Rewizor/rewizorka. Kawał dobrego teatru. Kobiety
Gogol to nie Google, chciałoby się powiedzieć, pani, której telefon wydzwaniał na starcie przedstawienia długo namiętnym wkurzeniem reszty widowni. Pani zresztą ucięła sobie pogawędkę odbierając tak po prostu jakbyśmy byli u cioci na imieninach. Poza tym, to był bardzo dobry wieczór u Fredry. Rewizor, okazał się rewizorką co ważne służyło to czemuś, nie było jedynie poprawnym politycznie zabiegiem w stylu Netflixa. Choć finałowy “gender” nie wygrał do końca – rozedrgał spójny spektakl. Nie było to jednak naciąganie skarpety na oczy. W domyśle miało piętrzyć absurd, i kołtuństwo Miasteczka, w którym metresy podobnie jak matrony chodzą we włochatych kapciach Vogha i wszystko przypomina interes żony kata. Choć po gogolowsku to jednak nie wyszło – nie pykło tak na maxa ale klik był.

Czuje się przede wszystkim, że te przeróbki i uwspółcześnienia Rewizora to nie „świst gajdzisty”, a konsekwentna przemyślana robota dramaturga, dalekiego od robienia dziwniej, bo fajnie jak widz się zdziwi. Maria Spiss wpisuje się w tendencję translacji klasyki na czasy odbiorcy. Zadanie to nie należy do łatwych. Tak jak w przypadku grania przez organistę Toccaty i Fugi d – minor Bacha. Wyjścia są dwa zagrać perfekcyjnie w punkt, czyli z mistrzowską poprawnością, albo przewrócić – zinterpretować, dzieło ograne bardziej niż Eine Kleine Nachtmusik. Przewracać trzeba umieć. Gnieźnieński Gogol nie jest na pewno wygłupem. Widz może nie kupić tej koncepcji, nie poczuje się jednak robiony w durnia. To przy przewrotach już dużo. Dramatopisarsko to się trzyma ramy. Zabieg z Rewizorką – idealny choć mógłby być przy tej obsadzie wygrany po ostatnie słowo i ostatni gest.
Kocham Gogola bardziej niż jego kuzyna Mrożka, czy czesko austriackiego smutasa Kafkę i pewnie wolałbym więcej Rosji w tej Polsce. Tak wiem Мико́ла Васи́льович Го́гол był Ukraińcem, jednak nie oszukujmy się Великая литература pisana cyrilicą jest tолько в России.
Aktorzy zagrali w większości w punkt, a momentami Bardzo. Scenograficzna siermięga zamierzona, trochę kłuje w oczy, może i tak miało być. Festynowe namioty, same w sobie, jeśli są 1 do 1 nie bardzo bywają teatralne.
No nie i już! Scenografia z marketu? Dziś można wszystko, tęsknię jednak za śladem pracy rekwizytorni, a u Fredry jest dobra. Do Castoramy to można po deskę klozetową pojechać, albo po namiocik na imieniny cioci.
Czarów jak w Alicji – reżyserka nam nie sprawiła. Szkoda, bo Мико́ла to jest iluzjonista słowa. Powiedzmy jednak wyraźnie bez zoilowego mazania pisakiem po ścianach szkolnych toalet.

Justyna Łagowska podaje nam spójną wizję. Spektakl nie jest jedynie po to by się podobał wszystkim. Jest też po to, by był w nim Teatr. Wizja, koncepcja, świat – stworzony – wykreowany i spójny. Jeśli nawet dużo tu nowożytnego naturalizmu: plastik, i inne dzisiejsze symptomy środowiska naturalnego – nie znalazły się one na scenie, bo tak, ani nawet nie dlatego, że w magazynie nie było nic innego. To wprawdzie trochę już o scenografii. Tym razem mamy jednak tę niemal craigowską idealna sytuację, gdy istotne aspekty Dramatu (w rozumieniu odrębnego gatunku od literatury), powstają w jednej głowie. Światło, scenografia i reżyseria – niezależnie od upodobań – są spójne. To chyba jeden z ważnych argumentów. Poza dramaturgiem, postaci tworzy w pełni reżyserka, nadaje im charakter, rys ale też wydobywa półcienie światłem, dopełnia scenografią. Rzecz jasna w tym pomaga Łagowskiej kostium, którym mimo wszystko zgrabnie wpisała się Joanna Kosmynka. Jeśli byśmy kurczowo trzymali się gogolowskiego słowa to na pozór wizja Łagowskiej do niego nie przystaje. Gogol to być może i wschodni pisarz, a jednak gentleman (джентльмен). Spójność wizji Łagowskiej – to spójność interpretacji Rewizora dokonanej w Gnieźnie, nawet jeśli niekoniecznie jest spójna z Gogolem.

