Płomienie, Płomienie PłońMy
Gniezno na mapie dzięki Bogu, (albo dzięki Bąku) nie jest jedno. Rzygawiczny kawałek na szczęście powoli zapomniany jest stekiem bzdur o Miasteczku. Nie o tym dziś jednak. Tak. Tak jak Gniezno to Ja, tak Gniezno to Szegetz. Nasze Gniezna też nie są tożsame, ale potrafią być bliskie. Teraz jednak ma być o koncercie. Wspaniałym koncercie na Latarni na Wenei (Bogdan do cholery Wenei? Weneji? czy to ważne). Tak. Gustaw umarł narodził się Konrad. Albo Szegetz umarł narodził się SZEGETZ.

Brzmienie, mówię o tym wewnetrznym podawanym przez Szegetz “trio”, bo zewnętrzne trochę gramofon Artur, drobna awaria…To brzmienie z KR-em grającym na trąbce właśnie tak jak wczoraj, bez fajerwerków dźwiękiem brzmieniem i ciszą jak Stańko w 1985 r. na płycie C.O.C.X, Z DJ Blachą, który dał mięcha tej intelektualnej rzeźni, to brzmienie sprawiło, że Szegetz przestał być: interesujący, intrygujący, fajnie tekstowy. Szegetz z wczorajszego koncertu (gdyby miał pewne urządzenia, które miał Skubas}, to ten wczorajszy Szegetz nie byłby najlepszym na Skiereszewie, Winklu czy Fyrtlu. Nie przestał być interesujący, intrygujący, fajniotekstowy z umiejętnie wykorzystanym kogutem – po prostu złapał pełen wymiar. Byłby po prostu najlepszy. Progres brzmieniowy sprawia, że Szegetz nie jest już blisko – On jest w punkcie. Te beaty, te słowa, te skrecze, te aranżę i te dmuchnięcia, podbitki też te. Po prostu to jest już To. Energia, wcześniej już była ta. Paweł J. Bąkowski wolny od intelektualizowania, a jednak intelektualny – jednocześnie zmysłowy i niedosłowny. Szkoluny ejber, fighter o binarnej empatii. Może w tekstach pomiędzy kawałkami za długo ciągnięty temat, że Przedświt powstaje tyle lat, że co roku przedpremierowy koncert, tu na Latarni jednak przecież przyszedł do swoich i swoi go przyjęli.
„Dowody osobiste”, „Chłopak ugryziony przez jaszczurkę”, wszystko siadało po kolei wreszcie „Płomienie”. Punkt tak między ślepia. “Jeśli ty nie będziesz płonąć, jeśli my nie będziemy płonąć, to jak ciemność jasnym stanie się dniem?”.
I popatrz ziomalko, ziomalu, przyjaciółko, przyjacielu, wróżko i wrogu przecież każdy z nas może płonąć własnym ogniem – nie wzniecając między nami pożaru. To mówił do mnie wczoraj Szegetz, ten nieobyczajnie lewicowy mądry chłopak, którego pamiętam od jego liceum, mojego liceum już się nie da wykopać. Obaj pracujemy w muzeum. A mówił to do mnie przyjaciela, który ma dwie prawe ręce, i ja się z nim zgadzam.
Zostawmy interpretacje – interpretatorom. Cieszmy się tym świetnym koncertem. Choć zgoda Aleksander Schmidt – masz rację, tego urządzenia zabrakło. To znaczy kiedy uświadomiłem jak mogłoby zabrzmieć to co w sumie brzmiało.

Wracając do koncertu ta wersja “Albo istniejemy” urwała głowę i przyszyła ponownie jednocześnie. Tak, tak się to robi Paweł, tak się to robi Krzysiu, swoją drogą taki z ciebie ładny new romantic, na granicy cold wave. Generalnie do twarzy wam ze smutkiem.
No i te zapowiadane trzykrotnie piękne sarny. Kawałek na miarę bezmiaru. Tak. Poniosło nas Szegetz w rewiry, rejony i fyrtle doznań głebszych.
Po drodze „Elo Gniezno” z Olą. Fajne, lokalne szczere i Miasteczku współczujące ale i nad nim rozczulone. Dawaj to wreszcie w wersjach z gościnnymi. I to szybko.
Miles Davis zabrzmiał w Ziemi Kanaan. Ten poemat duchowości laickiej przed laty grywany ze Studio 34 przerodził się w transującą mini suite. Chyba taki mógłby być koniec.
Nie był i dobrze, tu na Latarni.
E no było kurde tak, że te bisowe Płomienie poparzyły a przecież jeszcze polała się krew z krwi i Pneumatyka.
To był jeden z lepszych koncertów tego lata. Gdyby głębiej zabrzmiały wokale zgubiłbym papcie nowe Merrelle, które kazała mi żona założyć na tę okoliczność Szegetza.

Jest jeszcze jeden chyba jedyny problem z tym koncertem Szegetza, bo przed wystąpił Mrówkojad. No i to był zjawiskowy RAP. No jakbym słyszał Ulę Zajączkowską na beacie. Intelekt, wrażliwość poezja i opowieść.No ile ja się śmiałem, tak dobrze z miłością do świata. Zatem ja napiszę o tym po tym, znaczy oddzielnie przy czasie. Bo kurła warto. Bo jestem Twój Ludź.
zdj. Xiomi