Nie byliśmy i nie będziemy po to, żeby spełniać oczekiwania
Z Alex Freiheit i Piotrem „Burim” Buratyńskim, tworzącymi performatywno-muzyczny duet Siksa oraz animującymi społeczno-kulturalne życie w Gnieźnie, rozmawia Kamila Kasprzak-Bartkowiak.
Jak to jest z tą Siksą, która działa już mniej więcej 6 lat, podczas gdy w waszym opisie na Facebooku można przeczytać, że Siksa to córka Ciarki i Porażki, która umarła w 2019 roku w Czechach?
Alex Freiheit: Stworzyliśmy ten opis, ponieważ co jakiś czas gramy sezony (tak nazywamy swoje materiały) i ostatnim sezonem, który graliśmy na żywo przed „Szmerami w sercu” było „Poskromienie złośnicy”. Był to materiał o zmęczeniu czy wręcz wypaleniu spowodowanym mówieniem publicznie o przemocy, zmęczeniu walką oraz aktywizmem. Ostatni koncert, który graliśmy z „Poskromieniem złośnicy” wydarzył się w Czechach na festiwalu Fluff, gdzie wystąpiliśmy podczas hardcore’owej burzy i deszczu. Opis na Facebooku powstał kilka tygodni później do kolejnego materiału o tytule „Szmery w sercu”. Jest to set inny od poprzednich – bardziej piosenkowy. Nie podejmuję tekstowo tematów związanych tak dosłownie z polityką czy z prawami kobiet jak wcześniej. Jest to z jednej strony subtelne, a z drugiej bardzo mocne wsłuchiwanie się w swoje serce – po prostu. To nasz najbardziej intymny materiał. Po raz pierwszy jest o naszej dwójce i bliskości, która jest między nami, ale jednocześnie zawiera motyw terrorystyczny. W ostatniej piosence śpiewamy wspólnie, co jest wyjątkowe, bo nigdy wcześniej tego nie robiliśmy: „Jeśli jest tak jak mówią, to nie zawaham się wysadzić się gdzieś daleko w Czechach”. Te frazy mają podwójne znaczenie. Mowa tu o wyjeździe do Czech albo po prostu wysadzeniu się w nich.
Siksa to pewne narzędzie w naszych rękach, metaforyczna broń, którą możemy odpalić w każdym momencie. Mimo że teraz jest ona delikatniejsza, to nie zmienia faktu, że jest bestią, która może w każdej chwili się obudzić. Gdy graliśmy „Szmery” jeszcze przed lockdownem w Krośnie, jakiś pan zapytał, dlaczego już nie śpiewamy o polityce, a my mu odpowiedzieliśmy, że jest to decyzja w pewien sposób polityczna. Nasz obecny stan, który przekazujemy ludziom podczas koncertów, ma dawać ludziom bardziej taniec niż katharsis. Bardziej wytchnienie i nadzieję. Dlatego w jakimś sensie Siksa umarła, a obecnie pokazujemy jej życie po śmierci.
Piotr „Buri” Buratyński: Można powiedzieć, że Siksa umierała wielokrotnie, bo „Poskromienie złośnicy” czy „Zemsta na wroga” były tak wyczerpujące, że musieliśmy dokonać również zmartwychwstania, by kontynuować pracę i życie. Oprócz tego w naszym filmie „Stabat Mater Dolorosa” zostaliśmy zamordowani, w słuchowisku „Piosenkarka” bohaterka ginie w wypadku samochodowym już w pierwszym odcinku, więc tak, fantazje na temat śmierci są u nas obecne. Teraz też pracujemy nad czymś z tym związanym, ale na razie nie mogę nic więcej powiedzieć. Warto również wspomnieć, dlaczego tej polityki teraz jest rzekomo mniej. „Śmierć w Czechach” i „wysadzenie się”, które kończy „Szmery w sercu”, to jest jasna deklaracja tego, że będziemy się „detonować” wtedy, kiedy uznamy taką akcję za słuszną. Nie jesteśmy po to, żeby spełniać jakiekolwiek oczekiwania.
Pod publiczkę?