To też teatr mało udawany, choć czasem chciałoby się by ten kicz zamierzony nie był jednak przejawem naturalizmu, a może jednak realizmu magicznego. Tu jednak autorki gnieźnieńskiego Rewizora nader brutalnie odwzorowały siermięgę miejsca i czasów, w którym przyszło nam żyć.
Paradoksalnie to odejście od oszczędnej, a dowcipnej kreski Gogola w rysowaniu komizmu, jeśli nie odzwierciedla ukraińskiego Gogola, odzwierciedla rzeczywistość, do której przyjeżdżają dzisiejsi Rewizorzy.
“Co było – nie wróci I szaty rozdzierać nie czas. Każda epoka ma własny porządek i ład a przecież mi żal Że w drzwiach nie pojawi się Puszkin”
Czy aby Olga Tokarczuk nie stała się dosłownością? Zakładniczką uwspółcześnienia…Trudno powiedzieć by raziła. Niektórych razi to fakt, w rzeczywistości, głupich jednak nie sieją, a nazi sami porośli. “A przecież mi żal, że w drzwiach nie pojawi się Puszkin…”
Trochę mi żal dosłowności na poziomie Moralnego Niepokoju, albo innego niepokoju. Imiona dzieci dyrektora szpitala. Żeby było jasnym nie bronię właścicieli imion, ale może warto przed tymi właścicielami i tanim śmiechem ochronić teatr? Delikatnie powiało gazetą.
Wróćmy do aktorów. Tu zrobione i odrobione zostało wszystko. Prawie wszystko, tu jednak prawie robi niewielką różnicę.
Kobieta Rewizor została zagrana przez Joannę Żurawską brawurowo. Z rozbuchaną – graną z lędźwi scena na stole. Zapewne dla pełni i krwistości przydałyby się momenty delikatności i namysłu postaci. Dynamicznie nie oznacza cały czas na speedzie. Świetnie przeniosła na scenę woltę. której w stosunku do gogolowego rewizora poczyniła spółka Spiss i Łagowska. Chlestakowa nie jest przygłupia, to kipiąca inteligencja. To przerysowanie wybrzmiewa jednak do końca, jeśli odwraca Rewizora do góry nogami to konsekwentnie.
Zbiorówka kobiet w czerwieni niesamowicie mocna, pierwotna jeśli nie genialna. Jedna z lepszych scen zbiorowych jakie widziałem u Fredry. Być może jedna z lepszych, które widziałem ogólnie. Emocjonalna prawda bez wyrywania flaków. Dobra robota choreografki – Mileny Czarnik.
Kamila Banasiak spokój i obłęd jednocześnie – źródło – pramatka. TO JEST PIĘKNO TEATRU. Katarzyna Kalinowska ogromna moc, ruch doskonały taki z wnętrza Ziemi. KOBIETA. Martyna Rozwadowska trochę jak młoda Kinga Preis. Tu jest treść gęsta i forma – teatralna lawa. Dla takich scen i sceny Żurawskiej na stole, chodzi się do teatru. Wybacza się niedograne, lub prze-piętrzone rozwiązania w stylu oświadczyn przez Rewizorkę córce Horodniczego.
