Wałbrzych, miasto, w którym z jednego krańca na drugi przejechać trzeba blisko 20 kilometrów. Jeden z taksówkarzy obliczył dokładnie 18 km. Podobne odległości dzielą, byłe królestwo dolnośląskiej porcelany, od kilku magicznych miejsc. Zostawmy sam Wałbrzych. Piękne miasto z odrapaną reputacją, powoli podnosi się z biedy. Dziś interesuje na Sokołowsko. Kontekst Sanatorium of Sound.
![](https://popcentrala.com/wp-content/uploads/2024/08/image.png)
Przyjechaliśmy tu, nie po śladach Empuzjonu. Nie da się ukryć Görbersdorf, historia leczenia gruźlicy i Mieczysław Wojnicz to opowieści, których śladów szuka się tu mimo woli. ”In Situ”, Bożenny Biskupskiej, artystki, którą mieliśmy okazję poznać, wpisuje się w nowy regionalizm profesora Tadeusza Sławka. To jednak ten krok dalej, krok w kierunku sztuki, która może permutować w każdej niemal przestrzeni. Warunek jest jeden: musi się to dziać i być w związku z miejscem, być „w miejscu” (In Situ).
W innym wymiarze niż Kreuzberg i Campden a jednak właśnie „w miejscu” tak rodzi się nowe Sokołowsko i powstaje Sanatorium Sztuki.
![](https://popcentrala.com/wp-content/uploads/2024/08/DSC01621-1024x592.jpg)
Gdybyśmy szukali mikro analogii, być może Latarnia na Wenei byłaby tą enklawą, niewielkim ogródkiem “In Situ” w Gnieźnie. Inne tu realia, inne konteksty. Sztuka się dzieje tu „w miejscu”, ma nierozerwalny związek z Sanatorium dr. Brehmera. Nawet gdy: rzeźby, obrazy, instalacje i dźwięki mogłyby i pewnie czasem dzieją się “gdzie indziej” – ich kontekst tu w miejscu – w Sokołowsku mocno nabierają „w miejscości”. Nawet jeśli rzeźby Bożenny Biskupskiej powstawały „gdzie indziej” – tu jest ich miejsce. ”Przeganianie myśli” Biskupskiej płynie.
Przyjechaliśmy jednak „In Situ” by doświadczyć w tych pięknych okolicznościach przyrody i architektury „Sanatorium of Sound”. Kiedyś powstawały tu pierwsze prysznice nowożytne, leczono powietrzem i zimną wodą, teraz to sanatorium sztuki. W tym konkretnym czasie przede wszystkim leczyć miał i leczył – dźwięk.
W materiałach dziennikarskich sporo przewija się o: elektronice i eksperymentach muzycznych i dźwiękowych.
![](https://popcentrala.com/wp-content/uploads/2024/08/DSC01659-1024x568.jpg)
Etykietowanie jest zupełnie nieprzystające i stereotypowe. Muzyka, którą przyklejamy choćby do Berlińskiego — CTM Festival i metkujemy eksperymentem czy elektroniką eksperymentalną – sugeruje trudność w odbiorze. Nie jest jednak prawdą, że tę muzykę odbierają jedynie Japończycy, Berlińczycy, mieszkańcy Kolonii i zakręceni Polacy o dziwnej wrażliwości lub snobujący po artystowsku. Tak nie dzieje się w Sokołowsku. Zostawmy jednak zarówno dziennikarską nieporadność, jak potrzebę określania, którą miewa publiczność.
Nie trzeba być neoroatypowym, lub w jakimś rodzaju inności, by zachwycić się Olą Chciuk, Thomasem Ankersmitem i jego syntezatorem modularnym Serge, Judith Hamann z brzmieniami wiolonczeli w parku za gmachem sanatorium. Podobnie z Gerardem Lebikiem kuratorem Sanatorium of Sound, niezwykle mocnym — otoakustycznym Marcinem Pietruszewskim i jego syntezą dźwięków.
