Dwóch lofrów*, weneckie historie i znikająca woda
Czy wiecie, że Jelonek był kiedyś Jeleniem, a jego wody sięgały niemal do Cierpięg? Albo, że dzisiejsza przychodnia przy ulicy Jeziornej była niegdyś willą administracyjną żydowskich przedsiębiorców Rogowskich?
Tak można by streścić dość niecodzienne spotkanie, czyli jedyny w swoim rodzaju spacer odkrywczy z Olem i Bogusiem, który rozpoczął się przy Starym Dębie obok polany z hamakami nad jeziorem Jelonek (zwanym też Weneją). Wspomniani panowie, to zaś wielcy miłośnicy tego, jakby to powiedział za Zygmuntem Karpińskim Naczelny Popcentrali – Miasteczka, co kochają, ale nie bezkrytycznie, czyli dziennikarz i regionalista Olo Karwowski, prowadzący m.in. bloga Za Winklem oraz Bogdan Bentyn, społecznik i performer znad Wenei, który od lat postuluje podniesienie poziomu jej wody.
Spacer, podczas którego prowadzący snują bardziej i mniej znane opowieści, sprawdza się jako formuła kulturalnych spotkań, już od dobrych kilku lat w polskich miastach. Ludzie, szczególnie po czasach pandemii, a może poszukując nowych świeckich tradycji albo wiedzy poza ekranem telefonu czy komputera, chętnie stają się słuchaczami tych, co wiedzą więcej. I tak też stało się nad gnieźnieńską Weneją, gdzie w pierwszej części to Olo rozwiązał worek z historiami.
Dzięki temu wszyscy obecni dowiedzieli się, że Weneja zwana niegdyś Jeleniem kończyła się w okolicy Cierpięg, a ubytek jej wód rozpoczął się już w średniowieczu, gdy karczowano otaczający ją las i postępował wraz z rozwojem cywilizacji, osiągając jeden z gorszych stanów w czasie postępu industrializacji, kiedy to nawet ścieki z cukrowni i garbarni trafiały do jeziora. Natomiast dziś jezioru zdaje się zagrażać zbytnie uporządkowanie terenu wokół, a na pewno zagęszczanie zabudowy i oczywiście susze będące skutkiem postępujących zmian klimatu. O tym, że przydałby się wyższy poziom wody w Wenei, po raz kolejny przypomniał też w oryginalny sposób Pan Boguś, ale o tym za chwilę.
Tymczasem z innych ciekawostek, to było również o zatopionych w jeziorze, lecz bardziej legendarnych niż prawdziwych, przedmiotach takich jak tron Bolesława Chrobrego czy bardziej współczesny czołg, niegdyś widocznej, a dziś podziemnej rzece Srawie czy pochodzeniu nazwy Cierpięgi, co wzięła się od Cierpiążek, które wiązać należy z profesją znajdującego się nieopodal… kata miejskiego, a raczej jego stosunkiem do skazanych. Poza tym można było przypomnieć sobie lub dowiedzieć się o starej, niedziałającej fontannie, która była zlokalizowana tuż przy zejściu do Latarni czy o wspomnianej willi Rogowskich służącej dziś publicznym celom. I kiedy wydawałoby się, że multum poruszonych tego popołudnia wątków powoli ulega wyczerpaniu, Boguś zaprosił wszystkich zgromadzonych nad brzeg Wenei. Sam w tym czasie wziął sprzed foodtrucka z lodami i goframi drewniany stolik z którym zaczął wchodzić do wody, a zanurzywszy całkowicie mebel – stanął na nim i wraz z publicznością skierował w dół kciuki. Po raz kolejny chodziło tu oczywiście o podniesienie słynnego poziomu wody, ale też o coś więcej, bo o ochronę naszego wspólnego dziedzictwa przyrodniczo-kulturowego o które od lat upomina się nie tylko tych dwóch lofrów…
Fot. Nr 4 i 6 Agata Zaprzałka, nr 5 Krzysztof Romanowski
*lofer – z gwary wielkopolskiej, człowiek, który lubi się włóczyć; łazęga, powsinoga. W tym kontekście w znaczeniu pozytywnym i raczej miejski włóczęga.