Skip to main content

Myele Manzanza z albumem „Crisis & Opportunites, Vol.4 – Meditations” w warszawskim Jassmine.

Każdy kryzys to szansa

 |  admin  | 

Są takie miejsca, do których zawsze pragniemy wracać. Takim miejscem jest Jassmine – legendarny klub jazzowy znajdujący się w Warszawie. Myele, jak wspomniał podczas koncertu, uważa go za najlepszy klub w Europie. Charakter wnętrza, unikalność i klimat – tego można się spodziewać już zjeżdżając poniżej tętniącego życiem miasta.

Przed samym koncertem starannie dobrany set przygotuję nas na główne danie. Solidny afrodyzjak Myele Manzanza, w składzie zawiera instrumentarium: perkusja, kontrabas i pianino. Przyznam przed koncertem zbyt wiele nie słyszałem – krótki research – odsłuch i wiedziałem już, czego mogę się spodziewać. To był dobry koncert (prawie) bardzo dobry.

Klub Jassmine. Zdj. Kuba Smelkowski

Start przewidziano na 20:30. Czekając na show goście nastrajali się winem i szampanem. W głośnikach grał nowoczesny jazz, budując atmosferę, która stała się coraz gęstsza. Artyści spóźnili się akademickie 15 minut. Weszli na scenę w składzie: Myele Manzanza – perkusja, Joe Downard – kontrabas i Rupert Cox – pianino.

Myele czuje się wyśmienicie na scenie i od samego początku nawiązał żywą relację z publicznością, która też wiedziała, po co przyszła.

Koncert zaczął się od tytułowego kawałka “Crisis & Opportunites”. To była idealna rozgrzewka a publiczność, zdawała się to tylko potwierdzać dobrym przyjęciem. Drugim utworem na setliście był “Winter”, w którym powiało chłodem. To zadziałało jak kubeł zimnej wody w dobrze rozgrzanej saunie podbijając dynamikę.

Myele Manzanza z zespołem w Jassmine. Zdj. Kuba Smelkowski

Po tym kawałku ktoś z widowni wykrzykuje “Too fast!” Artysta prowadząc koncert wspomniał o swoim progresie artystycznym podczas pandemii. Po polsku powiedział też dziękuję za możliwość bycia w Jassmine z fanami, podkreślił, że to wcale nie było oczywiste.

Choć był to koncert promocyjny nowowydanego albumu, Manzanza zagrał też pozycje ze swojego dawnego albumu “A Love Requited”.

Perkusista po dość długim rozbiegu zaprosił do swojego świata, kontynuując opowieści minionych już relacjach pełnych rozczarowań i bólu: “This album is an angry album”.

Rzeczywiście, “Madrid” to bardzo spokojny tune, który początkowo może budzić stan melancholii w odbiorcy, stopniowo emanuje coraz większą zmianą tempa i napięciem, które pozwalały odsłaniać bębniarzowi pokazać okazale swoją wirtuozerię.

Po niecałej półgodzinie artysta ogłosił krótką przerwę, po której zagrana została finałowa część show. Krótka przerwa przedłużyła się w 25 minut. Fragment przypadkiem zasłyszanej rozmowy ze stolika obok: “coś długo trwa ta przerwa, chyba będziemy musieli szybciej wyjść”. Odrobina cierpliwości i muzycy wyszli na scenę.

Klimat klubu i klimat koncertu – spójne wrażenia. Zdj. Kuba Smelkowski

Wróciło też dobre energiczne brzmienie. Instrumenty w tym secie brzmią i komponują się lepiej, czy to rozegrania tria, czy akustyk wykręcił lepsze brzmienie? Nie wiemy. Wygłodniała dźwięków widownia może czuć się zaopiekowaną starannie.

”Mortality” ostatni kawałek z albumu wydanego w 2019 roku potwierdził, że Manzanza po prostu wiedzie, jak to się robi w jazz. Tytułowe ”Meditations” naprawdę dobrze siadło, publiczność weszła w poczucie ukojenia i relaksu. Na koniec muzycy podkręcili tempo (niestety goście z sąsiedniego stolika musieli wyjść – mają czego żałować).

Przedostatni zaprezentowany kawałek to ”Homesick”. Momentami szybsze tempp od poprzedniego utworu podbiło dynamikę. Na koniec ”Something old Something New”, zamykający płytę utwór zamknął ten koncert.

Dobre zakończenie, bo cały „wykon” Manzanzy i spółki był bardzo energiczny i pozytywnie pobudzający.

Powrót do domu lub kontynuacja wieczoru w centrum Warszawy? Po tym numerze każdy wybór wydał się rozsądny.

Koncert był naprawdę dobry. Po prostu w pewnych momentach za dużo oczekiwania, trochę zawodu, a jednak pełne zadowolenie.

Wracając do muzyki, Nowozelandzki artysta pokazał, że dobrze czuje się na scenie a jego perkusja porywała publiczność rodząc aplauz i radość.

Na podstawie tego konkretnego perfomance’u można śmiało powiedzieć, że nowy jazz jest w dobrej kondycji. Sprawność instrumentalisty ale i lidera Myele’a Manzanzy sprawiają, że szczerze polecam jego twórczość każdemu z fanów jazzu i dobrej muzyki.

Tekst i zdjęcia::

Jakub Smelkowski

admin
admin