Ćwiczenia z dyplomacji. Kiedy teatr niesie prawdę – płaczę
Teatr Usta Usta jest daleki od odgrywania. Tak było w nim zawsze. Inne metody i inny klimat pracy niż na większości scen państwowych, czy miejskich. Tak to już jest w ekipie Wojtka Wińskiego. Dookreślenia, formy i charakteru formacji – tak czy owak, nie będą precyzyjne. Spektakl Ust, za każdym razem staje się przede wszystkim zagadką dla widza. Sam mroczny urok wejscia przez podwórko Gwarna 11 nadaje teatralność zdarzenia. Ciasna szatnia – poczekalnia. Mimowolna konwersacja z oczekującymi, tworzą rodzaj niepewności i wyczekiwanie. Usta Usta nigdy nie przekraczają niepisanej granicy komfortu widza, jednak nie są też teatrem dla oglądaczy. Widz mniej lub bardziej staje się uczestnikiem, jeśli nawet nie, to przynajmniej aktywnym “świadkiem – przeżywającym”
Przydział szarf, z nazwą grupy roboczej sugeruje, że jednak coś, będziemy robić, w czymś uczestniczyć. Zapalają się lampki bezpieczeństwa, już w poczekalni słychać pytania o to co będziemy robić? – my widzowie uczestnicy. Zabieg wprowadzania widzów, sadzania ich w wyznaczonych miejscach nie jest niczym nowym w teatrze, nadal jednak działa na podświadome i świadome stawianie się widza w pozycji wyczekującej. Domysły są jednak bezradne.
Wydaje się, że sam trudny temat wymagał rezygnacji twórców z bardzo aktywnego wciągania widza. Zabiegi performatywne wobec wojny stają się z zasady płytkie. Ewa Kaczmarek z ekipą przenoszą ciężar dziania się i uczestnictwa w sferę emocji. To właśnie emocjonalność tworzy naszą empatię. Jedynie ona i pociski rakietowe mogą wesprzeć Ukrainę. Tymi drugimi nie dysponujemy, ani my widzowie, ani Teatr. Aneksja pomieszczeń teatru: od sali teatralnej przez piwnice, warsztaty czy poczekalnię – na teren wojny w Ukrainie, konwencja trochę jak poziomy piekieł u Dantego, a jednocześnie źródłowe potraktowanie teatru. Echa misteriów w drodze, element nie tyle uczestnictwa w misterium, jak bywało to w średniowieczu, co raczej aktywnej obserwacji, towarzyszenia w reportażu. A jednak pojawia się przecudny mansjon w jednej ze scen. Kiedy prowadząca scenę bliską finału odsłania coś na kształt ołtarza szafkowego z jednym skrzydłem, przestajemy szukać bomb. Niemal jak świątkowe rzeźby ludowe, postaci duchownych wydają się nabożne, po otwarciu mansjonu. Jest ten moment przeniesienia w czasie. Piękny moment, a jednak tak bardzo utwierdza, że teraźniejszość już była. Od lat człowiek szuka usprawiedliwienia dla milczenia Stwórcy. Jak w średniowieczu tak dziś kościół, nie potrafi pomóc pytającym. Co ciekawe nie ma w tej scenie taniego antyklerykalizmu. To nie jest pytanie o pełne brzuchy pasterzy, nie jest to nawet tanie “złote ale skromne”. Aktorzy nie opowiadają tu o dłubaniu w nosie, nie jest to żadne obliczone na sukces pirdulajdum glajdum. Nie ma tu nawet oskarżenia, a na pewno wyroku w stronę papy Francesco. Tego widzieliśmy w temacie wojny w Ukrainie sporo, z zasady opartego na emocjach, nie zawsze na trosce. Ta scena nikomu nie daje ani po mordzie ani po łapskach. Ból jest tak nagi, bo wewnętrzny, bo rozdziera podskórnie, a blizny nie widać.
Nie zachowaliśmy ciągu zdarzeń?
Kolejności biegu spektaklu?
Czy na wojnie istotna jest kolejność ofiar? Ten kto poległ pierwszy bardziej boli rodziny niż ten, który zginie ostatni?
Nigdy nie widzimy wojny dzień po dniu, nalot po nalocie, taką wizję chcieliby nam dać nauczyciele historii i generałowie. Łatwiej tak mówić o wojnie, wygląda tak ładnie i w takim porządku, prawie jak ordnung na fyrtlach nim zdziczała Wielkopolska. Ale wojna do jasnej Anielki taka nie jest. Jest jak napis nad bramą Auschwitz: ciężka, zimna i kurewsko cyniczna. Jest jak spektakl Usta Usta potargana, powtarzalna w bólu jednocześnie chaotyczna, czas bywa tu względny. Jest jak zapętlony film, w którym powtarzające się sceny każdy widzi inaczej. Wszystkie grupy widzów: Cywilizacja, Ład, Pokój, Współpraca itp. oglądają urywki wojny w swojej kolejności. To zapewne nieco zmienia odbiór, inaczej w każdej scenie stopniowane są emocje. Kolejność oglądania, może budować inne natężenie. Jeśli tak jest – to tylko wartość dodana spektaklu, bo nikt z nas nie widzi tej wojny tak samo. Zaczęliśmy dużym kalibrem, bo przecież Bóg, On raczej w tej kwestii bogu ducha winien. “Ludzie ludziom”, jak to kiedyś pisała pewna Polka. Trudno pisać recenzję tego wydarzenia nie spojlerując. Nie da się opowiedzieć o emocjach, bez wskazania źródła. Jeśli więc łzy płynęły po policzkach, nie tylko moich, napisanie – płakałem wyjaśnia wszystko i nic nie wyjaśnia. Bo łzy mogą być dobre i złe, mogą być smutku i radości. Te smutne, które przecież dominują przy Ćwiczeniach z dyplomacji też mogą być złe, depresyjne, rozdarte pustką i mogą być też te bolesnego oczyszczenia, te które przynoszą katharsis. Nie zabrakło na szczęście tego obmywającego płakania widzów. Bo kiedy jesteś na wyciągnięcie ręki z dziewczyną na białej sali, ona siedzi na łóżku szpitalnym…”lekarz” wprowadza cię w jej historię. Ona po prostu najpierw nic nie mówi, mówiąc bezdźwięcznie, potem z trudem wypowiada jedną głoskę. Wypowiada jednocześnie tą głoską swoją własną niewypowiadalną historię bólu i gwałtu. Nie, czyjegoś bólu i gwałtu z odległych czasów i zakątków Ziemi.
