To był jeden z tych koncertów o których mówi się „wydarzenie roku”, bo uszy radują się feerią usłyszanych dźwięków, które potem długo pozostają w ciele i głowie, rezonując z naszą muzyczną wiedzą, wyobraźnią czy upodobaniem. Taki Koń, co tratuje szufladki schematów i przyzwyczajeń.
„Koń jaki jest każdy słyszy” – tak można by za dziennikarzem muzycznym Bartkiem Chacińskim, trawestującym słowa Benedykta Chmielowskiego, rozpocząć relację ze zjawiskowego koncertu tego zespołu, który jeszcze w sierpniu miał miejsce na scenie w Latarni na Wenei. Kapela, którą już w emocjonujący sposób zapowiedziała jedna z animatorek Latarni Alex Freiheit, to bowiem grająca na perkusji Asia Glubiak – od niedawna Dudek, saksofonista Michał Fetler, gitarzysta Sławomir Szudrowicz i obsługujący syntezatory Jakub Królikowski. Jeśli spojrzymy na instrumenty, to nic nadzwyczajnego, ale kiedy poznamy wcześniejsze dokonania muzyków, to robi się ciekawiej. No ale co? Kolejny skład grający jak… – tu wstaw dowolną nazwę poprzednich zespołów artystów, albo znów rock, blues itp. Choć jako fanka tych ostatnich i tak byłabym ukontentowana.
Tymczasem już od pierwszego utworu było wiadomo, że będzie nieszablonowo i wspomniany rock czy blues, podlany zostanie jazzowym podrygiem czy nawet elektronicznym transem. Weźmy taką „Antylopę”, która truchta z bluesowo leniwą gitarą w takt pomrukującego miarowo saksofonu. Albo naelektryzowaną niepokojem syntezowanych dźwięków „Meduzę”, którą z kolei w rytmicznych ryzach trzyma perkusja Asi. Jednak szaleńczą pełnię swoich możliwości, muzycy demonstrują na pewno w „Nagłym przypływie jaskrawości”. To wtedy bowiem „dostajemy po uszach” kaskadą intensywnych dźwięków, tak jakby jutra miało nie być, a przywołany utwór był tym ostatnim. Bo też dzieje się tu wszystko, czyli mamy psychodeliczny nastrój klawiszy, radosne i neurotyczne zarazem tripy dęciaka, dynamiczną, lecz porządkującą całość perkusję czy w końcu melodyjną, „ponadgatunkową” gitarę.
Dlatego słuchając Konia, trudno mieć wątpliwości, że mamy do czynienia z graniem wybitnym czy wręcz z geniuszem. Tworzące ten skład osoby, to bowiem muzyczni erudyci, którzy celująco odrobili zadanie z historii granych przez siebie gatunków. Bo te muzyczne dekady, z przełomem lat 60. i 70. XX wieku na czele, a nawet inspiracjami z muzyki filmowej, słychać niemal w każdej kompozycji. I co ważne, nie ma w nich wtórności czy taniego naśladownictwa, lecz twórcza pasja i ekstaza, które udzieliły się też licznie zgromadzonej publiczności.
Fot. Paweł Bartkowiak