![](https://popcentrala.com/wp-content/uploads/2024/08/image-1-1024x585.png)
Nie udało nam się dotrzeć na otwarcie festiwalu. Zarówno jednak twórczość Zbigniewa Karkowskiego, jak i perkusyjny skoncentrowany i bardzo intuicyjny Aleksander Wnuk jest nam dobrze znany.
Zaprzyjaźniona z nami historyczka sztuki i kuratorka wystaw Magda Robaszkiewicz związana ze Spotkaniami z Zabytkami zapewnia, że została zauroczona. To oznacza, że był to niesamowity koncert Aleksandra Wnuka i Piotra Peszta. Wnuk bezsprzecznie wybitny perkusista/perkusjonalista (porównywalny mimo zupełnie innej wrażliwości z Paulem Wirkusem). wsparty przez narzędzia cyfrowe Piotra Peszta, Oni -musieli postawić poprzeczkę festiwalu bardzo wysoko. Kompozycja Form and Disposition grana w 2022 roku na festiwalu Sacrum i Profanum, zapewne brzmiała i płynęła inaczej. Aleksander Wnuk podkreśla, że dla niego istotna jest przestrzeń w której gra. Kino kawiarnia w Sokołowsku to dość skoncentrowana sala — z ciekawą akustyką. Tutaj zapewne wiele racji ma Magda Robaszkiewicz koncert był bardzo mocno osadzony w “In Situ”. To było granie tu i teraz w tej przestrzeni. Ciekawe preparowane dźwięki blach i zestaw perkusyjny, plus Abletanowa cyfrówka. Zjawiskowy początek. Wierzymy Magdzie, bo mieliśmy okazję w innym miejscu.
Sanatorium dźwięku to jednak zjawisko ponad brzmieniem i kompozycją. To miejsce magiczne otoczone górami i to architektoniczne, roztacza urok. Józef Robakowski nazywa tu pewne przestrzenie Kątami Energii. Park, ruiny Sanatorium, Kino Kawiarnia – wszystko to miejsca niezwykłej wolności artystów i odbiorców. Jesteśmy tu — my odbiorcy – Slow. Jeśli nie zdążymy, na którąś prezentację nie odczuwamy stresu. Dźwięki z parku dochodzą do nas, kiedy siedzimy na kawie i zapiekance — podobnie dobrej jak Sound, słyszymy Department of Sound Katowice z Dymiterem i Piotrem Ceglarkiem.
To tworzenie, a raczej dzianie się „w miejscu„, nie pozwala się śpieszyć, bo wrażeń moc. Nie chcemy walczyć z rezyliencją. Możemy mówić o zjawisku “rezyliencji sokołowskiej”.
Zwiedzamy z Olą pracującą w konserwacji zabytków, Dorotą — konserwatorką, Magdą — historyczką sztuki.
![](https://popcentrala.com/wp-content/uploads/2024/08/DSC01648-1024x575.jpg)
Czy ruiny, mogą roztaczać czar? Mogą i robią to.
Spotyka nas, zagaduje starszy pan. Pochodzi ze Lwowa, to znaczy jego ojciec, on jest stąd — jest „w miejscu”. Opowiada historię Sokołowska, przede wszystkim sanatorium gruźliczego. Zwraca uwagę, że na 77 stronie Empuzjona mamy Szczeliny Wiatrowe Lesistej Wielkiej i Małej. Mówi o Wojniczu, ale też o tym, że tam do góry, gdzie nie ma dachu były pokoje dla nieco uboższych. Jest też opowieść o cerkwi, która powstała, bo tu kuracjusze bywali z rodzin carskich. Wszystko skończyło się, zdaniem pana z wynalezieniem streptomycyny. Wcześniej, gdy jeszcze rządziła tu gruźlica, to było świetnie: własne świnie, wypieki, kuchnia.
Trudno w Sanatorium dźwięku, pominąć ludzi, którzy ewidentnie kochają to miejsce, oni też brzmią w tej muzyce. Kiedy pan pokazywał nam rzeźby, weszła pani Bożena – zostaliśmy przedstawieni. Nie da się ukryć, jesteśmy “w miejscu”. Sokołowsko to uniwersum — jesteśmy po krótkim czasie w swoim miejscu.
