Proszę o trochę więcej…liryczny wymiar Ery Jazzu
Era Jazzu to festiwal wyjątkowy. Możemy powiedzieć, że każdy koncert pod szyldem era jazzu Aquanet Jazz Festival – to wydarzenie. Eskaubei & Tomek Nowak Quartet to skład, który wypełnił piątkowy wieczór. Był to bardzo dobry, szczególny koncert. Atmosfera Sali Wielkiej C.K. Zamek była dopełnieniem.
Samo połączenie Hip Hopu z jazzem, nie powinno nikogo dziwić – to przecież naturalne źródłowe kompilacje, nadal jednak dziwi. Jakby nigdy nie było: Herbie Hancocka, Milesa Davisa, ICP, GURU i wielu innych mistrzów. Dobrze się stało, że Dionizy Piątkowski powierzył wieczór otwarcia tej właśnie załodze. Był to gęsty, mocny i osadzony w najlepszej polskiej tradycji jazzowej koncert.

Jak zapowiedział szef festiwalu wydarzenie miało szczególny wydźwięk już w założeniach. Planowano, występ maestro Zbigniewa Namysłowskiego, niestety jego odejście wymusiło zmiany. Decyzja zaproszenia ekipy Bartłomieja Skubisza i Tomka Nowaka była dość szybka, choć jak przyznał Piątkowski – nieoczywista. Drugim szczególnym tłem koncertu była wojna w Ukrainie. Dochód z koncertu przeznaczony został na wsparcie uchodźców z Ukrainy.
Dwa istotne motywy wyznaczające szczególny charakter koncertu: wojna i pamięć o Namysłowskim wybrzmiewały bardzo mocno.

Zostawmy na razie tło, a przede wszystkim dywagacje o łączeniu hip hopu z jazzem – to raczej temat na esej lub felieton.
Zacznijmy od tego, że Quarter nie oznacza czwórki muzyków na scenie. Tradycje zaznaczył między innymi poznański Kwartet Jorgi, który w praktyce bywał często triem, albo duetem. Sześciu facetów, tak wyglądał zestaw sceniczny na piątkowy wieczór.
Pierwszy kawałek pozwolił rozpędzać się jazzowej maszynie. Wprowadzenie w przebieg zdarzenia przez Eskaubei pozwoliło przyjąć to co następowało dźwiękowo. Lider Kwartetu ze swoją trąbką i grający na klawiszach Kuba Płużek od początku przejęli instrumentalną narrację na swoje barki. Ciekawe ramy rytmiczne budowali rzecz jasna: Alan Wykpisz na gitarze basowej oraz Maksymilian Olszewski na bębnach. Szósty do tej rozgrywki; Wojtek Długosz jako DJ Producent Mr Krime podtrzymywał puls kiedy Olszewski koncentrował się na pojedynczych uderzeniach, a Wykpisz grał solówki. Obecność dźwiękowa Mr Krime była zresztą niezwykle efektywna także poprzez ważne sample głosowe i nie tylko.

Dobrym startem w koncert był „New Reality” z albumu “Tego chciałem”. Kawałek z niemal bebop-owym “pocięciem” rytmicznym, gdyby Alan Wykpisz grał tu na kontrabasie zamiast gitary basowej, energetycznie i dynamicznie warstwa instrumentalna poniosłaby nas Wschodnie Wybrzeże w lata 40. XX wieku. Wprawdzie Tomasz Nowak inaczej prowadzi tu trąbkę niż Fast Navarro w „Boperation”, piano Płużka też nie wchodzi dokładnie w “stride”, ani duże interwały Theloniousa Monka, jest jednak ta świeżość i energia z jaką mistrzowie bebopu tworzyli nowe realia jazzu. Obecność skreczy i Mr Krime za deckami dały trochę wolności perkusiście. Tekst o nowej rzeczywistości, o tym, że “na moje koncerty już nie przychodzą żadni hiphopowcy”...
I trochę jak z braga:
“U was płoną mosty,
u mnie płoną słowa w wersach
nie trzeba mi Polo Cocty żeby w tym freestyle przetrwać”.

