Skip to main content

Szkic recenzencki

Mrowisko u Fredry. Teatr, który nie mówi szeptem

 |  Jarek Mikołajczyk  | 

Teatr może być “o czymś”, ważne by pozostał teatrem. W tym rzecz. Plakat społeczny, gazeta – to zupełnie inne odcienie rzeczywistości, inny rodzaj angażowania umysłu i serca. “Mrowisko z życia dobrej służącej”zagrane u Fredry w Gnieźnie, to spektakl bardzo ”o czymś”, ale proporcje nie zostały zachwiane. To też bardzo Teatr. 

Porządna teatralna robota: fach, rzemiosło (nie rzemieśniczość), umiejętność, wizja reżyserska, a nade wszystko gra. Gra aktorska, gra obrazu, gra słów, świateł i niuansów. To chyba wszystko co warto napisać, bo to też jest wszystko, czego szuka się (ja szukam) kiedy się idzie do teatru, a nie na wiec czy do kabaretu 

Kiedyś na zajęciach z KŻS, Krzysztof Kolberger powiedział: “proszę pana dobrze, no naprawdę dobrze…tylko po co ta emfaza? Czy panu się aktor nie myli z misjonarzem?”

W “Mrowisku: nic się nikomu nie pomyliło. Prawda teatralna w przeciwieństwie do prawd życiowych, politycznych i religijnych jest zerojedynkowa. Możliwości są dwie: jest prawda i jest teatr, albo jest artystyczne pirdulajdum glajdum i jest sztywny skrecz. 

Teatr Fredry jeśli chce zachować tę kondycję, którą od kilku sezonów sobie narzucił skazany jest na młodych aktorów. Młodość aktora niewiele ma wspólnego z peselem. To ten stan, gdy intelekt i doświadczenie nie zamyka serca, a już serce się nie miota, nawet kiedy ściśnięte bólem. 

Po wstępie, który mógłby być zakończeniem czas napisać konkrety.  

Spójna koncepcja reżysera z wykonaniami scenografii i kostiumów. Nic tu nie wystaje, nie rani oczu, słuchu i węchu. Co istotne literackość, też nie wystaje. W zgodzie z teorią dramatu jako gatunku – tekst, jest integralną częścią i nie jest ważne jego życie poza spektaklem. Tu i teraz, na scenie, to co nie zostało dopowiedziane ani domyślane już nigdy tego nie będzie. 

Duet: Jolanta Jańczak i Wiktor Rubin myśli teatrem. To jest podstawa sukcesu “Mrowiska” u Fredry. Rzecz jasna duet chce nam opowiedzieć coś ważnego. Ważne, są konkretne ludzkie historie. Widzimy na scenie nie „jakąś dyskryminację klasową”, nie „wielkopański seksizm” i taką tam mentalną jazdę bez hamulców. Narracja teatru przez pryzmat losu konkretnej Zosi. Dramat, jeśli byłby dramatem statystycznym, nie dotykałby nikogo niczym.

Setki wykorzystanych kobiet, zwłaszcza w przypadku podległości służbowej – nie robią wrażenia, bo są ich setki i o tym wszyscy wiemy. 

Wiktor Rubin filtruje scenicznie prawdę Jolanty Jańczak, ale nie obrabia tej prawdy. Ona po prostu jest taka. Żywot Zosi, jednej konkretnej mrówki, nie rozdrabnia dramatu do bezosobowości mrowiska. Mrowisko ma tu też inne znaczenie. Spojlerować nie będziemy. O czym jest? Widz dowie się na miejscu, lub czytając większość recenzji, bo skupiają się na treści. 

Pisaliśmy już o konsekwencji, przyjętej konwencji teatralnej. To cholernie dobry argument w dobie składania sampli i kompilacji. 

Dwie rzeczy, których nie znoszę w teatrze:

Mikroporty. Czy przestali uczyć emisji głosu i impostacji na Akademiach? 

Video hocki klocki. Teatr, który chodzi o kulach?

A jednak to wideo może zagrać i zagrało od pierwszego rzutu na płaszcz, pelerynę. Trochę jak camera obscura, judasz, albo dziurka od klucza. Paradoksalnie świadomy, że “osią dysertacji jest pojęcie prędkości obrazu” Dominik Stanisławski z anty teatralnego środka wyrazu, robi niezwykle integralną i umiejętną część przedstawienia. Równie ładnie to gra gdy podglądamy schowek za schodami, w którym chowa się rzeczy zabronione i służbę. 