Wracając jednak do muzyki, po nią tu przyjechaliśmy. Wcześniej szukamy przyjaciela. Jest Marcin Pietruszewski z córeczką Haną i swoją partnerką Anteą. Antea pochodzi z Australii, jest wiolonczelistką. Hana ich córka, jeszcze nie ma roku, uśmiecha się bez przerwy. Marcin Pietruszewski jest zawsze „w miejscu”, kiedy odwiedza rodzinne miasto, jest u siebie w Gnieźnie. W Edynburgu, gdzie zrobił doktorat z kompozycji cyfrowej, jest u siebie. Jest też mocno Brerliński tam mieszka, jest bauhausowski — tam wykłada. Jeszcze nie wiemy, co zagra. Witamy się na niedźwiadka. Mocna to przyjaźń i uczeń przerósł mistrza. To najpiękniejsze w tym wszystkim. Zostawmy, póki co wspomnienia wspólnych zachwytów Pluramun, To Rococo Rot, Tarwater, Ewą Braun czy nawet Mouse on Mars.
![](https://popcentrala.com/wp-content/uploads/2024/08/454351756_10221843396108492_3027392872422914054_n-576x1024.jpg)
Teraz tu w parku, na świetnie skonstruowanych głośnikach gra Judith Hamann. Podobnie jak Antea – wiolonczelistka berlińska z Australii. Słychać klasyczną edukację. Tu nie ma przypadkowości, jest umiejętność. Okoliczność, miejsce koncertu – sanatoryjna oprawa, nie jest to jednak ani Kiepura, ani też ci, którzy tu grywali co dwa tygodnie jeszcze za dr. Brehmera. Mocno komponujący, a raczej konweniujący z okolicznościami parku, w których głośniki na drzewach, część słuchaczy w hamakach, na kocach.
Przechadzamy się też, by słyszeć przestrzeń. Kompozycja na wiolonczelę i taśmę. Solidnie, choć slow dźwięki. Nie mamy tu tempa i zwariowanej polirytmii. Judith pozwala wybrzmieć każdemu dźwiękowi. Przestrzeń pozwala odbierać koncert w dowolny sposób. To samo zagrane w sterylnej sali nabierało by innego wymiaru. Byłoby zapewne nie tak sanatoryjnym dźwiękiem.
![](https://popcentrala.com/wp-content/uploads/2024/08/454193750_10221843400308597_4125954030350197720_n-1024x576.jpg)
W Sanatorium Brehmera, którego neogotycki gmach postawił Oppler teraz kolejny akt. Tu próba realizacji człowieka poszerzonego, według McLuhana. Solenoidy, światło niebieskie a impuls elektryczny, ten pojedynczy zmienił możliwości perkusyjne człowieka. Przestrzeń, o którą chodziło artystom: reConvert / Roberto Maqueda / Mikołaj Rytowski / Fabrizio di Salvo – zagrała. Wysokie pomieszczenie, filary i ten brak urządzeń nagłośnieniowych. Impuls źródłem, a jednak dźwięk i światło – niebieskie wydają rozstawione w kręgu urządzenia. Brzmieniowo blisko pierwszych poczynań To Rococo Rot, ideowo jest tu więcej. Koncept wyzwalania impulsów, bez dyktatury nad jego konsekwencją – ciekawe. Koncert – wydarzenie samo w sobie magnetyzujące – kompletnie dopełnione miejscem i miejsce dopełniające. Szkoda, że część odbiorców na kwadrans przed końcem rozpoczęła wędrówki ludów. Zapewne to kwestia myślenia kolejnym wydarzeniu w Kino Kawiarni.
Wieczór prawie się rozpoczynał, gdy na scenie Kino Kawiarni stanęła Jessica Ekomane.
To już kolejny mocny punkt z berlińskiej sceny. Scena berlińska nie jest pojęciem ani etnicznym, ani geograficznym. Jeśli istnieje pewien wspólny core to o dziwo większość sceny stanowią w tym mieście artyści przynajmniej dwukulturowi. Judith rodem z Australii, Jessica z Francji, Marcin Pietruszewski z Polski, mimo tego możemy mówić o berlińskim sound’zie.
