Bona rozkochał Blue Note
Richard Bona jeden z najpoważniejszych graczy sceny światowej jazz, to jednocześnie mistrz dystansu do samego siebie. Kameruńczyk rocznik 1967, zagrał niesamowity koncert w poznańskim Blue Note. Siłą występu była nie tylko fenomenalna gra basisty i doborowi kompani. Dramaturgię koncertu budowała różnorodność od malowniczych pieśni, którymi zaczął łączących zaśpiew afrykański z bosą, rytmami samby i afrobeatem, po utwory z repertuaru Milesa Davisa i Jaco Pastoriusa. Kolejnym elementem dodającym kolorytu wydarzeniu było niemal Stand Up-owe poczucie humoru.
Bywalcy polskich koncertów mistrza rzecz jasna znają opowieść:
My name is Rysiek, I’m from Pipidówa, Poznań is a big city. There are no Pierogi in Pipidówa.
Richard Bona mimo wszystko za każdym razem opowiada to z ogromnym wdziękiem, fantastyczny kontakt z publiką nie jest jednak w tym wszystkim najważniejszym walorem. Powiedzmy też szczerze Bona w swoim dowcipkowaniu nie przekroczył granic smaku. Proporcje show nie zostały zachwiane. Ładne romantyczne afro piosenki nie przykryły, pięknych gęstych jazzowym mięchem kawałków.
Koncert nie przywalił młotkiem w głowy tych, którzy przyszli, bo kiedyś usłyszeli piosenki ładne w wykonaniu Bona. Nie zniesmaczył też purystów jazzowych, co to zawitali do Blue Note by usłyszeć jeden z najpotężniejszych obecnie basów światowej sceny. Balans klimatyczny jaki narzucił maestro i luz sprawiały, że koncert stał się niezwykle dynamiczny. Zresztą dotyczyło to zarówno koncertu o 18.00 jak i tego o 20.45. Przy czym jak donosi Jacek Simiński ten drugi zakończyły 3 bisy. W koncercie, w którym uczestniczyliśmy o 18.00, Bona miał pewne ramy czasowe, mimo wszystko to było blisko 2 godziny solidnego gęstego grania. Richard Bona wcielał się w niezrównanego Masters of Ceremony, baza która mu na to pozwalała to trzeba podkreślić fantastyczni kompani. Richard Bona Asante Trio, które zagrało w Poznaniu to oprócz Bona, Jesus Pupo – fortepian, Ludwig Afonso – perkusja. Młody pianista kubańskiego pochodzenia nie tylko grał z potężna dynamiką i energią, ale też wielką erudycją muzyczną. Chopinowskie przeloty i niezwykle liryczne fragmenty swobodnie przeplatały się dynamicznymi akordami. Mimo, dość młodego wieku to już wirtuoz, który grywał między innymi z Zule Guerra. Doświadczenie z Guerra pozwoliło mu malowniczo akompaniować przy spokojnych śpiewanych przez Bona fragmentach. Bębny Afonso szły delikatnie w stylistyce Jimmiego Cobba, a może nawet Tonego Williamsa z wysoko brzmiącymi wyrazistymi uderzeniami. Co słyszalne było w utworach wspominających Mr. Pastoriusa i w pięknym “milesowym” All Blues. Kubańska natura wychodziła precyzyjnymi i delikatnymi uderzeniami w utworach o korzeniach Afro, w których sam Bona grał nieco delikatniej i śpiewał.
Richard Bona w poznańskim Blue Note zahipnotyzował publiczność, nie tylko niedościgłą grą na basie, niezwykle ciepłym śpiewem. Pokazał przede wszystkim, że artysta, który kocha bardziej muzykę niż siebie posiada dystans do siebie i szanuje publiczność może jednocześnie czarować ją i kokietować opowieściami o żurku, Pipidówie i pierogach, przy tym zachować klasę i grać z wielką maestrią. To był niezwykle ciepły, choć momentami szaleńczy koncert.
Jak słyszeliśmy od basisty Jacka Simińskiego drugi zagrany o 20.45 kompletnie mu nie ustępował. Jedno z ciekawszych wydarzeń rozpoczynającego się roku.
Serdecznie dziękujemy Magdalenie Zając za udostępnienie zdjęć z koncertu.
Tekst: Jarek Mixer Mikołajczyk
zdj. Magda Zając – fotografia