Hania Rani! Nie bójmy się wielkich słów
Boimy się dużych słów. Kiedy mówimy “Hania Rani jest/bywa genialna” – umywamy się od odpowiedzialności. Tego się nie da kwestionować, tak jak stwierdzenia, że koncert był genialny. Był po prostu taki. Muzyka nie komponuje się jednak sama, tak jak koncert nie gra sam. Geniusz Hani Rani nabiera w ostatnich latach wyrazu. Przestała być zaskoczeniem, ale nie przestaje zaskakiwać. Tak wydarzyło się w Centrum Kultury Zamek w Poznaniu.

“Otwarta próba generalna “Spring Tour 23””, ogłoszona w bardzo krótkim terminie, a sala pełna. Fenomen Hani Rani, to tak naprawdę fenomen Piękna. Jeśli Piękno jest Absolutem, to koncert na Zamku też nim był. Od pierwszego dźwięku, przez światła w ostatnim programowym utworze. To co odróżnia koncert Hani Rani od jakiegoś, nawet dobrego wykonu – to myślenie muzyką i o muzyce, a jednocześnie ogromny szacunek do publiczności i do samej siebie. Myślenie muzyką nie ogranicza się w przypadku Rani do harmonii następujących po sobie nut. Kompozycje dalekie od patosu, a jednak niezwykle dynamiczne (dynamiczne nie znaczy hałaśliwe) wypełniły koncert. Hania Rani potrafi, ale nie musi i to jest siła jej gry. Uderzenia Jarretta, przeplatają się w płynny sposób z manzarkowym klawiszem. Pianino, fortepian i klawisz elektroniczny nie stanęły na scenie ani do ozdoby, ani by udowadniać cokolwiek. Nie ten level artysty, nie ten człowieka. To nie jest scenografia teatralna. Hania Rani niczego nie udowadnia. To Ona jest dowodem.

Pierwszy set, dość spokojnie poszyty elektroniką. Jest relaks – nie ma muzyki relaksacyjnej. To raczej wytchnienie i oddech niż jakakolwiek ezoteryczna hochsztaplerka. Trudno też powiedzieć, że zaczyna się jakiś obrzęd, choć rodzaj przeżycia duchowego być może. Hania Rani nie bawi się w jakiś szamanizm. Jest czarowna więc nie musi czarować. Jest Geniuszką nie musi puszczać oka do odbiorcy, rozdawać odpustowych gadżetów. Tu nie ma miejsca na pierdolety i kapiszony.

Ciepłe, pogodne prowadzenie koncertu, nie jakaś konferansjerka i fraternizacja. Empatyczna Hania Rani nie rozbija przestrzeni, między sceną a odbiorcą, żadnymi kupletami, nie na tym rondzie jesteśmy. Rani, nie rani uszu ani gdy gra, ani gdy mówi, raczej opowiada coś publiczności, którą lubi, szanuje. Dzięki temu dzieje się coś co tworzy wspólnotę przeżywania, duchowość oparta na wrażliwości. Nie ma ona żadnych znamion religii czy sekty. Rani nie próbuje być Idolem. Na scenie nie staje ani kosmiczny Sun Ra, ani rock’n’rollowy Mick Jagger. Żadnych żywych trupów. Rani nie jest “złotym cielcem” – nie oczekuje czci, poklasku czy nawet podziwu. Hania Rani gra, jest i jeśli ktoś pisze nawet, że hipnotyzuje, ani przez moment nie wyłącza świadomego współ-podążania słuchaczy. Trzeba napisać wprost, słuchacz przeżywa koncert, nawet jeśli z nim płynie. Poza rezonatorami pianina i fortepianu Rani umiejętnie wykorzystuje rezonator publiczności. Kompozycja jest Hani Rani, gra Hania Rani i Ziemowit Klimek koncert to jednak także reakcja a raczej relacja, która tworzy się pomiędzy artystką/artystami a publicznością.