Ekomane zagrała zwarty koncert. Tu słuchacze otrzymali solidną dawkę zarówno polirytmii jak i transowości. Standard czterokanałowy pozwolił na solidną dawkę psychoaktywnych dźwięków. Koncert choć daleki od zdupiesiałych klimatów new age lub jogi oddechowej, mocno wentylował. To ten rodzaj dźwięku, rytmiki i brzmień po które jechaliśmy pół Polski. artystka nie wchodzi na drogę komfortu, własnego ale też komfortu odbiorcy. Wejście w jeden nurt narracji dźwiękowej, oswajanie się z biegiem kompozycji i silna bezwładność immersyjna, nie zapewniają stagnacji.
Pochłanianie przez dźwięki Ekomane, nie wyklucza zwrotów akcji czyli zwrotów melodii, czy przenikania się jej z hałasem. Zadziało się zwłaszcza w ostatniej części występu wiele nie tylko wysokich dźwięków. Dołem artystka gadała podskórnie. Niezwykle wsobnie przeżyliśmy ten koncert, choć mimowolnie też pospołu. Brakowało tu w Sokołowsku bergheimowego tańczenia. Choć jak mawia Marcin Pietruszewski w Bergheim tańczy się do wszystkiego, przy Ekomone byłoby to adekwatne.
![](https://popcentrala.com/wp-content/uploads/2024/08/454418689_10221843403108667_8634337438992808982_n-1024x576.jpg)
Ostatni w tym dniu, przed powrotem do bazy w Wałbrzychu przy Pl. Magistrackim 5, koncert, na który wystawiliśmy swoje uszy i serca grany był na „Serge Modulator”. Urządzenie miało stać się modulatorem dla każdego, produkowanym seryjnie. Dziś jest inaczej. Swój “syntezator” pionowy wystawił Thomas Ankersmit. Berliński artysta, związany także ze sceną Amsterdamu, wykonał specjalnie przygotowaną na Sokołowsko kompozycję. Zamówienie organizatora, wbrew pozorom, daje swobodę zagrania czegoś świeżego i bezkompromisowego. Pierwsze dźwięki i już zaczynało być jasnym, Ankersmit nie weźmie jeńców. Słuchacz albo pozostanie w sali do ostatniego brumienia albo z niej wyjdzie. Na tym polega sztuka, nie na handlu, tu nie ma ceny dyskusyjnej jest stała jakość. Muzyka się nie musi podobać. Jeśli nawet wizja Serge’a Tcherepnina, który maszynę wymyślił zakładała w teorii “syntezatory dla ludu” niestety żadna praktyka nie zakładała ludu dla syntezatora. Dziś hybrydowe urządzenie ogarnięte przez Random*Source na licencji – nadal używają najlepsi w te klocki. Mocna, momentami brutalistyczna kompozycja, oddziaływała na wyobraźnię, zwłaszcza przez pryzmat obecnej geopolityki. To ewidentnie wypływa dopiero w rozmowach po koncercie. Publiczność Sokołowska też nie jest jednorodna, może to dobre. Szukamy jednak kogoś kto podarowałby sobie i nam te wizje z Buczy a nawet Auschwitz i Gazy. Dźwięki, są dźwiękami, mają brzmienia, częstotliwość, amplitudę, fakturę czy gęstość. Tak bardzo chcemy pogadać o obiektach dźwiękowych, a nie konfabulacjach wyobraźniowych. Czy tam naprawdę były bombowce, wybuchy i apokalipsa?
Przegrywamy z większością jak zawsze. Rzecz jasna to dowód sugestywności artysty i jego dźwięków. Nieśmiałe pytanie o Objeckt sonore pozostaje nierozwiązane do jutra. Bardzo dobry koncert, niezależnie od rodzaju percepcji. Zasłużony aplauz.
Pożegnanie kilku znajomych, szybki kurs na parking koło Biedronki w Wałbrzychu. Dorota Osman odpada – jutro jej już nie będzie. Szybka “komunia”, jakie wywozi wyrażenia i czy znowu zobaczymy się przy okazji koncertu?
