasu na modlitwę w zakonie kontemplacyjnym zamkniętym…Wysłanie wbrew zdolnością inklinacją, zainteresowaniom na studia ekonomiczne, bo taki kaprys mateczki albo potrzeba w zgromadzeniu, albo bo tak przełożone rozpoznały, że taka jest wola Boża…Chrystus tak chce, cholerna manipulacja by złamać bo trzcina jest człowiek. Pascal jednak widział, że trzcina oszalała, że złamana trzcina nie odrasta. A Chrystus nie jest nie jest sadystą. Dramaty tych, w których wrzuca się nieustannie, ze odejscie to zdrada, że nie sprostały…Bezbrzeżny dmuchany na chama balon wyrzutów sumienia. Nigdy nie ma orzeczenia o obopólnej winie, bo jak by to było, gdyby to Chrystus oblubieniec nie zadbał o coś w tej cholernie przecież intymnej relacji. Więc On na pewno nie. To nawet teologicznie byłoby bzdurą. A Zgromadzenie? Przecież Zgromadzenie jest, i to nawet bardziej niż wola Boża. Spowiednik, e to facet co on wie o babskich siostrzanych sprawach i na szczęście obowiązuje go tajemnica spowiedzi…Więc to ta co odchodzi była zepsutym jabłkiem. W zgromadzeniach bywają terapeutki jest lepiej… Jest tak lepiej, że skojarzenia z sekta bywają nadal mimowolne mimowolne. W czasie menstruacji szmatka zamiast podpaski i jedzenie z dala od stołu czystych. Pomijamy największe kurioza i odbieranie godności. Czytelnik ma prawo do własnego poruszenia, w kurwu, żalu i tego poczucia bezsilności…
Zgodnie z kanonem zawodu, Monika wysłuchała, nie komentuje emocji i relacji Sióstr. A jednak równie zgodnie ze sztuką nie pozostała obojetnie. Doświadczenie dziennikarskie i prawo prasowe sprawiło wyraźne odcięcie relacji – opowieści od rzeczowego “ Co słyszy sąsiadka zzaściany”. Tu bez trololo czym jest godność, ze nie ma klauzuli zwalniającej z praw człowieka, nie ma żadnej do cholery świętości czy widzimisię zwalniającej zgromadzenia czy jakiegokolwiek miejsca – skupiska kobiet w których zwolniono by organy prowadzące z higieny menstruacyjnej. Fragmety o szmatkach czy podkładach dla dzieci zamiast podpasek higienicznych przywodzą na myśl rozrywający serca reportaż autorstwa wypędzonej z Chin Xue Xinran – “Dobre kobiety z Chin. Głos z ukrycia”. Monika Xinran opisuje plemię kobiet, które przekazują sobie niejako w spadku liście pewnej rośliny by nimi zabezpieczać się w czasie krwawień. Na Boga Boże widzisz i nie grzmisz? A to podobno Twoja wola…
W przypadku przemocy w rodzinie powoli wiemy, że milczenie sąsiada czy sąsiadki jest współwiną. A sąsiadka z celi, kiedy godzi się w osobę przez ostracyzm, przemoc psychiczną, budowanie zależności, odcinanie dróg…To jednak nie może być proste w świecie w którym pokory uczy się przez jedzenie na osła. Siostra z nogą przywiązana do stołu spożywająca obiad na podłodze w pozycji osła, Jeśli taka sytuacja jest akceptowalna, to tu nie ma pytań o przemoc i o rozsądek.
I ten słowniczek, życia zakonnego a nade wszystko instrukcja rozpoznania czy grupa w której jesteś jest sektą. Prosta ankieta.
Dobrze, wartko redagowane opowieści. Imiona bohaterek, jeśli nawet fikcyjne dodają wymiaru osobowego. To jest literatura faktu i solidna wrażliwa reporterska robota oszczędnym piórem. Forma adekwatna do treści Odpowiedzialna publicystyka. Z otwarciem oczu w suplemencie z nazwaniem rzeczy po imieniu…
Ważna książka dobrze by było gdyby poszła za nią dyskusja w Kościele, w zgromadzeniach. Bo jak podkreśla Białkowska ale i jej rozmówczynie to nie tak, że zakon to zuo, że zgromadzenie to włosienica i podkłady szpitalne zamiast podpasek. Nie ma w tej książce negacji sensu czy możliwości bycia szczęśliwą w zakonie. Nareszcie zostało powiedziane jak bywa, nazwane, a przede wszystkim pochylamy się nad dramatem konkretnych kobiet a nie bijemy czołem przed świętym zgromadzeniem.
Możesz tez posłuchać