Skip to main content

Szymoniak wielokrotnie się wpisał. Recenzja wrażeniowa

365 Archeologia pamięci

 |  Jarek Mikołajczyk  | 

Staranność edytorska to cnota dziś zapomniana. W tym temacie Krzysztof Szymoniak, nie po raz pierwszy, nie odpuszcza. Wpisuje się w majstersztyk. Dawno zresztą nie jest już czeladnikiem w tym zawodzie, który opiera się na słowie, jego zobrazowaniu i oprawieniu. Jakiś wewnętrzny kompas już przy tomikach: „Wszędzie skąd wracałem” i bodaj „Światłoczułość”, a na pewno przy „29 pracach Szymona Słupnika” pokierował Szymoniaka w stronę Galerii Autorskiej w Bydgoszczy. Zostawmy jednak te artystyczne wydania Kai i Solińskiego, bo tym razem jest inaczej, choć nie gorzej.

Codzienność zapamiętaną, czyli „365”, Szymoniak wpisał osobiście w kwadrat – taki uświadomiony lub nie, format Instagrama jako format książki. Osobiście, bo tu Szymoniak składa i łamie swoje słowa i zdjęcia. Autor, który być może obok jakiejś nowszej formy życiopisania poststedowego, ze swoją literaturą trudno wpisuje się w cokolwiek. Buntownikiem, co dobitnie potwierdza tą książką, już nie jest, a jednak chodzi własnymi ścieżkami. Kroczy wyraziście. Jeśli w tej szczególnej książce, nawet ta wyrazistość ścieżek jest złagodzona wspomnieniem… Szymoniak już nie „przeostrza”, co daje czasem rozmyte tła łagodności, nie koloryzuje już, bo nie walczy o względy. Jeszcze nie tak dawno bywało, że lubiłyby go kobiety. Przyznaje to bez kokieterii, ale i bez dumy. Tak otwarcie, jak można jedynie wtedy, gdy robi się to po prostu.

„365” to archeologia pamięci, nie tylko Miasteczka. Tak Gniezno nazwał w swojej zapomnianej książce „O Wielkopolsce, złocie i dalekich podróżach” Zygmunt Karpiński, który wychowywał się przy Farnej 1 w Gnieźnie jakieś 60 lat przed Szymoniakiem. Nie ta strona Rynku, nie ten fyrtel i inne historie. Podobna jednak czułość wobec ludzi i miejsc. Jeśli by odnieść się do nowego regionalizmu, którego tu jest niemało, którego Szymoniak nie nazywa, ale o którym nie milczy, to jest tu sporo ujęcia, jakie proponuje profesor Tadeusz Sławek.

Prosty, może nawet oczywisty w przypadku fotografującego pisarza klucz na ten szczególny dziennik. Oczywisty, prosty, a jednak nie banalny, choć zdaje się, że banał nie byłby niczym złym. Dzień opisany przeplata się z dniem sfotografowanym. Wiara w to, że bez opowieści nie ma humanistyki, została uwypuklona w cytacie przed wstępem. Myśl Marii Janion: „nie wystarczy coś zobaczyć, przeżyć lub nawet pojąć. Trzeba jeszcze umieć to opowiedzieć” – trudno kwestionować. Ta myśl pozwala na ciągłość, podobnie jak opowieści dzienne Szymoniaka dają nadzieję na ciągłość kultury. Na przekór tezom Dukaja, z którym się zgadzamy pewnie po części – jeśli minęła kultura oralna, to na szczęście nie bez śladu. Krzysztof Szymoniak pisze, a jednak mówi, opowiada. Do tego mamy tu skalę szarości, nie tylko w zdjęciach. Jeśli dziś utrwala się kultura postpiśmienna, „365” nie jest zbiorem memów.

Nawet jeśli już pierwszego dnia, w sobotę, 1 stycznia, czytamy: „Nie urodziłem się w Gnieźnie. Na świat przyszedłem w Kępnie”… To właśnie Gniezno odkrywamy okiem i słowem Szymoniaka. Miejsca, których nie ma, lub te, które się zmieniają, a przede wszystkim ludzie, ci, którzy byli i odeszli, jak i ci, którzy są, trwają, bądź bywają. Siłą jest jednak, że zarówno odeszli ludzie, jak i odeszłe miejsca, jeszcze przed chwilą byli, były, bo gdyby nie, to nie zapamiętałby ich człowiek z PESELEM zaczynającym się od 53, a zwłaszcza taki, którego Gniezno rozpoczyna się w 1969 r.

Godne podziwu jest to filtrowanie pamięci, osobistej, bo przecież ona – pamięć – jest zawsze osobista, filtrowana przez autora. Zresztą jeśli Barbara Szacka ma rację, badając pamięć zbiorową, i tak nie ma pamięci Gniezna, bez pamięci, raczej bez zapamiętywania: Szymoniaka w „365”, Karpińskiego w „O Wielkopolsce”, bez zapamiętywania córki kapelmistrza Bauera – Teresy Szelągowskiej we „Wspomnieniach wojennych” (Bauerowie, przez lata mieszkali na szymoniakowym Grzybowie, tyle, że pod 13, tam bliżej szpitala). Nie ma pamięci zbiorowej bez pamięci mieszkańców.