Niedziela, dzień święty te sprawy
Zatem jedziemy święcić w Sokołowsku. Wczoraj, to znaczy w sobotę, kilka refleksji. Magda o tym, że niby muzyka jest świecka, a jednak w odpowiedniej przestrzeni ma wymiar misterium lub pewnej duchowości. Zgadzamy się z tym, choć pobieżnie. Pobieżność nie jest niczym złym, jest poziomem wspomnianej rezyliencji.
Szybki ale nie niedbały sen. Brak pospieszności w ekipie o poranku. Tym razem na miejsce – do Sokołowska docieramy komunikacją zbiorową. Ulewa, zatem koncert zapewne w Sanatorium. Niewiele słyszymy przeczekując deszcz na przystanku. Pan w czapeczce PTTK opowiada o kamieniołomach, Kieślowskim i życiu w Sokołowsko 50 lat temu.
Docieramy na pierwszy koncert w sanatorium.
Preparowana perkusja, Hubert Zemler planowany był w Parku. Deszcz szybkie przejście do Sanatorium. Świetnie wyświecone ściany i malowane sklepienia stworzyły anturaż, który grał przestrzenią. Zemler, który pięknie bawi się ideami Cage, tu celebrował dźwięk w przestrzeni. Zemiter i Proszek to skojarzenia słuszne, choć ten akt był nieco inny stylistycznie. Wszystko co uderzało się, rzecz jasna nie samo, zarówno frazy rytmiczne lub polirytmiczne jak pojedyncze dźwięki, nie uderzało się samo. Skoncentrowany Zemler jeśli pozwala sobie na intuicyjne granie to jednak nie mamy wrażenia przypadkowości. Solidny zwarty mini koncert. To właśnie dobry koncept i pewna dyscyplina siadły pięknie i w tych murach i w uszach słuchaczy.
![](https://popcentrala.com/wp-content/uploads/2024/08/454351672_10221843405148718_5402013658520831960_n-1024x576.jpg)
Dla wielu, zwłaszcza tych „off sound” miłośników sztuki, przeżyciem nieco innego wymiaru było spotkanie z maestro Janem Robakowskim. Ktokolwiek przeszedł przez jakikolwiek szczebel szkoły artystycznej nie mógł nie uczyć się o dokonaniach polskiego kina analitycznego. Film o placu targowym, realizowany poklatkowo, oglądaliśmy na historii kina. Zatem spotkanie nieco mistyczne. Po latach Sanatorium of Sound dało możliwość konfrontacji. Ikony z książki i wykładów i żywego człowieka. To było bardzo żywe spotkanie. Mistrz kompletnie wydał się wolnym od klątwy Peselu. Ciekawe krótkie wprowadzenia do filmów, anegdotyczne – dały dobry wstęp. Filmy same w sobie dziś tylko nieco archaiczne, nie traciły jednak wymiary, tych, które otwierało drogę polskiej kinowej awangardy. Rzecz jasna ostatni prezentowany film o Łodzi Kaliskiej dziś w wielu fragmentach dłużył się, a jednak ten niby pijacki zwid bronił się w kilku epickich momentach i ten cudowny dźwięk.
![](https://popcentrala.com/wp-content/uploads/2024/08/454400575_10221843405228720_5615576939908832572_n-1024x631.jpg)
Przedostatni akt Festiwalu – Marcin Pietruszewski.
Okazało się nie byliśmy jedynymi, dla których bezpośrednim bodźcem, poza ideą miejsca i festiwalu był właśnie Pietruszewski. Ekipa nie tylko polskich berlińczyków ale i londyńczyków z Polski, poukładała plany tak by przeciąć się z artystą ale i jego muzyką.
![](https://popcentrala.com/wp-content/uploads/2024/08/454290428_10221843398988564_2200204283507583081_n-1024x578.jpg)
Gnieźnianin, Berlińczyk, Edynburczyk – człowiek, który od czasów licealnych konsekwentnie zmierza do realizacji artystycznych marzeń. Doktorant Marcusa Schmicklera (już z obronionym tytułem) wykładowca w Uniwersytecie Bauhaus. Paterny, klastry dźwiękowe oprawia już od młodych licealnych lat.