Mikroporty. Boleję. Tak chcę by Fredro zaufał aktorom, z drugiej strony, to mendzenie o wyższości aparatu analogowego nad cyfrą, choć wiemy, że to fotograf i szkło robi zdjęcie. Ok Boomer. 

A poza tym, wszystko dobrze? 

Tak wszystko dobrze. W momentach bardzo dobrze, a nawet Pięknie, a to ostatnie w teatrze dzieje się nieczęsto. Tego się czasem szuka sezonami.

Reżyser wie czego chce. Wydaje się, że potrafi to podać aktorkom i aktorom, jeśli tak nie jest, to potrafi zainspirować. Bo grają w punkt. Nie są na scenie zagubieni. Siłą teatralności – inscenizacji jest zapewne współudział reżysera w scenografii. Wielcy inscenizatorzy nigdy nie wypuszczali tego środka wyrazu z ręki. Współpraca z Łukaszem Surowcem – udana.

Stenograficznie jest prosto. Łukasz Surowiec, nie stwarza fajerwerków, za to tworzy teatr. Konstrukcja: balkon, schody, podest i ten schowek za schodami, do którego wnętrza nie wolno dzieciom zaglądać – wystarczy. Nie jest na scenie pusto. Przywołuje na myśl niektóre realizacje Iwo Galla (no może tam byłyby jednak heblowane deski nie sklejka). Mimo tego, tak to powinno wyglądać. Żadnego lumpexu czy Czacza (uwielbiam, ale nie na scenie). Teatr to umowa – scenografia jest jej częścią. Stare meble mogę oglądać w komisie u Holendra. 

Wracając do tego schowka, (moja babcia mówiła skrytki) pod schodami, sprawdziłem u babci suszyła się szynka. Reszta scenicznych rupieci jak mawiał Pronaszko też w szyku – teatralność przedmiotu na 100 %. Metalowa wanna, skrzynia na zachowek, tu raczej na bieliznę. No, tak – jesteśmy w teatrze. Dziękuję, nareszcie zero folii i plastiku. Fantastyczna robota.

Kostium niby uniwersalny, a trochę określony. Tak stereotypowy, że aż umowny, że symboliczny. Teatr. To wszystko. Aż wszystko. Dziękuję Marta Szypulska nie robi nam kuku. 

Muzyka. Prawdę mówiąc zostaje w głowie ten piękny śpiew służących i „Piosenka o pączkach”. Było tak jak trzeba i tyle ile trzeba. Jak mawia profesor Krzysztof Kurek – muzyka nie może być tym co pamiętasz w spektaklu najbardziej – ma rację. Krzysztofie profesorze, tak było. Krzysztof Kaliski się spisał. Nie przyćmił, a pustki nie było. 

Reżyseria świateł. Była. To już dużo. U Fredry tylko przy Piaskownicy, było plastycznej ze światłem. Jacqueline Sobiszewski wyświeciła co trzeba. Lubi, albo lubiła Minoltę – więc dobre światło i filtrowanie ogarnięte po całości. W scenach emocjonalnych i trudnych zmiękczyła na maksa. To podbiło aktorów zwłaszcza Kamilę Banasiak w scenie tak trudnej, że tylko Staniec i Dębkowska były w bardziej rozedrganej jednoznaczności.

Aktorzy. Totalna uważność i to nie w coaching’owym rozumieniu. 

Michał Karczewski fantastyczna robota, rama całego spektaklu. W punkt zagrana rola śledczego – narratora. Oszczędnie bez uniesień, jednak nie bezosobowo. Buduje napięcie. To też ważne w Karczewskim i dobrze wróży, bardzo dobre rzemiosło, świadoma gra, nie przeszkadza mu przenieść siebie na scenę. Buduje postać na tym co jest w nim samym ważne.  

