„Granda w Gnieźnie” – Rafał Wichniewicz o Gnieźnie niesłusznie zapomnianym
Gniezno, opisane przez Rafała Wichniewicza, bywa tym zapomnianym zaklętym rewirem, często dlatego, że rodziny tych, których nazwiska znalazły się w indeksie, wolałyby zapomnieć. Często z dziwnej niefrasobliwości pamięci wybiórczej. Tacy byliśmy, takie było to nie zawsze święte Gniezno.
Kcyńska Łata, Cierpięgi, „dzielnica Świętokrzyska” i Grzybowo, Szpitalna oraz Majdan. Co łączy te wszystkie części międzywojennego Gniezna? Wśród uczciwych, żyjących zgodnie z prawem mieszkańców, pojawiały się jednostki, które budowały negatywny obraz tych fyrtli, zapadający w świadomości wszystkich na długie lata. Luje, ekensztejewrzy u grasujące lontrusy przez lata tworzyły legendy, które pokutują do dzisiaj” – czytamy na obwolucie. I nie ma kompletnie znaczenia, czy może jednak to „o” brzmi „u”. Nas jak „u” i może tak jak jest doktor, jest luntrus raczej niż lontrus… W sumie to zależy od fyrtla. Istotne dla oddania obrazu Miasteczka tamtych lat jest właśnie to, że Wichniewicz nie unika: Lujów, ekensztejerów czy lontrusów. Nie próbuje nas mamić egzotyką gwary, po prostu w takim języku swoje życie opisywała ulica międzywojnia i początku XX w.

Patrząc na metodę zbierania źródeł i inspiracji, Wichniewicz łączy tu warsztat archiwisty i dziennikarza z wrażliwością na pamięć ulicy, zawartą dziś już niestety jedynie w miejskich legendach. Bezpośredni świadkowie, niestety nie żyją. Kwerenda, czyli solidna rzetelna praca poszukiwawcza u Wichniewicza, to przede wszystkim badanie międzywojennej prasy, filtrowanie i odrzucanie plew od ziarna, maku od popiołu. Aby uniknąć na tyle, na ile to jest po latach możliwe, domniemań i nadinterpretacji, badając często porównuje, co jest gwarantem rzetelności: Lech kontra Dziennik Bydgoski. Pozostałość po tym, że przecież Gniezno to w istocie Provinz Posen, ale rejencja Bydgoska – DB sporo poświęca miejsca Gnieznu. Poznań niestety prasowo mało pisał o Gnieźnie. Stąd słuszna decyzja: Lech gazeta z Gniezna, Dziennik Bydgoski często mający tu korespondentów i większy dystans. Już sam sposób opisywania kryminalnych spraw przez międzywojenną prasę z detalami nazwisk i adresów, dziś budzi ciekawość. Nie ma też wątpliwości, że w swojej kwerendzie autor nie omija godzin w Archiwum Państwowym. Zostawmy kulisy warsztatu, wystarczy napisać, że to akuratna robota.
Tym razem zacznijmy od dedykacji, a nie od okładki. „Mamie, niezrównanej mistrzyni rodzinnej genealogii”. To musiało nastąpić. Maria Wichniewicz, wieloletnia radna, przewodnicząca Rady Miasta Gniezna, ale przede wszystkim Gnieźnianka całą sobą, nie trudno przypuszczać, że to Ona zaszczepiła w Rafale Wichniewiczu tę miłość do Gniezna. Jest też bezapelacyjnie najlepszą Encyklopedią Miasta Gniezna w zakresie XX wieku.
A okładka? No nie, okładka czyni książkę. Racja, racja. Tylko kto, nie znając autora, otworzy książkę, jeśli nie przyciągnie go okładka i tytuł? A okładka jest spójna z tytułem i sugestywna: spękane szyby z wlotami kul, wyważone emocjonalnie plamy krwi, nie przytłaczają, ale mówią wszystko. I widoki przedwojennego Gniezna. Wiemy, o czym to jest. Szlachetny karton okładki, nieco aksamitny, satynowy w dotyku, nie świeci się jak kejtrowi jądra.
