Skip to main content

Rozmowa z Festiwalu Filmowego Offeliada

Chciałabym żeby dokument do czegoś służył

 |  Kamila Kasprzak-Bartkowiak  | 

Z Marią Wiernikowską, reporterką i reżyserka filmów dokumentalnych oraz członkinią Jury Głównego Offeliady, rozmawia Kamila Kasprzak-Bartkowiak.

– Patrząc na Pani dorobek widać, że lubi Pani wsadzić przysłowiowy kij w mrowisko. Skąd Pani bierze odwagę do zajmowania się trudnymi tematami?

– Moją motywacją jest głównie ciekawość, a nie odwaga. Myślę, że posługuję się przede wszystkim wymogami prasy czyli ciekawością wydarzenia. Pewnie pani pije do tych różnych moich wojen, które dokumentuję, bo to konflikt zbrojny jest tym kijem w mrowisku, a nie moje działania. I to w czasie tego konfliktu z ludźmi dzieją się różne rzeczy. Możemy wtedy zobaczyć człowieka w zagrożeniu.

– A co decyduje o wyborze tematu? Dlaczego te konflikty są ciekawe? Dlaczego Białoruś, a nie spory w innych rejonach świata? Dlaczego Klewki, a nie inna afera…

– Klewki są akurat wbrew tej zasadzie o której chciałam powiedzieć, bo ten temat był nieznany i ukryty pod dywanem od początku. Chociaż wtedy już się pojawił dzięki wystąpieniu Andrzeja Leppera, który był wówczas wicemarszałkiem sejmu. Lepper tym wystąpieniem zaryzykował całą swoją karierę, a nawet życie. Oskarżył ważnych polityków o korupcję. Wtedy też się tym tematem nie interesowałam, bo nie zajmowałam się polityką wewnętrzną. Z racji mojej ciekawości sięgałam raczej po wydarzenia ze świata. Wyjątkiem była powódź w 1997 roku i wyjątkiem były Klewki. Myślę, że to wyszło przypadkiem, bo przypuszczam, że to mogło być polityczne zlecenie na Leppera. Poszłam w inną stronę, bo zaczęłam podążać za tym co mówił Lepper. Było zadanie żeby Leppera ośmieszyć, a okazywało się, że gdzie nie spojrzę to potwierdzają się informacje o których mówił. Czasami zdawało mi się, że wiem więcej i lepiej niż on sam, bo jemu prawdopodobnie podkładali informacje. Niemniej problem okazał się dużo szerszy i po prostu ciekawy.
Pytała pani jeszcze dlaczego te, a nie inne strony świata. Wydaje mi się, że one mnie dotyczą, dlatego kiedy rozpadał się Związek Radziecki, to jeździłam do różnych republik, które akurat się wyzwalały od tej władzy. Zaczynałam jako dziennikarka i korespondentka wojenna z Polski, bo opowiadałam o stanie wojennym i Solidarności w Polsce.

– Patrząc na dokumenty na Offeliadzie i na to co powstaje obecnie w Polsce i jest pokazywane choćby na platformach streamingowych, to jak ocenia Pani kondycję dzisiejszego dokumentu? Czy jest w swoim najlepszym okresie i jest na niego zapotrzebowanie?

– Nie bardzo chcę wypowiadać się w tym temacie, bo mam świadomość, że nie ma jakiegoś jednego oglądu sytuacji. Rozmnożyły się rożne kanały i platformy, już nie ma jednej telewizji czy choćby pięciu kanałów, tylko jeszcze każdy z nich ma swój podkanał dokumentalny. Na końcu i tak okazuje się, że prawie nikt nie ma telewizji i każdy ogląda coś innego, więc nie chcę wypowiadać się za innych, co dla nich jest drogą. Obawiam się, a raczej strasznie mnie to uwiera i niepokoi, że jest takie rozproszenie źródeł. Z jednej strony jest to bardzo wzbogacające, bo każdy może tworzyć i usłyszeć co chce, a także stworzyć co chce, czyli jest niesamowite otwarcie zarówno dla autorów jak i odbiorców. Natomiast mój niepokój bierze się stąd, że mam poczucie utraty pewnej wspólnotowości, bo moje wspomnienia są z takich czasów, że kiedy szło się ulicą latem, to były otwarte okna i z każdego z nich leciał ten sam dźwięk telewizora. Każdy oglądał ten sam serial czy te same wiadomości, a jeśli chciało się zaprotestować, to wszyscy w godzinie nadawania wiadomości wychodzili na ulicę. Wtedy ten przekaźnik jednoczył ludzi, bo nawet jeśli był wrogi to społeczeństwo wiedziało co jest po tamtej stronie. Teraz każdy słucha czegoś innego i prawdziwym cudem jest, że ludzie potrafią protestować, jak to było pokazane na jednym filmie podczas festiwalu. Jeszcze jest jakieś ziarenko tych, którzy chcą się przeciwko czemuś buntować, bo reszta prawdopodobnie nie wie przeciwko czemu.

– A czy postęp techniki i zmiany sprzętowe pomagają w pracy reportera?

– Można powiedzieć, że to jest klęska pracy reportera, bo praktycznie reporterzy są niepotrzebni. W tej chwili historia dzieje się sama, bo teoretycznie wystarczyłoby pokazywać obraz z kamer przemysłowych, które są wszędzie, żeby pokazać co się stało na ulicy czy na wojnie. Na przykład w ciągu ostatnich dziesięciu lat zyskaliśmy dostęp do egzekucji dyktatorów, co kiedyś było nie do pomyślenia. Widzieliśmy przecież egzekucję Saddama Husajna, gdzie reporter nie musiał jechać, bo po pierwsze nie zdążyłby, po drugie nie musi bo facet, który będzie przeprowadzał wyrok na Husajna czy Kadafiego, będzie sam nagrywał telefonem to co się dzieje i jeszcze to udostępni. Nie potrzeba całych koncernów medialnych, lotów samolotem czyli tego wszystkiego co było naszym atutem, kiedy byłam w pełni reporterką. Moim atutem było to, że potrafiłam szybko przeczytać wiadomości i jakoś je odszyfrować, a następnie wsiąść w samolot i w taksówkę, wynająć coś, pojechać motorem w góry, a potem często to nadać z miejsca w którym się było, trafić na pocztę i poczekać na przykład dwa dni na połączenie z Warszawą. To wszystko w tej chwili jest niepotrzebne. Koniec dziennikarstwa. Choć mam nadzieję, że się mylę i ludzie będą potrzebować pośrednika, ale na razie jesteśmy tak zachłyśnięci tą wszechmożliwością.

– Czy miałaby Pani jakieś rady dla młodych dokumentalistów? Czego szukać, gdzie iść?

– Może zastanów się co cię obchodzi i interesuje. Zastanów się co cię ciekawi w świecie, a nie w sobie. Zastanów się co byś chciał zmienić w świecie. Chciałabym żeby dokument do czegoś służył.

Fot. Anna Farman

Kamila Kasprzak-Bartkowiak
Kamila Kasprzak-Bartkowiak