Konteksty, tła historyczne – opowiedziane, czy sfotografowane przez autora, pozwalają odkrywać Miasto nie tylko w chronologii zdarzeń życia Szymoniaka, przecież człowiek, jednostka, nie żyje w próżni. Szymoniak, wrzucony w Gniezno przez ojca, a raczej losy rodziny, mimo wielu opisanych momentów osobności czy jakiejś wsobności, nie jest samotną wyspą. Dzięki temu „Archeologia pamięci” może być swoja, swojska – nie tylko w Gnieźnie, Kępnie czy Cieszynie, w którym też trochę Szymoniaka było. Każdy ma swoje Gniezna, w każdym z nich są/były raczej „Głosy Załogi”, „Przemiany”, Kustodie, Zakłady Obuwia, Polanex, nawet jeśli w tych „każdych” nie szyje się butów i koszul, a np. skręca samochody czy gwintuje śrubki.

Tak w naturalnym biegu recenzji chciałoby się więcej o konkretnej treści. Jak mawiają gnieźnieńscy raperzy z Kolektywu Fala, najgorzej jest spojlerować życie. Zatem. Nie. Odkrywanie tych konkretów, zdarzeń, ludzi, anegdot pozostawiamy przyjemności czytelniczej.

Udało się Szymoniakowi, tak sądzę, choć rzecz jasna też kocham prowincję – nie jestem i nie chcę być obiektywny, odwrócić casus Sołtysa. Pawła Sołtysa. Pablopavo umiejętnie uczynił z Metropolii jaką jest Warszawa: kawałek, wycinek Polski, taką małą prowincję wielkiego miasta. Kawałek, z którym nawet piszący to autonomista wielkopolski się lubi utożsamić. Sołtys opowiada Warszawę, do której można się przytulić, ale też taką, od której przyjmuje się strzała w mordę.

Szymoniak to odwraca, lecz nie dosłownie, średnie miasteczko, jakim jest Gniezno, właśnie przez ową konkretność osób i miejsc wrzuconych w ogólny trend przemian lub wcześniej PRL, spokojnie mogłoby być dzielnią Warszawy, mogłoby być Ostrowem Wlkp. czy Kaliszem. Nie mielibyśmy w takim Ostrowie rzecz jasna Grzybowa 3, a jednak na Wąskiej 4 u Darka Kępińskiego też działo się wiele poezji, rozmów i rozlało się trochę trunków, tam nie ma Kustodii, więc źródła biją na Piaskach, albo w Ołoboku dla niektórych na krótkiej Wrocławskiej. W Kaliszu też życie kwitło wśród ludzi – stancja u p. Słomianowej przy Górnośląskiej, inny czas, inne miejsca i ludzie. Te same tęsknoty, miłostki, szelmostwa. A Edę-Boksera też miało każde miasto i każde pokolenie. Inne imiona, inne kształty znamion i inne Żakinady.

Uniwersalność literatury osobistej nie jest prostą, choć paradoksalnie krzywe jest tu tylko Krzywe Koło (ulica, na której wlot w Grzybowo autor „365. Archeologia pamięci” spoglądał często). Te ponadpokoleniowe, ponadgeograficzne, a opowiedziane w bliskim planie historie, dotykają. Bo przecież dzień 109 – 19 kwietnia zadziewał się w ten lub podobny sposób conajmniej 3 pokoleniom. Tu nie chodzi o to, czy lubimy Marka Niedźwiedzkiego. Kto z nas nie przeżył słuchania Listy Przebojów „Trójki”? Czy słuchaliśmy w tzw. szczycie bloku Budowlanych 5 pod oknami Sławka Klasia z Jacą Drożdżem i Bogajem Rutkiewiczem tej pierwszej 24 kwietnia 1982 r.? Nie dam głowy. Następną ze zwycięstwem Maanamu miałem już zapisaną w kajecie. I kiedy czytam Szymoniaka: „Nie wiem, czy w Gnieźnie istniał jakiś Fanklub Marka Niedźwieckiego i jego Listy Przebojów, ale wiem, że gnieźnianie także nieprzerwanie głosowali na utwory tej listy.”

Nie pohamuję własnej archeologii pamięci.

To były wakacje. Wróciliśmy z Łazi, Łazienek, jeziora Winiary, o którym Krzychu Szymoniak też pisze, bo bez nich nie ma pamięci tego miasteczka. Nikt się zbytnio nie wycierał, nie przebieraliśmy badejek – schło się na dupie. No i usiedliśmy na ławce, którą porwaliśmy sprzed środkowej klatki. To była ławka, na której tzw. chałupniczki szyły ręcznie czerwone mokasyny dla WZO Polania, wojna pokoleniowa wisiała na włosku. Jaras Klaś, kolega z klasy, miał wtedy zadatki na Edę Boksera, więc robotnice czuły respekt przed młodzieżą. I tak słuchaliśmy tej listy, a tam „Dorosłe dzieci” – Turbo. Jak to było o nas?! Nie mieliśmy najmniejszego pojęcia, że za rok, siedzący z nami blondyn z burzą włosów, będzie basistą Turbo. Tak Krzysztofie, gnieźnianie głosowali na LP p 3. – spokojnie, nie będziemy pisać własnych 365.