Nie spojlując i nie pisząc materiału promocyjnego, jednak coś na kształt szkicu recenzji. Kolejny atut: estetyczna spójność. Śródtytuły, istotne hasła wrzucone jak tytuły ze starej gazety, spora część ilustracji to anonse prasowe, reklamy czy ogłoszenia klepsydry. Rzecz typowa dla dziennikarza i regionalisty, którym jest Wichniewicz: świetny dobór starych fotografii.
Smaczki to właściwie nie tylko zapomniane historie, często książka wykracza daleko poza opowieści w uproszczeniu kryminalne. Mamy tu świetnie zarysowane tło społeczne opisywanych czasów. Przedziera się ono niekiedy własnie w ilustrujących książkę anonsach prasowych. Przytoczmy choć treść z 91 strony. Ogłoszenie – osobiste. Ostrzegam przed młodocianym Stefanem Gremkiem, zamieszkałym przy ul. Grzybowo 27, który nadużył mego zaufania. Józef Bury. Proste ogłoszenie, pozornie nic nie zdradza o czasie publikacji. Jednak zauważmy, autor ogłoszenia nie tylko podaje imię i nazwisko młodocianego, ale też jego adres. Dzisiejsze praktyki prasowe oraz prawo i kwestie RODO, nie pozwoliłyby na publikację owego ogłoszenia. Wichniewicz nie ocenia tego, zaznacza po prostu różnicę.

Pozostańmy przy czytaniu tła społecznego z tej z pozoru jedynie popularno-obyczajowej książki wątkami kryminalnymi i opisem półświatka. Wichniewicz pokazuje także w tym pozornie drugoplanowym opisach choćby rozwój pomocy społecznej, co też jednoznacznie pokazuje Gniezno międzywojnia jako jedno z wielu dotkniętych kryzysami miast wyzwolonej niedawno Polski. Jednym ze zjawisk, jakie pokazuje historia gmachu przy Kilińskiego 17, gdzie mieściła się tania kuchnia z założenia dla ubogich, było powstanie w tym rejonie skupiska różnych, często podejrzanych grup z całego miasta. Stało się tak, że okolica Kilińskiego przerodziła się w fyrtel okryty jeszcze długo złą sławą. Zaś, co do samej taniej kuchni, to jej słabe funkcjonowanie również obnaża pewne zjawiska, ale i nieudolność urzędniczą. – Niewielkie zainteresowanie, do tego część korzystających nie należąca do biedoty zwróciły uwagę prasy, co przytacza Wichniewicz. – „Zastanawia to tem więcej, że cena pozytywnego i smacznego obiadu – 1 litr treściwej zupy z mięsem z codzienną odmianą w ciągu całego tygodnia – wynosi obecnie 40 gr, co stanowi dokładnie obliczony koszt własny” – pisał Lech. Zaznaczono, że z tego przybytku korzystają mieszkańcy także nieco lepiej uposażeni finansowo, jak urzędnicy czy młodzi pracownicy różnych warsztatów. Szukano sposobu na wypromowanie tego miejsca w jakikolwiek sposób” – cytował i pisał Wichniewicz. Co jest istotne, przez gromadzenie się wokół budynku pomocowego różnych, często zantagonizowanych środowisk, po czasie musiał opodal dyżurować jeden Policjant. Podobnie zresztą w Pawilonie przy Szpitalnej 3. Choć tu z racji na typowe zasiedlanie socjalne efek getta był jeszcze większy. Jak zauważa Wichniewicz, niejednokrotnie względnie porządni obywatele dzielili tu przestrzeń z elementem różnego autoramentu. Historie opisane w tym odrębnym rozdziale pozostawmy to odkrycia czytelnikom. Warto jednak umiejscowić Pawilon, ale i samą ulicę Szpitalną. Zatem kompletnie nie graniczyła ulica z obecnymi Szpitalami. Obecnie ulica nosi imię Jana Pawła II, bo to właśnie tam, w miejscu obecnej komendy, mieścił się przed wojną Szpital im. św. Jana. Powstanie Pawilonu dla eksmitantów na bazie „Cholera Baracke” postawionego przez Niemców jeszcze pod koniec XIX w. samo w sobie mogło symbolicznie naznaczyć późniejsze ekscesy. Nie tylko najdłużej tu stacjonująca rodzina Kaszyńskich i kręcące się tu prostytutki spędzały policji i urzędnikom sen z powiek. O tym sporo w książce.