To jest ból, który dotknął jej samej, być może siostry, czy matki. Twoje łzy są wtedy nieobfite, bo są łzami współtowarzyszenia. Widzisz dziewczyna płacze, pewnie już nigdy nie wypowie spokojnie jednym tchem słowa, bliskiego jak matka słowa Charków, nawet jeśli to jej słowo to Kijów. Jesteś świadkiem prawdy, przez co jesteś dotknięty do żywego. Bo wojna nie jest gdzieś na plakacie, gdzieś w CNN czy TVN, ona jest w tej konkretnej dziewczynie z Charkowa, Kijowa, Chrsonia. Jest pół metra od Ciebie. Kolejne miejsca – sceny i te prozaiczne jak wizyty w punktach charytatywnych budują poczucie komunii współ-widzów z grupy ale też pewnej emocjonalnej identyfikacji z bólem, grających tu dziewczyn z Ukrainy. Jest, owszem ten piękny stereotyp, gdy zaczynają pieśń. Ciarki i gęsia skórka na grzbiecie. Niby nie mamy tu żadnych kontraltów, zwyczajny powiedziałbyś śpiew, tylko co tak rozrywa pod skórą? Ascetyczna i jednocześnie monumentalna scena z “człowiekiem za długim stołem” obnażająca chujową naturę wodza. Genialna, ale przede wszystkim poruszona, prawdziwie poruszona i prawdziwie poruszająca Ewa Kaczmarek, ta postrzegana raczej jako zasadnicza i silna aktorka stoi przed nami w białym kostiumie a jakby kompletnie naga emocjonalnie. Spektakl, w którym czujesz skurcz serca współ-widza, widzisz skrywane łzy i te nie ukrywane też widzisz…
I jeszcze magiczna scena rozpięta pomiędzy białostocką szkołą lalki i przedmiotu, a poetyką opowieści Godfreya Tuup Duncana. Latający słoń. Oswajanie wojny, wygładzanie kantów i oniryczna nadzieja. Kompletna odwrotność, raport z świeżo kopanych grobów, reporter, komentuje śmierć a raczej relacjonuje – grób z dziewczyną tak blisko, że słyszysz bicie serca sąsiadki z widowni.
Jeżeli teatr ma jeszcze swój głęboki sens, to właśnie taki. Prawda, ludzkiego bólu, bez wrzasków i politycznych haseł, jeśli teatr czyni swoim sensem człowieka, jego emocje, ból i nadzieję to taki teatr chcę przeżywać. Bez fiku miku i bez transparentów. Chodzę do teatru nie po: telewizor, czy gazetę idę być świadkiem Czegoś, a nie na wiec.
Poszedłem więc na Garbarską 11 w Poznaniu, przeszedłem przez Kijów, Charków, Chersoń a przede wszystkim przez emocjonalność aktorek i aktorów. W obliczu tego nie pytam o grę aktorską, prawdy nie zagrasz ani lepiej ani gorzej, albo będzie prawdą albo kłamstwem. Była prawdą. Nie pytam też o kostiumy, scenografię, konwencje, spójność. Było w tym wszystkim sporo teatru, takiego jaki chce widzieć. Przede wszystkim jednak tak chce widzieć pokazaną wojnę. To jest trochę tak jak z Auschwitz nie robią na mnie wrażenia liczby ale gdy widzę zdjęcie pięknego wrażliwego i godnego do końca Zygfryda rozrywa mi serce a jednocześnie je koi.
Tak zadziałała ekipa Usta Usta. Spektakl: prawdziwy, ważny i poruszający.
reż. Wojciech Wiński
Scenariusz: Ewa Kaczmarek (we współpracy z Nina Burnevich, Anastasiia Ivasova, Natalia Nikoliuk, Marharyta Puhachenko, Rimma Tyshkevych)
Kostiumy: Idalia Mantas
Muzyka: Hubert Wińczyk
Obsada:
Nina Burnevich
Grzegorz Ciemnoczołowski
Anastasiia Ivasova
Marcin Głowiński
Ewa Kaczmarek
Natalia Nikoliuk
Norbert Ogoniak
Marharyta Puhachenko
Mikołaj Podworny
Artur Śledzianowski
Rimma Tyshkevych
Przemysław Zbroszczyk
Miejsce premiery:
Republika Sztuki Tłusta Langusta w Poznaniu
Tekst Jarek Mixer Mikołajczyk
wykorzystano zdjęcia: Andrzeja Majosa, Macieja Domagalskiego
zdj. Zygfryda Gruszczyńskiego – zasoby Muzeum Auschwitz Birkenau
PS. Kiedy teatr niesie prawdę – płaczę. I to są ciężkie ale dobre łzy. Nie wstałem do owacji, bo nie miałem sił, bo cokolwiek bym zrobił byłoby nie na miejscu. Mixer