Co więc opisuje Szymoniak? Co wydobywa w ramach Archeologii pamięci? Staje się swego rodzaju pryzmatem, lub szkłem powiększającym. Nie epatuje jednak sobą. Nie jest to książka o wyczynach Krzysztofa B. Szymoniaka. Pewnie gdyby była, mogłaby być poczytna. 87 dzień, 28 marca, mógłby urosnąć do rozmiarów: „Jak (prawie) rozpętałem II Wojnę Światową”. Historię tzw. „ancla” można przecież snuć w nieskończoność. Szymoniak nie usiłuje wmówić nam, że oto był bojownikiem antykomunistycznym. Choć epizody niemal powstańcze i odrzucona przez niego propozycja współpracy ze strony SB były. “Archeologia pamięci” nie wpisuje nam Szymoniaka, on jest w nią wpisany niejako mimowolnie. To dzięki niemu poznajemy tła, historie i miejsca.

Zapewne wielu odnajduje te same przystanki przełomu. Każdy z nas miewa swój przystanek na swoim os. Jagielońskim. Vis a vis mieszkania swojego Kuczkowskiego. My z Szymoniakiem, ten przystanek mieliśmy np. wspólny, lecz nie we wspólnym czasie. A mojemu Kuczkowskiemu było Sławek nie Krzysztof, choć byli to bracia.

Skala szarości i czyste kadry, to siła zdjęć Szymoniaka. Zdjęć nienachalnych a jednak sugestywnych. Gnieźnieńskich a uniwersalnych. Fotografie nie stają się ilustracją, to odrębna opowieść. Jak zaznacza sam Szymoniak, jedynie gdzieniegdzie pełnią funkcje uzupełnienia dnia opisanego. Raczej też nie ma w nich dosłowności. Może trochę 23 stycznia, przynosi tuż po bo 24 zdjęcie Grzybowa. o którym opowiadał stronę przed zdjęciem. Te dopowiedzenia bywają niemal wprost, a jednak bez dosłowności. 12 lutego zatem w dzień 43 Szymoniak opowiada o tym co wniosła Polania – Wielkopolskie Zakłady Obuwia,  czytamy więc o kultowej dyskotece „Ciżma”, o Technikum Przemysłu Skórzanego, ośrodkach wypoczynkowych, o osiedlu Winiary,  którego nikt jeszcze nie nazywał Wingsami. Dzień później 44 – skrzyżowanie ulic Lecha i Chrobrego na zdjęciu, a na nim mural zakładu Polania. Bodaj dwa razy Szymoniak pokazuje nam swoją twarz. 21 października widzimy robiącego zdjęcie w odbiciu w lustrze, i w bonusie na zbiorowym zdjęciu spotkania środowiska fotografów. podczas promocji książki W. Nielipińskiego „Fotografia gnieźnieńska w II połowie XX wieku”. 

Lektura o dziwo nie tylko dla Gnieźnian staje się podróżą przez sentymenty. Sentymenty, a nie przez sentymentalizm. Autor, choć cofa się do opisanych w danym dniu zagadnień, wydarzeń, nie zatraca się w nich. Jeśli jest tu też pewien rozrachunek z sobą i z miastem, to wiele w tym życzliwości do ludzi. Pojawia się w książce co najmniej kilkadziesiąt ciepło wspomnianych osób. Tu jednak nie piszmy, że się Szymoniakowi udało, on po prostu tak to uczynił, że uniknął nadużywanej w podobnych książkach ekspiacji. Szymoniak, nie ściemnia gdy decyduje się napomknąć o swoich przewinach, nie ukrywa: bywał słabym mężem i zawodził jako ojciec. Nie czyni jednak z tego żadnego auto biczowania. Było. Po prostu. Nie jest powodem do dumy, ale ważne by wyjść teraz z twarzą. Ta normalność braku ekspiacji dotyka szerzej Archeologii pamięci. To czyni książkę wolną od bebechowstrzasów i od taplania się w sobie. 

Używanie wielkich słów bywa niebezpieczne. Kto nie ryzykuje, nie tylko nie siedzi w Rawiczu, ale też nie wychodzi ze skorupy ślimaka. Każdy, ma swoje Gniezno, chyba, że kompletnie nie potrzebuje zakorzenienia i tożsamości. Nie każde Gniezno ma swojego Szymoniaka – archeologa pamięci, który czerpiąc z doświadczenia bycia przewodnikiem oprowadza po 365 dniach zapamiętywania.  

Usłyszysz w podcaście „Daleko od metropolii” na Spotify. Premiera 24 lipca o 19.00.

zdj. R. Wichniewicz gniezno24

Jarek Mixer Mikołajczyk

Jarek Mikołajczyk
Jarek Mikołajczyk