Skip to main content

Reinterpretacje muzyki J Dilla by Błoto.

Dokładnie tyle ile potrzeba

 |  Tymoteusz Mikołajczyk  | 

Hip hop i jazz mają ze sobą wiele wspólnego. Liczba romansów między nimi to tylko naturalna kolej rzeczy. Nie spotykają się codziennie, nie zobaczysz ich razem na każdym evencie, ale jeśli się skupisz spotkasz ich w ciasnej kawiarence lub zatłoczonym Blue Note’cie. Choć Jazz jest zdecydowanie starszy, doskonale rozumie hip hip i dodaje mu lekkości i koloru.

Gdyby spróbować policzyć wszystkie współprace i projekty członków zespołu Błoto to ten tekst byłby zdecydowanie za długi i zbyt nudny. Warto jednak wspomnieć, że nie brakuje wśród nich twórców z rapowego podwórka zarówno z naszego kraju jak i zagranicy.


Błoto w Poznańskim Blue Note wystąpiło w klasycznym składzie: Latarnik (instrumenty klawiszowe), Wuja HZG (bass), Cancer G (perkusja), OlafSaxx (saksofony). Cały koncert motywowany był “Dilla Month”, czyli szczególnym czasem dedykowanym twórczości jednego z kultowych producentów hip hopowych – J Dilla. Gdyby Jay Dee żył to właśnie w tym roku obchodziłby 50 urodziny.

Od samego początku zaskoczenie, dawno nie stałem w tak długiej przed koncertowej kolejce do klubu. Na szczęście pomimo, tego że sporo osób zdecydowało się przyjść na chwilę przed startem, obsługa klubu sprawnie ogarnęła temat. Półmrok panujący w klubie i święcący logotyp “BŁOTO” już od samego początku sygnalizował, że teraz czas wszystkie inne rzeczy zostawić za drzwiami. Czas na ucztę. Dodatkowo w odcięciu od rzeczywistości pomagał słaby, wręcz nieosiągalny zasięg.


Podczas całego koncertu nie było ani jednego dźwięku za dużo. Wszystko, co tam się wydarzyło – było potrzebne. To był taki koncert, po którym, nie miałem niedosytu, a jednocześnie nie czułem się przepełniony, jak to często bywa. To był taki koncert, w którym to nie muzyk był najważniejszy, najważniejsza była muzyka. Czuć było respekt instrumentalistów dla twórczości J Dilla, a jednocześnie to, że czują to całym swoim ciałem.


Wszystkie instrumenty szły selektywnie. Każdy wiedział, co ma robić na scenie. Publiczność mogła złapać każdy smak, nawet jeśli był wyczuwalny tylko przez chwilę. Sekcja rytmiczna trzymała wszystko w szerokim ładzie i nadawała całości struktury, co zresztą koresponduje z muzyką hip hopową i twórczością J Dilla. Cancer G na perkusji nadawał transowy odbiór koncertu, dodając co jakiś czas wybudzające elementy na dzwonkach trzymające słuchacza na jawie. Bas Wuja HZG nadawał kroczący błotnisty charakter interpretacji instrumentali mistrza i to dzięki niemu kiwały się niemal wszystkie głowy w wypełnionym Blue Note.

Co jakiś czas rozglądałem się z góry po całej sali, większość z głów nie przestała kiwać przez cały gig, jakby zaklęte dźwiękach gitary basowej. Latarnik odpowiedzialny za klawisze (różne klawisze) to był piękny widok pasji i brzmienie okalające całą strukturę. Latarnik udzielił się również wokalnie prowadząc co jakiś czas koncert oraz rapując w utworze “fuck the police”, co zresztą było genialnym zabiegiem, by po ok. 40 minutach wyłącznie instrumentalnego fragmentu, chociaż na 3 minuty pojawia się wokal. Kiedy OlafSaxx zaczynał popis na swoich dęciakach to przedzierał się na pierwszy plan, jednak nie było to „chamskie” zagłuszanie, nie przepychał się, raczej inne instrumenty robiły ku temu miejsce. 
Nie jestem już pewien ile dokładnie trwał ten koncert i myślę, że to właśnie świadczy o tym jak bardzo wciągnął mnie jako słuchacza.

Tim Curtis

zdj. Paweł Bartkowiak

Tymoteusz Mikołajczyk
Tymoteusz Mikołajczyk

#Tagi