Na razie jeszcze nie robiło się poważnie. Jednak zapowiedź “Muzycznego Tyrmanda” dała fanom formacji znak, że teraz popłynie ważny set i będzie sporo jazzowych opowieści. Samplowanie przez Długosza: Beaty Tyszkiewicz i Andrzeja Łapickiego z filmu “Naprawdę wczoraj” przeniosło do czasów lat 60. XX. w. Eskaubei wracając do źródeł RAP-u melorecytuje Tyrmanda, a raczej inspirowany powieścią Leopolda “Siedem dalekich rejsów” opowiada historię. Świetnie brzmiące, oszczędne piano Płużka i niezwykle precyzyjne, selektywne uderzenia pałek Olszewskiego, budowały motorykę utworu. Trąbka snuła malownicze muzyczne tło. Bas „siedział” i taka właśnie tu jego rola. Powolna narracja Skubisza, raczej mimowolnie i niekoniecznie słusznie, kojarzyła się z Gilem Scottem Heronem. Paradoksalne skojarzenie, bo utwór z klimatem niezwykle polskim. Stało się jasnym na tyle, że gdyby nie nieco “śmietankotowarzyska jazzowa” atmosfera Sali Wielkiej piszący te słowa już by wrzasnął: “Opowiedz mi”!…bo w tym momencie niczego innego muzycy nie mieli prawa zagrać. Wiedzieli o tym dobrze – sami ustawiali tracklistę.
Popłynął ten sztandarowy utwór. Tu instrumentaliści pozwolili sobie grać szeroko, a raper jak walec powoli rozwijał opowieść, raczej prośbę o opowieść. Historia jazzu, nie tyle polskiego co słyszanego i widzianego z Polski z elementami emigracji zarobkowo-artystycznej. Wokalista zwraca się tu z prośbą do starszego kolegi, może nawet mistrza – “Opowiedz mi o Milesie na Jamborce i o Stańce w Tygmoncie”
…Te historie, których część była udziałem niektórych widzów – wspomnienia zawsze budzą spore emocje.
Koncert nabrał nie tylko energii i tempa, emocjonalnie pojawiało się to gęste powietrze między sceną, a sporą częścią słuchaczy. To właśnie, to powietrze, o które chodzi na koncercie. Pierwszy potężny moment koncertu, to kawałek “Miles gra”. Bardzo osobista opowieść o znaczeniu geniuszu Milesa i jego muzyki dla rapującego Skubisza, wielu obecnych na sali mogło się utożsamić z tymi godzinami: “trzecia nad ranem Miles gra”.
Przywodząca na myśl “Kind of Blue” spowolniona pulsem muzyka i monotonna, niemal powtarzalna recytacja, w Poznaniu miażdżyła podskórnie słuchacza. Jakby samo wspomnienie Milesa wymagało perfekcyjnej gry od instrumentalistów. Mimo woli aparaty słuchowe widowni wyłapywały teraz najostrzej Tomasza Nowaka.
Delikatność, asceza i gra dźwiękiem równoważna z grą ciszą. Ten poznański “Miles gra” pokazał dobitnie, że choć stylistycznie i formalnie to dwie różne trąbki: Stańko, wspomniany we wcześniejszym utworze, jeśli doczeka się następcy to za parę lat będzie nim właśnie Nowak. (Rzecz jasna opowieść z tego poematu nie o Stańce – asocjacje bywają jednak mimowolne lub intuicyjne). Klimat rosnącego powoli kawałka, jakiegoś niedokończonego koła wyrwanego z bolera, podbijały wysoko brzmiące, niemal pojedyncze uderzenia, pałek. Skromny zestaw Olszewskiego nie siał ściany dźwięków, perkusja stała się niezwykle pastelowym instrumentem, nieco fusionowe klawisze dopełniały i wszystko w tym kawałku stało się niemal mistyczne. Dzięki temu fragmenty melorecytacji pozostały kompletnie niezmącone. Eskaubei dał i w Poznaniu czas na popisy wirtuozerskie kwartetu, kiedy jednak mówił, to słowa były ważne.
“On był geniuszem, ja partaczem,
ale czy przez to muszę zachowywać się inaczej?
Wcale nie! Bo to nie zwalnia mnie z walki
obok słów kopalnia,
więc po co mam używać kalki”

Kolejne niezwykłe utwory wieczoru, świetnie rozwinięte w wersji koncertowej to: “Chłód vs. ciepło” i utwór „z repertuaru” Air Condition.
Pierwszy motorycznie zbliżony do niektórych kawałków Can, tyle, że zamiast basu Czukaya – monument rytmu tworzyły niskie dźwięki krótkich, powtarzanych uderzeń piana, podobnie bywa u Satoko Fujii lub Jamiego Safta. “Chłod vs. ciepło” Kuby Płużka to brawurowo, ale bez popisów wykonana opowieść, którą odnosząc do obecnej sytuacji za wschodnią granicą, mocno zbudował jazzujący Skubisz. Bardzo emocjonalna tym razem opowieść, nie przeszkodziła wokaliście zostawić miejsca na rozegranie się zespołu. Jeden z tych momentów gdy ciary na plecach…
Kawałek „z repertuaru” Air Condition – Zbigniewa Namysłowskiego był świetnym wspomnieniem mistrza. Tu ogień wprowadziły między innymi sample. Technologia, która pozwala na obecność tych, których już z nami nie ma. Zdecydowanie, każdy z muzyków, jak to dzieje się przy okazji jazzowego grania miał kilka mocnych momentów. Koncert jako całość, nawet jeśli trochę zabrakło: “Małych miast” w trackliście, mistrzowsko sklarował utwór “Będzie dobrze”. Tego optymistycznego akcentu na koniec, po kilku momentach, w których w oczach pojawiły się łzy wzruszenia lub poruszenia potrzebowała publika.

W próbie opisania koncertu zabrakło zapewne: zachwytów nad pracą prawej ręki Kuby Płużka, nad niektórymi dmuchnięciami trąbki Nowaka, uderzeniami w blachy przez Olszewskiego, czy groovem jaki podawał bass. Wszystkie te niepowtarzalne momenty wraz „ze skrobaniem płyt” przez Mr Krime i zabawą słowem przez Eskaubei złożyły się jednak na niezwykle spójną całość. Trzeba przyznać, że ten dedykowany Ukrainie i Namysłowskiemu koncert – wpisał się w pamięć wielu słuchaczy i historię Aquanet Jazz Festivalu 2022 niesamowitą energią i doskonałymi brzmieniami. Wydaje się, że pisanie o wirtuozerii muzyków, którzy po prostu są mistrzami swoich instrumentów byłoby nietaktem. Zwłaszcza, że sami akcentowali sytuację w Ukrainie i pamięć o Namysłowskim a nie siebie. Parafrazując tytuł utworu finałowego – Było dobrze. Momentami bardzo, a czasem było Pięknie.
Jarek Mixer Mikołajczyk