PB: Może pod publiczkę to nie jest dobre słowo, bo oznacza dostosowanie czy zaniżanie swojego poziomu do wymagań szerszej grupy odbiorców. Tymczasem ludzie po takich materiałach koncertowych jak „Punk is tot” czy „Stabat Mater Dolorosa” oczekiwali jeszcze większego napierdalania stricte politycznego i podejmowali z nami współpracę tylko po to, by uzyskać ten gniew i wykorzystać go do swoich partykularnych interesów politycznych czy konwencji. A Siksa wypowiadała się zawsze i wyłącznie za siebie, nawet jeśli łatwo się z nią zidentyfikować, by odnaleźć wspólne emocje i przemyślenia. Bycie głosem kogoś czy większej społeczności jest jak najbardziej OK, ale nigdy nie uzurpowaliśmy sobie prawa do wypowiadania się w czyimś imieniu. Mieliśmy wiele różnych mniej lub bardziej niemiłych przygód z ludźmi, którzy czegoś od nas oczekiwali i później przerabialiśmy je twórczo w swoim życiu. Chodzi o to, by być w porządku ze sobą, wtedy będzie się w porządku z innymi.
Jak w takim razie patrzycie na swoją przeszłość? Czy czegoś się wstydzicie albo pewne sprawy są dziś mniej ważne?
AF: Ponieważ zawsze robimy bardzo osobiste i mocno wynikające z nas rzeczy bez oglądania się na to, co wypada, to nie można powiedzieć, że działamy na zamówienie. To dzięki tej wolności w sztuce, którą tak sobie cenimy, udało nam się wytworzyć coś prawdziwego, co jest także dostrzegalne przez publiczność. Nie wstydzimy się tego, co było kiedyś. Ja na przykład nie wstydzę się swojego okresu dojrzewania, z którego uczyniłam akt sztuki. Oczywiście, kiedyś robiło się głupie akcje albo raniło ludzi i tego żałuję. Jednak to dzięki temu, kim byłam jako nastolatka, teraz jestem tą osobą, którą jestem. Nie wstydzę się także tego, co zrobiliśmy jako Siksa. Często śmiejemy się, że jest to nasze dziecko, więc wybaczamy, podziwiamy, ośmielamy, traktujemy równo. Bardzo ciepło patrzymy na naszą wspólną przeszłość. Nigdy nie gramy starszych materiałów, nie zagramy na przykład piosenek z 2017 roku. Podejmujemy zawsze wspólną decyzję, że kończymy coś grać, gdy czujemy, że już nic nowego nie dodamy. Dajemy Siksie dojrzewać czy wręcz starzeć się. Byłam wielokrotnie pytana: „Czy jak będziesz miała trzydziestkę na karku, to będziesz nadal Siksą, co popierdala po scenie jak pojebana?”. Nasze starzenie będziemy tematyzować, co już trochę robimy w „Szmerach w sercu”. Bardzo lubię czytać biografie artystek i artystów, którzy korzystają w sztuce ze swojej starości. Sama jestem ciekawa, co będę miała w głowie w wieku 40 czy 50 lat, jeśli dożyję. Myślę, że to będzie nowa rola – być Siksą dla czterdziestolatków.
PB: Ja również niczego się nie wstydzę. A kwestia chronologii w przypadku Siksy nie jest oczywista, bo nie ma jasnej teraźniejszości, przeszłości i planów na przyszłość. Zaczynamy myśleć o Siksie bardziej jak o działaniu interdyscyplinarnym albo konceptualnym, nie tylko jako wydarzeniu sceniczno-muzycznym, choć to ono jest flagowe i najbardziej spektakularne. Jako zespół muzyczny działamy niestandardowo, bo tradycyjnie zespół nagrywa płytę i jedzie w trasę, żeby ją promować. My z kolei gramy przed publicznością materiał, który w momencie osiągnięcia pełni i perfekcji jest nagrywany i nigdy do niego nie wracamy, od tej chwili funkcjonuje tylko jako gotowa płyta. Gdy w 2017 roku ukazała się dzięki Antenie Krzyku nasza pierwsza duża płyta „Stabat Mater Dolorosa”, to rok później zrobiliśmy z Piotrem Machą film pełnometrażowy. Oczywiste było, że po roku „spojrzenie filmu” na ten materiał przedefiniowało go, bo byliśmy już na innym etapie, grając na przykład na żywo „Poskromienie złośnicy”. A wracając do tematu wstydu, to Siksa od początku zbudowana jest na kategorii błędu, pomyłki i rympału. I to tak naprawdę pchnęło wszystko do przodu.
AF: Siksa robi rzeczy, które wielu nie mieszczą się w głowie. Zbudowana jest ze wstydu, żenady, porażki. Pokazujemy ją ze wszystkimi jej wadami i zaletami i to czyni ją tak realną. Nie pokazujemy ideału.
Fot. Dawid Stube