JazZamek wersja japońska. Takeshi Asai uśmiechnięty geniusz
Takeshi Asai zagrał w poznańskim Zamku. Było to 42 spotkanie z cyklu JazZamek. Koncert japońskiego wirtuoza rejestrowano i w zamyśle będzie on bazą przygotowywanej płyty. Sam Takeshi Asai niezwykle pogodny muzyk, przyleciał do Polski z Nowego Jorku, gdzie gra i realizuje dźwięk w swoim studiu. Sam muzyk zaczynał poważnie traktować grę na fortepianie dopiero gdy skończył 40 lat.
Rzecz jasna nawet jeśli miało to znamiona olśnienia, Takeshi Asai uczył się grać wcześniej na innych instrumentach i nie był to także jego pierwszy kontakt z fortepianem. Mimo wykształcenia muzycznego nie wiązał swojej kariery ze sceną. Jeszcze w Japonii nie zajmował się zawodowo muzyką. Po przylocie do Stanów, też nie od razu zajął się muzyką, jak przyznał w rozmowie z Martą Ratajczak, myślał przede wszystkim o zarabianiu na życie w USA.
Jego muzyczna droga, mimo, że rozpoczęta stosunkowo późno potoczyła się niezwykle szybko. Dziś Takeshi Asai ma na swoim koncie 11 płyt. Jego fascynująca technika gry na fortepianie krzyżuje otwarte jazzowe – improwizatorskie podejście z szacunkiem do klasycznego rozumienia harmonii. Bardzo ciekawie operuje akordami. Sprawia, że niejednokrotnie jego kompozycje przełamują się w niezwykle humorystyczny – subtelny choć zaskakujący sposób sposób. Te wolty w Poznaniu słyszeliśmy przede wszystkim w drugiej części koncertu.
Trzeba przyznać, że Sala Wielka C.K. Zamek to bardzo przyjazna akustycznie przestrzeń. Egzotyczne drewno przydaje miękkości dźwiękom, co pozwala na komfort zasłuchania. Pomijając nieustannie spadające komórki tej części słuchaczy, którzy przyszli nagrać filmik i ustrzelić fotkę, a nie słuchać idealne warunki dla koncertu fortepianowego solo. W przypadku Asai brzmienie jest obok techniki i harmonii niezwykle istotnym walorem. Jako realizator dźwięku już na etapie kompozycji przykłada spora wagę do brzmień.
Magnetyczny początek koncertu, “Improwizacja”, w której śledzenie otwartej w zawieszeni nad klawiaturą dłoni – rodziła zaciekawienie i ten specyficzny rodzaj skupienia tak potrzebny by dostrzec newans – przeniesienie kompozytorskiego namysłu z głowy na lewą dłoń. Skoncentrowany pianista, w prawdziwie rozumianej improwizacji, gdyby nie był to koncert solo, moglibyśmy mówić o muzyce intuicyjnej. Nie zabrakło jednak specyficznego rodzaju zasłuchania we własną grę, utwór pozbawiony był kalkulacji. Dbałość Japończyka o harmonię kompozycji i samej gry pojawi się w kolejnych utworach. „Autumn Leaves” przywodził na myśl kaliski koncert Michel’a Petruccianiego z lat 80. XX. wieku, choć jest tu więcej echa klasyki. Takeshi Asai dał się też poznać jako niezwykle pogodny konferansjer. Można powiedzieć, że przyjął koncepcję przewodnika, oprowadzającego po koncercie. Proste zapowiedzi i czytelne anegdoty, a przede wszystkim uśmiech dodawały lekkości temu wieczorowi. „Dark Rain” utwór, który poprzedził dynamiczny utwór Asaiego zatytułowany „Bożena”. Kompozycja dedykowana prowadzącej cykl koncertów JazZamek Bożenie Szocie świetnie wprowadziła do „Ave Marta” z czytelnym nawiązaniem do klasycznego standardu Bacha. W grze Japończyka oprócz niesamowitej techniki zdradzającej fascynacje legendarnymi koncertami Jarretta przeważała pogoda i lekkość prawej ręki. Jeśli już pojawiło się porównanie go maestro Keitha Jarretta to zdecydowanie Asai jest najbliżej mistrza grającego na klawesynie. Wtedy Jarrett, brzmi lżej bardziej klasycznie. Niezwykle epicko zabrzmiała kolejna kompozycja pianisty. „Zmierzch” – momentami zbliżony do minimalizmu Satie zdradzał świadomy układ koncertu. Dramaturgia od tego utworu, a raczej po nim przyspieszyła.
„Lotus Blossoms” rozpoczynał niezwykłe wirtuozerskie tempa i uderzenia. Nadal jednak dominuje ilustratorskie, plastyczne piano Asaiego. W większości utworów zdaje się pobrzmiewać Chopin choć przecież słuchamy jazzu. Takeshi Asai daleki jest od stylistyki gry japońskiej awangardzistki Satoko Fuji. Kolejnym momentem zwrotnym koncertu był zapewne utwór „Rozmowa z J.S. Bachem”, w którym nie-dosłowne cytaty mistrza J.S. pięknie wybrzmiały ponownie niosąc klasyczny element. Choć nie da się ukryć, że nie jest nadużyciem twierdzenie, że bez Bacha nie byłoby jazzu. Niejako pójściem za ciosem możemy nazwać czytelną zabawę Pachelbel’em w kompozycji „Wa no Canon”. Niezwykłej dynamiki zdarzeniu na koniec koncertu dodał Zamek. Kompozycja oparta na schemacie bluesowym pozwoliła na niezwykła pracę lewej ręki. Tutaj Takeshi Asai dał poznać się z mniej oszczędnej, mniej lirycznej gry. I był to piękny koniec koncertu. Pogodny, z zabawnymi harmoniami i dźwiękami, sympatyczny ukłon w stronę Zamku i Poznania. W pierwszym bisowym kawałku, wnikliwy słuchacz mógł wychwycić niemal Jarrettowe podejście do tematu „Over the Rainbow”, włącznie z charakterystycznym dla Tokijskiego wykonania Jarretta unoszeniem się z ławy. Piękny. nieco wyzwolony z ramy Asai wychodząc do kolejnego bisu pokazał kolejną dobrą porcję niemal Monkowego grania. Uczynił to grając fenomenalne „I Mean You”. Fantastyczne przyjęcie skłoniło artystę do zamknęcia wieczoru niezwykle malowniczym utworem zapomnianego Hoaglanda Howarda Carmichaela – „The Nearness of You”.
Niezwykle ilustracyjna gra, płynne przejścia z kompozycji własnych do standardów oraz zabawa na pograniczu jazzowego i klasycznego grania, pozwoliły Takeshi Asai pokazać ponad gatunkowe uniwersalne piękno muzyki. Przedostatni w tym roku JazZamek był niewątpliwie ważnym wydarzeniem. Nie pozostało już nic jak tylko czekać na wydanie płyty z zapisem tego koncertu.