Alfabet Szczuna z Kareji zaczęliśmy od ANTREJIKI. Trudno właściwie o kolejne słowa z tak głębokim wielkopolskim i społecznym kontekstem. Przynajmniej trudno o begryf na kolejną literę alfabetu, który byłoby podobnie akuratny.
Blubry. Blubranie – jeszcze kilkadziesiąt lat temu nazad, nie było czymś pozytywnym. Jednak już wtedy pełniło, lub mogło pełnić rolę terapeutyczną. – A niech tam sobie polbubra to mu przejdzie – mawiała babka Anka Mikołajczykowa, jak ktoś musiał się wygadać i plótł przy tym głupoty. Sama zaś lubiła blubrać, albo opowiadać niezobowiązujące głupoty przy darciu pierza wew stodole z innymi babsztykami. Im też to niosło ukojenie, umilało czas i tak się im już nie przykrzyło dzięki temu przy robocie. Blubrać nawet w tym zbarwieniu przedmarychowym nie znaczy jednak to samo co brynczeć.
Brynkot jest zmierzgły, a ktoś kto blubra to jednak czasem jest śmieszny i mniej męczy. Nawet biorąc pod uwagę epokę przed Marychem.
Po Starym Marychu inaczej już rozumiemy Blubry, przynajmniej my, dla których blubranie łączy się nieodzownie z “po naszemu”. Fenomen świętej trójcy wielkopolskiej – Juliusz Kubel, Marian Pogasz i wreszcie Stary Marych gdyby spróbować go zdefiniować to właśnie niezwykle pozytywne nacechowanie wyrażenia Blubry.
Od tego stopienia tekstów pisanych przez Kubla, a opowiadanych – blubranych przez Pogasza w fikcyjną a jakże dziś realną postać Starego Marycha Blubrać można już tylko po naszemu. Wracając do fenomenu Marycha i jego blubrów, w tym samym czasie, kiedy całkie wielkopolskie famuły siadały przy radiu by zasłuchiwać się w blubry, w szkołach za to nasze gadanie dostawało się linijką po łapie.
Blubrać można już tylko po naszemu. Skoro więc po naszemu, to już nie głupio, a jedynie akuratnie, bo po naszemu inaczej się po prostu nie da. W „czasach Po Marychu” blubrać znaczy tyle co u przyjaciół Hanysów – Godać. Mówić po naszemu.
Blubranie to dziś nic innego jak swojska gadka. Nasza, nam bliska, czasem trochę się blubrając chlapnie jak PierDoła z Gądek, z czasem gada się w ordnungu, ale to jest to właśnie mówienie bliskie sercu z naszych winkli i fyrtli a przede wszystkim naszych domów. Mówienie uważne, nawet jeśli nie zawsze ważne jest w treści.
Blubranie i dalej „blubranie po naszemu” to babka, która siedzi podle angielki, albo zależy jak kto miał, westwalki na ryczce w kuchni i słucha jak Stary Marych blubra wew Radle Merkury, a mały gzub cichaczem idzie do spiżarki ukrychnąć se placka na młodziach. To „dziadza” kowal wew szuszfolu, a jak w niedzielę to w ancugu i kapelindrze. Blubranie to dalej też pierwsze blauki z lani i jechanie baną na te blauki na Jeżyce, albo na Chwaliszewo w mieście Koziołków i najlepszej many w gałę – znaczy Kolejorza, to też kierechy nad Weneją w Gnieźnie, Cierpingi nie tylko z Bolechem ale i z panem Bogusiem.
Blubry mogą się rodzić tylko tutaj skąd jesteśmy tej. Jest w nich historia naszej tożsamości. Zapewne językoznawcy znajdą w nich szkiebrskie begryfy, nie trudno też o di verter z jidisz. Sporo też w tym naszym gadaniu języka polskiego, no nie dziwota.
Blubry jednak mają naszą wymowę, akcent, zaśpiew, a nawet odmianę końcówek.
Blubrać po naszemu to wcale nie znaczy znać gwarę wielkopolską, czy jak kto woli poznańską, choć pewnie kole Kościana – kościańską, a u Wosia w Gnieźnie – gnieźnieńską. Blubrać znaczy: siadać na ryczce podle angielki, krychać redyski do gziku, cyckać fefermintki i mieć mało wiela ze Szkiebra, ździebko umieć od Żydów, co komplowali się z pradziadkami, mieć też polskie korzenie, a jednak marać, myśleć po naszemu.
Tutaj zawsze była wypadkowa, nasza kultura: tak blisko Berlina, jak Warszawy albo i bliżej. Nie jest ani berlińska, ani warszawska. Jesteśmy inni, nie rzecz w tym czy gorsi, czy lepsi, dopóki jesteśmy sobą jesteśmy stąd. I możemy blubrać wszędzie. Blubry są jedne i tyle.
Blubranie bywa czasem też w Bibliotece a przynajmniej w gnieźnieńskiej. I blubry a nie blubly – pamiętaj Banan raz na zawsze.
Szczun z Kareji