Karolina Staniec. Powiedzmy prosto z mostu: kawał gry aktorskiej. Kolejna obciążona psychicznie do granic rola u Fredry. Po raz kolejny poniesiona, bez potknięć i fałszu. Umiejętne przekłuwanie niełatwych emocji tematu w pozory zobojętnienia. To jest aktorka, która pokonuje blokady. Ogromny szacunek i pytanie jak daleko zaprowadzi Staniec coraz większe doświadczenie?

Kamila Banasiak. W scenie z „drutem i pompką”, duet z Karoliną Staniec – gęsta jak życie. Jeden z filarów zespołu. Niezwykle skoncentrowana aktorka, która potrafi pokazać to czego nie zwykliśmy pokazywać. Ten drut, wieszak na moment nie urąga życiu, ani dziecka ani Zosi. Wstrząsająco, a jednak podskórnie, Banasiak sprawia, że ta scena rośnie w widzu, puchnie dopiero po wyjściu z teatru. Wbijasz paznokcie we własne przedramię, a jednak nie ma brutalnej obrzydliwości tej sceny. 

Joanna Żurawska spójna jako postać. Ma też szczęście – uskrzydla ją kostium i ta fryzura. Jako znak plastyczny i postać jest piękna. Wysoki diapazon aktorstwa.

Wojciech Kalinowski. Aktorstwo mocne, jesteśmy przyzwyczajeni. Kalinowski nie boi się zagrać na przerysowaniu, ale nie ma też problemu z ascezą, z graniem przez „nie-granie”… i pięknie zrobiona piosenka o pączkach.

Martyna Rozwadowska. Są momenty gdy ciężar spektaklu przechyla się w stronę kucharki Wojciechowej. Spójna z kostiumem i rolą do bólu. Kontrast jaki podaje sobą, pozwala momentami odbić się “jeszcze” wyżej Karolinie Staniec. 

Pola Dębkowska. Nie wiem czy potrzebny zabieg z paniczem granym przez kobietę. Po prostu nie wiem. Rola cholernie niewdzięczna, zwłaszcza w tej niepotrzebnie niezdecydowanej scenie (udawanie stosunku niby bez udawania – jest trochę tak niby nie-dosłownie, a jednak nie-symbolicznie, no po prostu sfałszowany smooth jazz). Zagrane jednak dobrze, aktorka wykonała swoje w punkt, tu raczej pytanie do reżysera czy naprawdę musiało być tak, że fuj…? Czy ten punkt – nie mógł wyglądać inaczej? I Staniec i Dębkowska – poradziły by sobie bez tego „wisiadła”. Nie potrzeba zohydzać przyrodzenia męskiego, by gwałt przeorał widzowi mózg. Zaznaczmy raz jeszcze Dębkowska tworzy wyraźna postać.

Fajnie zagrane i zaśpiewane panny służące. Miło było zobaczyć wśród nich i amatorki.

Treść tego przedstawienia jest ważna. Zapewne będą o tym mówić jurorzy konkursów. Pamiętajmy jednak, że nie tylko dlatego to ważny spektakl. To po prostu: bardzo dobrze zrobiony spektakl i to jest równie powód. 

Nie tylko dlatego papierem lakmusowym młodego teatru w Polsce staje się scena w Gnieźnie, że jest jedną z niewielu scen państwowych, które nie boją się tematów, równolegle zapraszani tu: reżyserzy, dramaturdzy, scenografowie – nie boją się robić teatru. Robienie sztuki musi być ryzykiem, inaczej jest powtarzaniem.

“Mrowisko”, jest kolejnym dowodem wizji Teatru Fredry, to jest teatr na patencie i konsekwencji. Patentem jest wypracowana przez duet: Joanna Nowak & Maria Spiss równowaga. Teatr Fredry jest zaangażowany społecznie, daleki jednak od politykierstwa artystycznego, jednocześnie to scena zaangażowane we współczesną teatralność. 

“Mrowisko z życia dobrej służącej” to spektakl, który dotyka, porusza, spektakl, w którym twórcy zbliżają się momentami do absolutu. Kiedy między sceną, a widownią jest to drżące, gęste powietrze. 

PS. Premiera w drugim dniu wojny. Dziękuje Michałowi Karczewskiemu za tę flagę Ukrainy.

Jarek Mikołajczyk

zdj. 5 x Teatr Fredry 1 x J.Mikołajczyk

Jarek Mikołajczyk
Jarek Mikołajczyk