Obie aktorki zresztą tę scenę uniosły dobrze partnerująca Żurawskiej w tym momencie Zuzanna Czerniejewska – Stube pokazuje swój potencjał. Ustawiona w całej sztuce dość tekturowo – nie stała się postacią z cartoon network. To dobra kreacja.
Iwona Sapa– w końcowym wariancie w ostatnich scenach, z namysłem i odrealnieniem, stając w kontraście do nieco rozjebundowo drobnowiejskiej postaci, którą rysowała przez ¾ spektaklu zagrała wyśmienicie.
Paweł Dobek młody sekretarzyk oszustki gra w punkt. Bez fajerwerków, równo ale tu rośnie nazwisko. Solidne aktorstwo, “Dobek po raz kolejny dowodzi, że nie zawodzi”.
Michał Karczewski jest na miejscu. Gra podobnie równo i pewnie jak Dobek. To jest już rasowy aktor. Postać po raz kolejny nawet jeśli nie była rozbudowana, ma u niego pełen wymiar. Szkoda trochę., że nie ma tu pola by wykorzystać plastykę swojego ruchu. Partnerujący Karczewskiemu Mateusz Osiadacz jako Bobczyński nie ma wiele do grania, to jednak co ma zagrać zagrał dobrze.
Pan naczelnik poczty Maciej Hanczewski– taki Сын матери Pоссии, ale jako śpiewające pogranicze: dark queen i Conchita w jednym – pięknie absurdalny. To jest jak mawiają udana goscinka.
Horodniczy – Wojciecha Siedleckiego trąci myszką, Rosją i Gogolem – to dobry trąd. Oglada się go komfortowo, zero kantów, dreptania – jeśli jest trochę przerysowany to z wyczuciem.
Wojciech Kalinowski robi swoje – no i fajna stylówa, Chłopow jest tu niby trzecim planem, ale ten trzeci plan to środek ciężkości.
Maciej Hązła no fajnie, sprawnie – trochę mało myśliwsko-myśliwy – ale to kostium, a nie gra. Lapkin-Tiapkin trochę postawiony melepeta z Rosji putinowskiej, moro nie pasuje i coś nie strzela, a jednak aktorsko jest dobrze.
Bogdan Ferenc – niby dyrektor pomnika szpitala pomnika niby chrztu, a jednak gogolowy taki czupurny Rosjanin bez wątpienia cudowny jak i rosyjski dyrektor po stakanie, że tylko dać mu pyska.
Ksiądz – epizod, może nawet epizodzik, zagrany jak by to jednak kleryk, Damian Grzelak sympatycznie po prostu.

Zatem?
Dobry spektakl i po co się rozwijać. Aktorzy zagrali. Dramatopisarka nie poddała Gogola. Reżyserka ogarnęła, po swojemu i konsekwentnie. Namioty i trochę cyrkowo burleskowe kostiumy? No tak, ale trudno.
To w końcu podobało się?
Nigdy nie jest ważne, czy się podobało. To czy spektakl jest dobry, obfity w teatr, nie zależy od gustów, ani gawiedzi, ani mądrali. Przecież już napisano – dobry spektakl. Jakieś tam drobiazgi może by były. Za to momentami Pięknie było.
A nie pisano o muzyce? Jak powiedział kiedyś profesor Krzysztof Kurek, jeśli wychodzisz ze spektaklu i pamiętasz tylko muzykę to albo spektakl kiepski albo muzyka. Jeśli wychodzisz i brakuje ci w pamięci tej muzyki, szukasz co to było, bo nie do końca pamiętasz, ale jesteś pewny, że to było dobre – to była muzyka idealna dla tego spektaklu. Tak było panie Macieju Szymborski – dziękuję.
Dobra, „widze” trochę przesadzili z tym standing ovation. O ile parę lat temu na gnieźnieńskiej widowni był zwyczaj nie wstawania nigdy, chyba, że siku. Dziś wstaje się tu niemal zawsze. Niby miło, a jednak coś tak jakby dewaluacja wstawania i może uśpić zespół. Tak na 3/4 trochę uniesiony.
zdj. Dawid Stube x 3; Teatr Fredry x 1