Skip to main content

Młynarski „na Latarni” i wspomnienie Młyna

Jan Emil = Perkusja

 |  Jarek Mikołajczyk  | 

Latarnia nadal promieniuje. Paradoksalne takie właśnie kwiecisto-banalne określenia cisną się samoczynnie, w pewnym odruchu szacunku do miejsca i animujących je ludzi. Na podsumowania sezonu, który się zamyka powoli – przyjdzie czas. Dziś Jan Emil Młynarski – solo na perkusji. 

Zanim wszystko zaczęło bębnić, Alex Freiheit z właściwą sobie dbałością o każdą osobę, która zdecydowała się przyjść “na Latarnię” zaprosiła do drobnego ale też wzruszającego część obecnych momentu. Uratowany niemal ze złomu szyld kultowego klubu Młyn  z kilkoma elementami dekoracji fotograficznej klubu zawisł na ścianie latarnianego budynku. Odsłonięcia specyficznego pomnika Młyna dokonali zarówno Olo Karwowski, który szyld ocalił jak Piotr Żelazowski szef klubu. Pewne podobieństwa miejsc jako emanacji kultury niezależnej zdecydowanie były oczywiste.

Dobrze więc się stało. Młyn zasłużył na pamięć, zasłużył by coś zostało. Podobnie jak swego czasu: Ciżma, 67, Alpha, DMD – nie tylko bawił ale wychowywał pokolenia. Latarnia? Jest właściwie zwieńczeniem idei towarzyszącym animatorom wymienionych miejsc. Do tego ma charakter społeczny i socjalizujący. 

W poniedziałkowy wieczór wydarzeniem był jednak koncert Jana Emila Młynarskiego. Jazzman przyjechał z koncertem solo na perkusję. Na Latarni pokazał więc tę część działań muzycznych, daleką od piosenek ojca. Nie mniej, wymagający zarówno od muzyka jak i publiki set perkusyjny został fantastycznie przyjęty. Prawdę powiedziawszy komplet na Latarni w poniedziałek, nikogo już nie dziwi zwłaszcza przy takim nazwisku. 

Koncerty perkusyjne Młynarskiego każdorazowo są inne. Sama forma narzuca otwartość na improwizacje, na tworzenie w akcie, często inaczej rozkłada się dramaturgia koncertu. Za każdym razem jednak jest tu ogromna dynamika. Zarówno pewna polimetria jak iście afrykańska w korzeniach polirytmia wypełniają na tyle bogato kompozycje, że elektronika, której “dopuszcza się Młynarski” momentami bywa jedynie dopełnieniem, tłem czy powietrzem. Innym razem jednak jest w niej coś z Tarwater czy nawet To Rococo Rot. Perkusja, choć nie jak u Paula Wirkusa, bo przecież Jan Emil Młynarski nie preparuje bębnów, często niesie znamiona muzyki konkretniej, choć formalnie nią nie jest. Momentami rytmiczność sięga energii „clave” i jej dwutaktowego schematu. Momenty, w których Młynarski przywodzi na myśl Tony Allena, wcale nie są tak rzadkie. Wystarczy zamknąc oczy nabudować sobie Fela Ransome Kuti. To co jest także siłą Młynarskiego, nie zapętlił się tak jak to zrobił Allen w ściganiu Art Blakey’a. Jest tu również echo europejskich bębniarzy, przede wszystkim, mimo momentów gęstych od uderzeń i rytmów Młynarski podobnie do Jaki Liebezeit’a lubi też dać wybrzmieć pojedynczym uderzeniom. Stosuje kilka „urządzeń” perkusyjnych pochodzenia afro, bądź po prostu etno, było także w grze Młynarskiego słychać tę zimną dbałość o brzmienia jaką dał poznać w latach 60 -tych Rune Carlsson. Formalnie Młynarski nie kopiował, żadnego z nich, erudycja muzyczna w tym przypadku po prostu pozwala redefiniować dokonania poprzedników. To był koncert niezwykle skoncentrowanego Jana Emila Młynarskiego. Zwarty dynamiczny set, ponad godzina gęstego grania – tak rozłożył się wieczór poniedziałkowy na Latarni. Jeden z ostatnich w sezonie. Oby szalone plany zamachu na Latarnię odeszły w niepamięć. 

To miejsce, w którym być może nie ma wypasionych sal, studia nagrań i milionów dotacji, jest jednak kultura i to nie tylko podobno jest.  

Jarek Mixer Mikołajczyk

zdj. 1 x Mi 11

pozostałe zdjęcia Alex Freiheit

Jarek Mikołajczyk
Jarek Mikołajczyk