Początek koncertu dość poważny. Świetnie, momentami monumentalnym, dźwiękom wędrującym dokładnie w te miejsca przestrzeni systemu dźwiękowego, gdzie miały wędrować – towarzyszą światła w granatach i magenta. Całe show w pierwszej części – to przestrzeń dźwięków. Artysta jest tu po prostu operatorem, który nie skupia na sobie uwagi. baczny obserwator zauważa jednak ten specyficzny uśmiech, gdy w intelektualnej zabawie dźwiękiem Pietruszewski, szykuje się by dać słuchaczowi po kościach. Koncert jasno pokazał, że Marcin Pietruszewski mocno zgłębiał oto akustykę i słuchanie przez układ kostny. Ostatnia część koncertu, przypominała ten z CTM w Bergheim – gdzie publiczność tańczyła. Tu już słychać zabawę tymi na pozór poważnymi dźwiękami. Artysta podkręca zabawne dźwięki, sam widać zaczyna się świetnie bawić. Po mocnym przeczyszczeniu uszu, finał jest raczej radosny. The New Pulsar Generator sprawdził się w praktyce fantastycznie.
Ostatni akt.
Jeśli komuś brakowało obrazów do większości dźwięków tym razem otrzymał ich sporo. Finałowy koncert to THE FULLNESS COLLECTIVE / Aleksandra Chciuk / Joanna Dreczka / Natalia Kędzierska / Alicja Pangowska. Aleksandra Chciuk w nieco trudnej sytuacji, po wycofaniu się z Line Up-ui festiwalowego ze względu na zdrowie Hani Rani, to Chciuk mogła magnetyzować wizją muzyki, pięknej, takiej która mimo eksperymentu siadłaby w każde ucho.
Jeśli jednak ktoś nastawił się na dźwięki pianina, mógł się trochę nie tyle rozczarować co dziwić. Otrzymaliśmy do słuchania i oglądania wymagający projekt. Na ile było to działanie performatywne, z perspektywy fotela kinowego trudno ocenić. Introdukcja dźwiękowo intrygująca, z ekranem folii na przedzie sceny chyba nieco przeciągnięta, ciekawość i niepokój, pod koniec części bez dziania się obrazem zastąpiło znużenie. Pojawianie się obrazów zarówno aktorek w cieniach za ekranem zmienia percepcję. Tu zaczęła się wyłaniać opowieść. To co było siłą to pewna niedookreśloność przekazu. Jest pewien ciąg dalszy opowieści ze studni dźwiękolecznictwa. Akt, który zamykał prezentację w kinie pulsował: kobietą, drzewem, życiem, ziemią. Przynosząc coś na kształt katharsis.
![](https://popcentrala.com/wp-content/uploads/2024/08/DSC01736-1024x575.jpg)
Dla naszej ekipy to był koniec Sanatorium of sound 10. Nie koniec jednak Sokołowska, ani też koniec Sound.
Taksówka do Wałbrzycha, tu poznaliśmy Karolinę, która pracuje na Uniwersytecie Artystycznym w Londynie, okazało się jest naszą sąsiadką w hostelu. Na Sanatorium była drugi raz, mamy wspólnych znajomych. Znowu Pietruszewski.
Rozmowy o festiwalu zostawiamy sobie na jutro. W poniedziałek w planach Kopalnia Wałbrzych. Jak się okazuje kierownik Aleksandra ma jeszcze w zanadrzu Szczawno – taki prezent dla koleżanki od Spotkań z Zabytkami.
![](https://popcentrala.com/wp-content/uploads/2024/08/DSC01617-1024x594.jpg)
Wypadałoby podsumować? Sanatorium of Sound – 10 edycja. Świetna robota koordynujących Gerarda Lebika i Karoliny Kobielusz. Dobór wykonawców przedni. Generalnie – Pięknie.
W sobotę na spotify podcast Daleko od Metropoli. Dźwiękowa wersja z niespodziankami.
Jarek Mixer Mikołajczyk
zdj. AGM & JMM