Fotografia przeciw dehumanizacji
Kilkadziesiąt małoformatowych i czarno-białych fotografii analogowych anektuje galeryjne wnętrza Starego Ratusza. Totalnie przemyślane czy wręcz konceptualne dzieła, których na co dzień nie uświadczy się zbyt wiele w Gnieźnie, kryją w sobie jednocześnie proste i niesamowite historie. Co mówią?
Szukając odpowiedzi najłatwiej jest zapytać artystę w myśl nieśmiertelnej frazy „co autor miał na myśli?”. Sławomir Kuszczak, artysta znany bardziej z malarskiej twórczości i jako wykładowca na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu, o swojej wystawie czterech światłoczułych cykli, mówił na wernisażu całkiem sporo i chętnie, a nawet uraczył tłumnie zebranych odbiorców, małą prelekcją o fotografii.
Jednak zanim poznamy genezę i znaczenie choćby niektórych prac, warto poszukać tych kontekstów samodzielnie, tym bardziej, że co nieco podpowiadają nam już tytuły wspomnianych cykli jak „Teatrofotografiko”, „Autoportret z fotografem”, „Spacer po Witkowie” czy dodany dopiero na wystawie „Teatropandemiko”. Patrząc na te dzieła, trudno więc nie zastanowić się ile siły tkwi w kompozycji, tej wizualnej aranżacji, która ma nam sprzedać pewien obraz świata oraz sugestywności tworzących go elementów. Albo jak narzędzie do tworzenia sztuki, którym w tym przypadku jest aparat fotograficzny, wpływa na jej postrzeganie, bo wbrew pozorom nie chodzi tu o to żeby pokazać sprzęt… Podobnie frapująco prezentują się też miejskie kadry, gdzie bezludna przestrzeń uwypukla swoje kształty i faktury w zarysie bloków, metalowej konstrukcji piłkarskich bramek, gęstości siatki czy powierzchni kałuży. I wreszcie ostatni cykl to wręcz wydestylowane koncepty powstałe w pandemicznej samotności, kiedy czasu na rozmyślanie i poruszanie wyobraźni było naprawdę sporo.
Natomiast kiedy już zapytamy artystę o okoliczności powstania jego dzieł, to możemy otworzyć oczy z wrażenia, niczym w „narkotycznym transie” poszerzania świadomości. Nagle wszystkie obecne na wystawie konstrukcje stają się dla odbiorcy jasne i czytelne, dlatego pewnie można żałować, że przy fotografiach nie znalazły się choć krótkie, zdawkowe opisy, które naprowadziłyby widzów na ich temat. Tym bardziej, że Sławomir Kuszczak chętnie dzielił się swą wiedzą, przyznając między innymi, że nie jest zwolennikiem robienia sztuki ze spreparowanych części ludzkiego ciała, bo postrzega to jako dehumanizację i pewną zgodę na to, że wszystko wolno. Jednak z drugiej strony przy zachowaniu pewnych zasad, z nieprzysparzaniem cierpienia na czele, dopuszcza pokazywanie zwierzęcych ciał, co i tak wywołuje emocje. Dobrym przykładem była tu przytoczona przez Kuszczaka fotografia przedstawiająca dżdżownicę przywiązaną z dwóch stron sznurkiem do gwoździ, na której widok wiele osób wyrażało swoje oburzenie, podczas gdy stworzeniu nie stała się krzywda, a o wiele więcej takich dżdżownic ginie np. z rąk wędkarzy. Z kolei mnie poruszył równie mocno obraz kawałka mięsa z założonym niczym na rękę zegarkiem, który poza niezgodą na dehumanizację może równie dobrze oznaczać, że cierpienie zwierząt nie ma końca lub, a nuż, jego dni są policzone. Taka wielość interpretacji możliwa jest właściwie przy każdym zdjęciu, choć dobrze jest dostać jakąś wskazówkę jak w przypadku roślinnego pędu, który się okazał częścią dyni z ogródka i papierowych „zawijasów”, które symbolizować miały ślimaki pożerające warzywo.
Warto dodać, że cała wystawa, którą można oglądać do końca listopada w Starym Ratuszu będącym filią Miejskiego Ośrodka Kultury, została starannie i profesjonalnie zaaranżowana oraz otwarta przez doświadczoną kuratorkę Iwonę Wiśniewską. Co więcej, podczas wernisażu, obecna na nim także zastępczyni dyrektora MOK Marta Pacak, zaprosiła witkowskiego twórcę do spacerów po Gnieźnie wręczając mu m.in. koszulkę z napisem „Gniezno, lubię to!”.