Jeśli postmodernizm zabiera nam oparcie w świecie, to młode pokolenie może być naszym przewodnikiem. Jeśli zwątpiliśmy w szczere idee i bezkompromisową postawę, to znów młodzież przywraca nam wiarę, choć robi to całkiem na własnych zasadach, czyli inaczej niż sobie wyobrażamy.
Przełożony z lipcowej niepogody na pierwszą sobotę sierpnia koncert młodych rapowych wykonawców w Latarni na Wenei, okazał się właśnie tak zaskakującym miksem, że mój sceptyczny stosunek do hip hopu stracił rację bytu, podobnie jak niegdyś w przypadku niejakiego Szegetza. Bo też występ ukraińskiej artystki Svet oraz gnieźnieńskiego Magika Dyspozytora, kochambezn0 i Merita, rozwiał obawy, że pojawią się jakieś prostackie ego teksty czy oklepany bit.
Svet zatem to piękna, młoda i utalentowana poetka, raperka, performerka oraz skrzypaczka z getta w Donbasie, a także producentka z Warszawy Illa Maze. Takie połączenie już zwiastowało muzyczną ucztę, ale kiedy dziewczyna stanęła na latarnianej scenie – zmaterializowała się ona w pełni. Ten wulkan energii, którym w istocie był jej wykon, czyli wyśpiewywane z prędkością karabinu maszynowego teksty oraz towarzyszące im doprawdy „tłuste bity” czyli ciężkie i nieoczywiste brzmienia, szybko rozbujały publikę. Szkoda tylko, że ta ostatnia nie była aż tak liczna jak przy innych koncertach, a pod sceną bawili się głównie znów młodzi. Tyle, że potencjał Svet zarówno jako tekściarki, ale też ikony stylu w dobrym tego słowa znaczeniu (patrz instagram twórczyni: @plebeianss) czy wreszcie muzyczny, gdzie jej podkłady to połączenie gatunków niekoniecznie od razu kojarzonych z hip hopem – pozwala wierzyć, że na jej kolejnych występach będzie tylko więcej odbiorców.
Natomiast Magik, kochambezn0 i Merit, zapewne mieli łatwiej przez swoją lokalną rozpoznawalność. Niemniej jednak od początku do końca zadbali o uwagę publiczności zarówno swoją ekspresją, jak i dalekimi od wspomnianego prostactwa rymami oraz bitami przywodzącymi na myśl kawałki z przełomu lat 90. i dwutysięcznych. Jeśli więc spojrzeć na te pierwsze, to emanowały one rozdzierającą metaforą życia tu i teraz, które może być nie do zniesienia bez bliskiej osoby („Fightclub (nic nie zastąpi mi Ciebie)”), owiane mrocznymi pragnieniami („Redroom”) czy krytyką patologicznego rynku rentierów i patodeweloperów („Spróbuj wynająć mieszkanie”). Nie ukrywam, że ostatni utwór jako prospołecznej aktywistce był mi najbliższy, podobnie jak przypinka z gnieźnieńskiego Marszu Równości przyczepiona do paska kochambezn0, ale młodzi muzycy ujęli tak naprawdę siłą uważnej świadomości poruszanych tematów. Brak egoistycznych przechwałek czy pogardliwych refleksji o świecie i innych, to ich ogromny atut, zaś zaśpiewany na koniec kawałek Peji tylko potwierdził dobry kierunek. Z kolei wracając jeszcze do bitów, to pobrzmiewały w nich zarówno rockowe jak i psychodeliczne czy popowe inspiracje.