Niezwykle dobrze siadł też w tym wszystkim wokal Hani Rani. Jeśli jednak jeszcze raz o muzyce i grze Hani Rani, operuje często minimalowymi powtarzanymi i multiplikowanym frazami, jeśli jednak jej gra zbliża się do dokonań Erika Satie to w tym raczej oszczędnym antycznym nieco podobieństwie do Gymnopédies. Nie jest meblem. Pobrzmiewa też niemal chopinowski romantyzm. Spore fragmenty utworów wypełniały jednak motywy powtarzalne. Nawet harmoniczna powtarzalność nadawała utworom granym Przez Hanię Rani i Ziemowita Klimka rytmicznej transowości. Muzyka często szła po wypadkowej myślenia muzycznego Steve’a Reicha i avant popowych To Rococo Rot czy samego Roberta Lippoka. Repetytywność, którą tak bardzo teoretycy muzyki wpisali w minimalizm, zaczęła się w muzyce, kiedy nasz praprzodek wystukiwał o pośladki lub uda powtarzający się rytm. Stąd w tej muzyce mimo delikatności turla się a potem rozpędza trans. Pojawia się punktowanie akordami.
Rani wymyka się jednak pułapce, w którą wpadło wielu minimalistów. Ta muzyka, choć jest momentami hipnotyczna, nie wprowadza w stan odrętwienia, przez co nie staje się nudna. Nie jest to też kalkowanie takich evergreenów jak Trans Europa Ekspress. W kilku utworach doły grają raczej jak bas Holgera Czukaya. Rani i polaryzujący z Nią momentami Klimek umiejętnie nabudowują na tej ramie; kolor, przestrzeń i brzmieniową różnorodność. Kiedy np. momentami pianino gra jak lewa ręka Jarretta, a prawą Rani czaruje coś pod Manzarka. Cold Jazzowe prawie „komedowe” granie, przecina się kontrabasem i moogiem Klimka. Miejscami robi się klubowo trochę tanecznie. Publika delikatnie buja praktykując taniec wsobny. Na tym wszystkim pastelowo maluje się aksamitny w odpowiednim miejscu i czasie śpiew Hani Rani.

Jeśli jest prawdą co pisaliśmy o pewnej duchowości koncertu, tej uniwersalnej, laickiej to Hania Rani daje nam głęboki warsztat, może nawet medytację uważności. I nie jest to coach’owy trening uważności za 15 zeta online. Uważnośc Hani Rani przekłada się na to, że jest 100 procent tu i teraz. Tyle ile można dać, to, co można zadbać w tym momencie, przestrzeni z tą publiką. Od wizualizacji, przez realizację brzmień i perfekcyjne światła. No totalnie perfekcyjne, proste bez jakiś wygibów i wgniotów w fotel czy podłogę. To była reżyseria świateł. Ascetyczna nieco, a jednak Piękna. kiedy pojawiło się to niesamowite głównie ciepło żółte światło na moment przed ostatnim programowym utworem było jasne nadchodzi finał. Koncert ten programowy jako próba zagrany był dziełem skończonym. Długie brawa, dwa, jak ładnie spuentowała Rani bisy, które muzycy mieli do przećwiczenia i nic już więcej nie miała prawa się wydarzyć – menisk wypukły emocji napięcie powierzchniowe…
Nie wiem, czy nie byłoby Hani Rani gdyby nie Reich, tu naprawdę jak Revolution 9 The Beatles nie idzie tylko o powtórzenia, pętle, ronda i inne basso ostinato. Przecież kiwając głową, lub podczas piruetu wewnętrznego, w tym tańcu podskórnym czy jakimś locie podróży z Rani nikt nie myśli o tym, że w takim baroku to mówili passacaglii.
Minimal, transowość to wszystko już było racje ma dziewczyna dla której to był koncert spełnienie marzeń tu chyba jest jednak też przełożenie tej normalności geniuszu. Subtelność, wrażliwość Piękna muzyka, bo Piękna osoba. Pryzmat Hani Rani nie oślepia choć pełno tu blasku. Trzeba też jednak oddać Zamkowi co cesarskie, to jest przyjazne muzyce miejsce, bo ludzie tu przyjaźni.
Jarek Mixer Mikołajczyk
zdj. Aleksandra Gross – Mikołajczyk