Rewolucyjna energia i moc inspiracji
Tak można by w skrócie opisać bohaterów dwóch spotkań, czyli Marię Peszek i Jacka Dehnela, które w poniedziałek, po niezbyt optymistycznych eurowyborach, ale jednak na dobry początek nowego tygodnia – odbyły się w Centrum Kultury Scena To Dziwna.
I choć można zastanawiać się nad zasadnością organizowania podwójnego wydarzenia w zwyczajny poniedziałek czerwca, to wypełniony kalendarz powyższych gości, mógł ten pomysł wystarczająco usprawiedliwiać. Na pewno w przypadku Jacka Dehnela, któremu niekoniecznie pasowałby termin odbywającego się pod koniec lata Festiwalu Literackiego Preteksty, a i Maria Peszek, która swego czasu ze swoją książką zjeździła wiele bibliotek w kraju, teraz tym bardziej nie narzeka na brak zaproszeń literackich czy przede wszystkim muzycznych. Dlatego też poniedziałek 10 czerwca był dobrym wyborem, podobnie jak miejsce i wszyscy współorganizatorzy.
Na pierwszy ogień poszła więc rozmowa z Marią Peszek, którą z niezwykłym wyczuciem i dużą dozą sympatii poprowadziła Joanna Łacińska-Stube z eSTeDe. Przy wypełnionej sali i pełnej humoru swadzie wypowiedzi Marii oraz dociekliwej i spajającej całość Joannie, zainteresowani mogli więc rozwinąć wątki, z jak na razie jedynej książki tej piosenkarki i aktorki pt. „Naku*wiam zen”. Ten swoisty pamiętnik, ale też autobiografia i biografia, to bowiem zapis dość unikatowej relacji autorki z jeszcze bardziej znanym ojcem – aktorem, ale też reżyserem teatralnym czy pedagogiem Janem Peszkiem. Kiedy jednak dotarłam nieco spóźniona na spotkanie, Maria mówiła już o tym jak ważne są dla niej osoby ze społeczności LGBTQIA+, którym w swej twórczości i życiu poświęca wiele uwagi, ale też jak sama dla części społeczeństwa stała się niewygodna, bo – Im bardziej jest się wyrazistym, tym mniej się człowiek wszystkim podoba – wyznała. Było więc o tym jak do tego doszło, czyli, że cezurą, na pewno dla szacownych gremiów przyznających nagrody, stała się płyta „Jezus Maria Peszek”, która nie zdobyła tyle laurów i uznania, co wcześniejsze „Miasto mania” i „Maria Awaria”, mimo że ta druga już zwiastowała dla niektórych „kontrowersje” w opowiadaniu o intymności. Jednak to „Jezus Maria Peszek” uczyniła z artystki „śmieciową królową” mówiącą o „śmierdzących tematach”, jak opisała siebie w tym kontekście, bo któraż piosenkarka pozwoliłaby na zepchnięcie do marginesu i śpiewanie o tak niewygodnych sprawach jak załamanie nerwowe, brak wiary w Boga czy negacja patriotyzmu, który jest umieraniem za ojczyznę. Tyle, że Maria, co też potwierdzała w swych zapytaniach publiczność – ma w sobie rewolucyjną energię, którą co jakiś czas z siebie uwalnia, zaś książka jest ponoć momentem wyciszenia i jak pisze autorka: Tym razem nie używam zapałek. Nie wzniecam rewolucji. Nie krzyczę: „Róbmy dym”. Zeszłam z barykad. Chcę się podzielić opowieścią o niełatwej, ale wspaniałej relacji z ojcem, i ogrzać nią serca. Chcę zabrać was w podróż do źródła mojej siły, a przy okazji sama zrozumieć, skąd się wzięłam, taka, a nie inna.
Warto dodać, że choć część tej ciekawej i ważnej rozmowy mnie ominęła, to duch pięknej i nieegzaltowanej oraz pełnej szacunku relacji jej bohaterki z najbliższymi – ojcem, ale też wieloletnim partnerem życiowym Edwardem – cały czas był obecny. No i wyjaśniła się przy okazji niewtajemniczonym geneza tytułu publikacji, który po raz pierwszy zaistniał jako jeden z wersów akcji hot16challenge, czyli covidowej zbiórki na służbę zdrowia i jest połączeniem energii ze spokojem. Trochę jak sama Maria Peszek.
Natomiast spotkanie z Jackiem Dehnelem miało nieco inną dynamikę. Zorganizowane przez Gnieźnieński Uniwersytet Trzeciego Wieku oraz Bibliotekę Publiczną Miasta Gniezna, zostało więc otwarte przez szefową GUTW Danutę Wiśniewską, a poprowadzone przez bibliotekarkę Katarzynę Mikołajczewską-Modrzejewską. I niestety na początku zapowiadało się trochę „sztywniutko”. Być może przez mały stres, który udzielił się wszystkim, a może i czas, który potrzebny jest na tak zwane „rozkręcenie się”. Na szczęście jednak z minuty na minutę, po pierwszych ważnych kwestiach jak definicja domu czy bezpieczeństwa, rozumianych także w szerszym kontekście, co po wspominanych wyborach do Parlamentu Europejskiego i zaplanowanych na jesień prezydenckich w USA, nabiera barw grozy politycznej – gość robił się coraz bardziej otwarty i swobodny. Przełomem było jednak odczytanie przez niego notki będącej obserwacją posępnego właściciela restauracji komentującego swoje otoczenie. Ten moment i padające w notce zabawne sformułowania, już na dobre rozluźniły atmosferę wśród słuchających, a prowadzącą zachęciły do powędrowania w luźniejsze, co nie znaczy, że w błahe rejony. Było więc o serii retro kryminałów z profesorową Zofią Szczupaczyńską w roli głównej, które Dehnel wraz ze swym mężem Piotrem Tarczyńskim tworzą pod pseudonimem Maryla Szymiczkowa i w których ważniejsza od tego „kto zabił”, bywa historia Krakowa z przełomu XIX i XX wieku, ale też o różnicach między poważną, a lżejszą literaturą i że pierwsza nie unieważnia drugiej. Z tej ostatniej kwestii wyszedł zresztą piękny mini-wykład literaturoznawczy w wykonaniu gościa, który mówiąc o różnicach między poważniejszym, a lżejszym dziełem, przede wszystkim wskazał na „koszty emocjonalne”. Dlatego też pewnie „Lala”, będąca zapisem odchodzenia „na raty” babci Dehnela albo „Saturn” opowiadający o patriarchalnej rodzinie, są w tym znaczeniu poważniejsze niż poprzedzone dogłębnym riserczem i napisane z nie mniejszym trudem, ale bez osobistych wątków, przygody Szczupaczyńskiej. Bo, jak trafnie zauważył pisarz: – Urwanie cudzej nogi nie boli tak jak skaleczenie się we własny palec.
A poza literaturą, to było jeszcze o tym co wkurza naszego bohatera w mediach społecznościowych, kolekcjonowaniu pięknych przedmiotów czy znów jednak literackich inspiracjach, które napędzają twórczość także w tej dziedzinie od wieków i że zawsze ktoś był przed nami, więc nie wymyślimy nic nowego, co nie znaczy, że nie możemy przetworzyć danego tematu przez własną wrażliwość, przemyślenia czy doświadczenie. Tak jak to robi Jacek Dehnel i praktycznie wszyscy artyści.
Fot. Mikołaj Stopczyński i Kamila Kasprzak-Bartkowiak