Podziały klasowe czyste jak parkiet
To nie jest spektakl o dzieciobójstwie i aborcji, choć sceny pokazujące te tematy są nad wyraz mocne. To nie jest też sztuka o dwudziestoleciu międzywojennym. „Mrowisko” mówi przede wszystkim o tym, jak przeszłość łączy się z teraźniejszością, przedstawia także kawał ludowej herstorii, gdzie doświadczenie nierówności społecznych bywa gorsze, niż zbrodnia, czy gwałt.
Pierwsza premiera w 2022 roku w gnieźnieńskim Teatrze Fredry, czyli „Mrowisko: z życia dobrej służącej” to niemal rzecz bezprecedensowa. Bo z jednej strony jej temat wpisuje się w aktualny i potrzebny dyskurs odkrywający polską historię z pozycji jednostek nieuprzywilejowanych społecznie i ekonomicznie, z drugiej zaś dzięki duetowi twórczemu Jola Janiczak/Wiktor Rubin pokazuje, że wyzysk człowieka przez człowieka nie jest czymś marginalnym, tylko pojawia się zawsze tam, gdzie pozwala na to kapitał, a tym samym wiążąca się z nim władza. I wreszcie, tym razem to nie chłopi, czy robotnicy stają się ofiarami, lecz kobiety – służące, czyli osoby podwójnie wykluczone. Raz z powodu płci, której do dziś odmawia się pełni praw w decydowaniu o sobie, a drugi – poprzez pracę sytuującą je najniżej w drabinie społecznej.
Służba bowiem, jak mówi w jednym z wywiadów badaczka i autorka książki pt. „Niewidoczne. Historie warszawskich służących” Alicja Urbanik-Kopeć, była najczęściej zajęciem podejmowanym przez wiejskie „niepotrzebne córki”, czyli dziewczyny z wielodzietnych rodzin, dla których nie było miejsca w domu, bo ich codzienna praca w gospodarstwie nie wystarczała na posag ani kawałek ziemi przy zamążpójściu.
Zosia Stefaniak
Historia, którą oglądamy na scenie, to tak naprawdę zlepek wielu życiorysów służących, gdyż odtworzenie dziś życia jednej kobiety wykonującej tę pracę jest praktycznie niemożliwe. Jak przypominają twórcy – o służącej robiło się głośno dopiero wtedy, gdy popełniła samobójstwo lub jakieś przestępstwo, zaś ich własnych pamiętników, czy spisanych relacji brakuje z uwagi na niską pozycję społeczną i częsty analfabetyzm.
Główną bohaterką spektaklu jest Zosia Stefaniak spod Kórnika – w tej roli kapitalna Karolina Staniec, która kreując prostą dziewczynę ze wsi, z jednej strony drażni naiwnym oraz infantylnym charakterem, z drugiej zaś urzeka dramatyzmem lęków i pragnień. Kiedy Zosia przychodzi na służbę, Wielmożna Pani (sugestywnie oddająca oschłość i zmanierowanie Joanna Żurawska) i Wielmożny Pan (wiarygodnie dwulicowy i cyniczny Wojciech Kalinowski) witają ją z „dobrotliwą pogardą”, wypytując bądź sugerując rzeczy, od których dosłownie włos się jeży i które dziś wydają się nie do pomyślenia, a może raczej… są ukryte w odmętach internetu. Zosia słyszy pytania o edukację i doświadczenie w pracy, ale też o higienę, w tym intymną, czy w końcu zarzut typu, że „za dużo w niej życia”. Co ciekawe, na tym absurdalnym stwierdzeniu, pod którym kryje się po prostu młodość i dziewczęca energia, najwięcej „skorzysta” syn Wielmożnych Państwa – Panicz Ludwiczek (dzielnie dźwigająca męską rolę Pola Dębkowska), a pewnym współczuciem obdarzy Zosię zdystansowana początkowo Panienka Anulka (bardzo dobrze ważąca emocje Kamila Banasiak).
Warto dodać, że poza rodziną Państwa mamy jeszcze Kucharkę Wojciechową (fantastycznie pokazująca swą wyższość nad „nowo nabytą służbą” Martyna Rozwadowska), Śledczego (świetny w swej dociekliwości Michał Karczewski), w dużej mierze dźwigającego ciężar spektaklu, a może po prostu będącego słusznym łącznikiem pomiędzy przeszłością a teraźniejszością, oraz zastęp służących stający się wizualizacją ludowych zabobonów, przaśnego konserwatyzmu i beznadziei (bardzo dobre i potrzebne: Agnieszka Borkowska, Karolina Jasnowska-Matys, Lucyna Kaszyńska, Izabela Stamm, Jolanta Skawina i Stefania Wójciak).
Same konkrety i jedna wątpliwość
Natomiast całe przedstawienie to konkret, czysta esencja, „sceniczne mięcho”. Janiczak i Rubin nie wodzą bowiem widza za nos i nie zalewają go pustosłowiem, zbędnym dramatyzmem czy też społeczną fantastyką. Zamiast tego otrzymujemy przejmującą wizję kobiecego upodlenia, która wynika z ogromnych nierówności społecznych widocznych w mieszkalnictwie (pisał o tym bardzo dobitnie swego czasu Filip Springer w swojej książce „13 pięter”), edukacji i pracy (co widać w spektaklu lub choćby publikacjach wspomnianej Alicji Urbanik-Kopeć), czy braku jakichkolwiek ubezpieczeń społecznych, które w II RP dopiero się rodzą.
Do tego dochodzą też wciąż obecne „tradycyjne” oczekiwania wobec kobiet oraz ich dyscyplinowanie, a także brak rzetelnej i pomocnej w różnych sytuacjach wiedzy. Podziały klasowe są tu czyste jak parkiet froterowany przez Zosię, w którym – niczym w lustrze – przegląda się Wielmożna Pani.
Fot. Dawid Stube