Jak się okazuje, bandyterka z Gniezna nie miała swojego Ala Capone (Alphonse Gabriel Capone), ale Alfonsów nie brakowało. Rządziły też różne pomniejsze eki i ekensztejerzy. Wichniewicz pisząc o ece z Kcyńskiej Łaty ratuje tę zapomnianą nazwę, o której publicznie nie mamy notki z czasów jej funkcjonowania. Ejbry z Kcyńskiej Łaty, jak się okazuje, nie byli „tak do końca zepsute”, bo np. Bronisław Nowaczyk, znany garownik, do tego cały wytatuowany, na koniec odmienił swoje życie i oddał je za ojczyznę w obronie Kłecka. Na stronicach Grandy znajdujemy przygody, jeśli można tak to nazwać, bandy Fina, wyczyny Ciąpera czy bandy Pękały. Od drobnych złodziejaszków, przez harendę po poważne wyroki i wykonania kary śmierci przez Artura Brauna, kata II Rzeczypospolitej. Wyrok przez powieszenie dotyczył dwóch pracowników rolnych.
Książka oparta na zebranych materiałach źródłowych, w której autor stroni od fabularyzowania, pozostawiając narrację na granicy relacji odkrywcy-dziennikarza regionalisty, z wykorzystaniem jednak pełnego, solidnego literackiego języka. Książka będąca niejako kontynuacją wydanego niedawno „Mrocznego Gniezna”, a nawet w sporej części obróbką materiału, który nie wszedł do poprzedniej publikacji, staje się bardziej osadzona w szerokiej perspektywie nie tylko Gniezna, ale i Rzeczypospolitej międzywojnia. Choć nie brak tu fascynujących opowieści, to właśnie szerszy kontekst nadaje jej nie tylko wymiaru lokalnej ciekawostki. W pewnym sensie Wichniewicz wypracował tu pewne uniwersum. Książka, choć niezwykle gnieźnieńska, zapewne może zaciekawić czytelnika niezależnie od sentymentów geograficznych.
Sięgnięcie do wyrażeń ulicy zdecydowanie przybliża klimat frytli międzywojnia. Nie czytamy tu gnieźnieńskiego Grzesiuka, a jednak jest pewne uniwersum podwórek, ulic, winnic, kamienic i baraków. W bardzo dobrym dla literatury z prowincji, z „Miasteczka” roku 2023 r., Granda w Gnieźnie zapisuje się wysoko. Bardzo dobra książka. Czyta się wyśmienicie, a autorytet autora sprawia, że można ją czytać z zaufaniem do kwerendy i rzetelności. Niestety, nie da się uniknąć porównania do monografii Gniezna pt. „Dzieje Gniezna”, w której grono profesorskie zamieściło bibliografię i noty o autorach, ale to jedyny indeks, jaki tam znajdziemy. Rafał Wichniewicz oszczędza czytelnikowi własnego biogramu. Znajdujemy jednak w „Granda w Gnieźnie” nie tylko: skróty i wyjaśnienia, dawne ulice i ich nazwy, bibliografię, indeksy źródeł książkowych i opracowań, indeksy źródeł archiwalnych, internetowych i baz danych, ale i pełny indeks nazwisk. Jednym słowem, tak się dziś to robi. Nowoczesny, rzetelny regionalizm.
Granda w Gnieźnie
autor: Rafał Wichniewicz
korekta: Anna Lubońska
okładka: Marcin Koszewski
Wydawnictwo: VIPART, 2023
tekst:
Jarek Mikołajczyk